"Czemu nie u sąsiada, kolegi z ławy szkolnej, znajomego czy przypadkowego przechodnia spotkanego na ulicy, lecz właśnie w moim sercu zrodziło się powołanie do kapłaństwa? Ciągle zadaję sobie to pytanie...". 18 neoprezbiterów zechciało opowiedzieć o "pragnieniu, które trudno opisać". I o tym, że Bóg bardziej szukał ich niż oni Jego.
Ks. Łukasz Głąbik
Ur. 24.11.1992 w Rudzie Śl., par. św. Michała Archanioła w Orzegowie. Rodzice: Roman, Małgorzata z d. Łopaciuk.
Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił. (Łk 5,10)
Proszę Pani, a ja tu kiedyś będę siedział…
Moja katechetka opowiedziała mi tę historię, gdy byłem już w seminarium. Miałem 6 lat i przygotowywałem się do Wczesnej Komunii Świętej razem z koleżankami i kolegami. Pewnego razu pani katechetka zabrała nas do kościoła, żeby pokazać konfesjonał. Gdy skończyła opowiadać, ja wtedy, wskazując na konfesjonał, miałem powiedzieć: „Proszę Pani, a ja tu kiedyś będę siedział”.
Niestety nie zapamiętałem tego zdarzenia, ale pani katechetka dobrze je pamięta i z przejęciem opowiada. Nie wiem, na ile jako sześciolatek byłem świadomy, co mówię. Jednak trzeba stwierdzić, że dzieci w tym wieku raczej są dość szczere.
Jedno mogę dziś powiedzieć: że to, co jako sześcioletni chłopak powiedziałem, spełni się już… za chwilę. Już za chwilę przyjmę święcenia – i już za chwilę będę odprawiał Mszę św. i spowiadał.
W rozeznaniu powołania pomogło mi… słowo Boże. Sięgam pamięcią do pierwszego roku seminarium duchownego. Podczas rekolekcji wielkopostnych medytowałem fragment z Ewangelii według św. Łukasza (Łk 5,1-11). Przez to słowo Pan Bóg mi pokazał i przypomniał, w jakim momencie mnie zapraszał, abym został kapłanem. Bo kiedy przyszedłem do seminarium, zdawało mi się, że to kwestia dwóch, może trzech lat wstecz; że to wtedy Bóg mnie zawołał.
Modląc się tym fragmentem, przypomniałem sobie, że przychodziły mi w już w szkole podstawowej myśli, by zostać księdzem. Jednak ja tego na serio nie traktowałem. Odnosiłem się do tych myśli jak do jakichś marzeń czy zachcianek. Ponadto nie mogłem pogodzić obrazu księdza (przecież dla dziecka kogoś idealnego!) z moim zachowaniem na lekcjach religii. Nie wiem, jak siostra zakonna ze mną wytrzymała, ale nieźle jej dałem wtedy popalić.
Poza tym od 2 klasy szkoły podstawowej byłem ministrantem. Lubiłem i nadal lubię służyć przy ołtarzu. Myślę, że bliskość świętych tajemnic, bliskość księży i to, że dobrze się w tym środowisku czułem, też wpłynęły na moją decyzję, by pójść do seminarium.
W gimnazjum miałem różne pomysły na życie. Jednak od czasu do czasu nadal przychodziły te myśli o kapłaństwie, które oddalałem z przeświadczeniem, że kiedyś o tym bardziej pomyślę. W liceum, a szczególnie w klasie maturalnej, zastanawianie się nad przyszłością było bardziej intensywne, bo zbliżał się moment decyzji – co dalej…?
Zawsze zmuszało mnie do refleksji pytanie naszego wychowawcy, co będziemy studiowali. Jedni odpowiadali, że architekturę, inni że budownictwo albo inne kierunki. Na marginesie dodam, że w liceum byłem na profilu matematyczno-informatycznym. Ja zawsze odpowiadałem, że to będzie Politechnika Śląska. Chciałem studiować automatykę i robotykę. Byłby to zawód z przyszłością. Ale kiedy przychodziłem do domu i tak siedziałem sobie przy biurku, wciąż brzmiało mi w uszach to pytanie wychowawcy i odpowiedzi koleżanek i kolegów: jedni będą studiować architekturę, inni budownictwo, a ja? Właśnie! Co ja mam robić? I wtedy przychodziły myśli o kapłaństwie. Jednak wciąż tę myśl oddalałem, uważając, że decyzję podejmę później. W międzyczasie chciałem jeszcze studiować filologię angielską (dziś widzę, że był to szalony pomysł i jakże odmienny od studiów na Politechnice). Jednak myśli o kapłaństwie stawały się coraz częstsze i coraz bardziej intensywne… Coraz częściej też myśli o wspomnianych studiach nie cieszyły mnie; czułem, że to nie to; że gdybym je wybrał, nie czułbym się spełniony. Mimo to po maturze udało mi się dostać na Politechnikę, na wymarzony kierunek. Miałem już tam złożone papiery, ale ostatecznie zabrałem je stamtąd i poszedłem do seminarium.
I tak… rozeznałem, że powołanie do kapłaństwa jest tym, czym Bóg mnie obdarował. Gdy przychodziły trudne momenty, przypominałem sobie werset ze wspomnianego wcześniej fragmentu z Ewangelii według św. Łukasza: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił”. Bóg mi pokazał, że mogę czuć się jak św. Piotr – słaby, grzeszny, ale On takiego mnie powołuje i takiego księdza chce. To jest właśnie istota powołania: nie muszę być idealny, ale to sam Bóg mi pomoże w posłudze kapłańskiej. Po to też jest seminarium, by zainwestować w siebie i popracować nad sobą. Jest to czas intensywny, ale bardzo potrzebny. Przede wszystkim towarzyszyli nam przełożeni, którzy pomogli nam i mnie rozeznać powołanie i potwierdzili je w imieniu Kościoła. W rozeznaniu powołania ważny jest pokój serca, który towarzyszy mojej decyzji. Jest to jeden z „dowodów” na powołanie.
Nie muszę być idealny, wystarczy, bym był blisko Jezusa, który mówi: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił”.