W czasie seminaryjnej formacji patronem ich rocznika był Jan XXIII. Poznajcie drogę do kapłaństwa i motywacje, jakie kierowały nowo wyświęconymi przy wyborze hasła prymicyjnego.
ks. Grzegorz Margalski
ur. 22.01.1996 Katowice
parafia zamieszkania: Najświętszego Serca Pana Jezusa, Katowice-Murcki
hasło prymicyjne: ...zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa (Flp 3,12)
Ten krótki urywek z Listu św. Pawła do Filipian, który wypisałem na obrazku prymicyjnym, znakomicie opisuje drogę mojego powołania. Myśl o tym, że gdy dorosnę, mógłbym zostać księdzem, pojawiła się w mojej głowie bardzo wcześnie, kiedy byłem jeszcze w przedszkolu. Może to nieco dziwne, ale gdy moi rówieśnicy snuli na przyszłość plany podboju kosmosu, bohaterskiego gaszenia pożarów, ścigania groźnych przestępców czy zdobywania złotych medali na igrzyskach olimpijskich, moje myśli zawsze uciekały w kierunku "tej drugiej" strony ołtarza. Oczywiście później, jak prawie u każdego chłopca, równie ekscytująca wydawała się praca kierowcy autobusu, ale to zupełnie inna historia...
Wkrótce po Pierwszej Komunii zostałem ministrantem. Zacząłem czytać słowo Boże i śpiewać psalmy w czasie Mszy św. Moje zaangażowanie w parafii wzrastało i w końcu zostałem posłany na kurs dla animatorów ministranckich. Wydarzenia te zbiegały się z wyborem szkoły średniej i profilu klasy... Bardziej lub mniej świadomie moje wybory zaczęły obierać kurs na seminarium i ta perspektywa zaczynała mnie przerażać. "Przecież seminarium to miejsce dla ludzi świętych. Albo przynajmniej dla takich, którym do świętości nie jest daleko" - tak sobie wtedy myślałem. A przecież mnie w tamtym okresie wydawało się, że niestety jestem w tej trzeciej grupie, której daleko do chrześcijańskiego ideału. Rozpaczliwie poszukiwałem więc alternatyw: na tapecie były teatr, dziennikarstwo i tworzenie filmów. Tak rodziły się moje licealne pasje. Wszystkim, którzy pytali, opowiadałem o szumnych planach na studia dziennikarskie, aktorskie albo o szkole filmowej.
Jednak, kiedy przyszło co do czego, śląskie seminarium było jedynym miejscem, w którym starałem się o przyjęcie. Jak do tego doszło? Nie wiem. To tak, jakby wszystkie drogi i tak zmierzały właśnie w tym kierunku. Nie było tworzenia listy "za i przeciw" ani kulminacyjnego momentu podjęcia decyzji o pójściu do seminarium. Zdaje się, że zawsze wiedziałem, iż tak właśnie skończy się farsa z szukaniem alternatywnych zainteresowań. Choć pokornie muszę przyznać, że w mojej decyzji było też swoiste: "Panie Boże, chwilowo wygrałeś. Ale zobaczymy, kto wygra ostatecznie. Bo ja Ci pokażę, że się tu nie nadaję".
Chwilowo nawet zdawało się, że mam rację. Na początku okresu propedeutycznego w Brennej czułem się zupełnie z innej bajki: koledzy rocznikowi po formacji oazowej, zaangażowani w diecezjalnym Duszpasterstwie Ministrantów, liderzy grup młodzieżowych i... ja. Zwykły, szary chłopak z Murcek. A jednak Pan Bóg prowadził mnie przez kolejne etapy formacji. Towarzyszył w momentach dobrych, radosnych, ale był też ze mną w chwilach trudnych, choć nie zawsze potrafiłem tę obecność dostrzec i docenić. Kiedy w pewnym wyjątkowo złym okresie w mojej głowie zaczęła się kształtować lista "za i przeciw", w której przeważały argumenty za opuszczeniem seminarium, Pan Bóg wszedł w moje życie w czasie wielkopostnych rekolekcji i zrobił w nim porządek, jak tylko On potrafi. Ale to nie wszystko. Bo On pokazał mi wtedy, że nie jestem sam. Że On faktycznie jest ze mną, nawet jeśli mi się wydaje, że jest zupełnie na odwrót.
Oczywiście, kolejne kryzysy wciąż przychodziły, ale miałem już doświadczenie, że jesteśmy z Panem Bogiem w nich razem. I dzisiaj jestem Mu za te trudne chwile bardzo wdzięczny. Dzięki nim wiem, że to moje bycie księdzem wcale nie jest moją zasługą. Nie jest zwieńczeniem wysiłku podjętego w czasie formacji, nie jest nagrodą za święte życie ani za gorliwe spełnianie obowiązków. Jest wyłącznie zasługą Pana Boga, który w swojej miłosiernej wspaniałomyślności wpadł na pomysł, że ja, grzesznik, nadaję się. Mało tego - On w pocie czoła harował przez te siedem lat formacji, aby mi pokazać, iż to nie moje wysiłki sprawiają, że się nadaję czy nie. Że to nie ja mam zasługiwać na kapłaństwo, bo przecież jak miałbym tego dokonać? Pan Bóg uświadomił mi, że po prostu On mi je daje. Że to bycie księdzem jest Jego darem danym mi za darmo. Kapłaństwo jest podarowaną mi drogą, która ma prowadzić mnie do świętości - dokładnie tak, jak u innych ludzi tą drogą może być małżeństwo. Kapłaństwo jest więc Bożą łaską, która potrzebuje Bożej łaski. I wiem, że na tę pomoc z Nieba mogę liczyć, bo wielu ludzi każdego dnia wspiera mnie swoją modlitwą. Ta świadomość od początku formacji niezmiernie dodaje mi otuchy. Dzisiaj wszystkim tym osobom serdecznie dziękuję i proszę: nigdy nie ustawajcie w waszej modlitwie!
Ale wiem też, że mogę liczyć na pomoc Bożej łaski, bo "...zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa" (Flp 3,12). To zdanie pojawiło się w moim życiu w czasie jednego z trudnych okresów w seminarium. A przecież Chrystus dba o ludzi, których sobie zdobywa. Bo nie jesteśmy Jego łupem wojennym, tylko przyjaciółmi. Nieważne więc, jaką historię, jakie wydarzenia, jakie słabości czy jakie grzechy skrywa wielokropek, który znajduje się w moim haśle prymicyjnym. Ważne, że On mnie zdobył. Dzięki temu, jak pisze dalej do Filipian św. Paweł: "zapominając o tym, co jest za mną, a zwracając się ku temu, co przede mną, biegnę ku mecie po nagrodę, do której Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie" (Flp 3,13-14).
Cieszę się, że mogę dziś z całą szczerością serca powiedzieć Panu Bogu: "Myliłem się. Ty wygrałeś. Ty zwyciężyłeś. Obyś zwyciężał we mnie jak najczęściej!".