"Czemu nie u sąsiada, kolegi z ławy szkolnej, znajomego czy przypadkowego przechodnia spotkanego na ulicy, lecz właśnie w moim sercu zrodziło się powołanie do kapłaństwa? Ciągle zadaję sobie to pytanie...". 18 neoprezbiterów zechciało opowiedzieć o "pragnieniu, które trudno opisać". I o tym, że Bóg bardziej szukał ich niż oni Jego.
Ks. Dawid Dyrcz
Ur. 3.04.1991 w Tychach, par. św. Jana Chrzciciela w Tychach. Rodzice: śp. Marian, Irena z d. Pruciach; 2 siostry, 3 braci.
Nazwałem was przyjaciółmi. (J 15,15)
Temat pracy magisterskiej: "Pokora Boga jako zagadnienie dogmatyczne w teologii Josepha Ratzingera".
Zainteresowania: muzyka, podróże, liturgia, strzelectwo, motocykle.
Nie zostawię Cię samego
Wychowałem się w rodzinie, jakich wiele na Śląsku. Moja droga wiary rozpoczęła się przez zaangażowanie się we wspólnotę ministrantów w mojej rodzinnej parafii. Po I Komunii powiedziałem mojej mamie: „Chcę pomagać w kościele”. Nawet nie wiedziałem, jak się ta wspólnota nazywa. Mama zapytała: „Chcesz być ministrantem?”. Odpowiedziałem, że tak. Mama, znając moje problemy z rannym wstawaniem, postanowiła, że zapisze mnie pod warunkiem, że do września będę rano wstawał i dalej będę chciał być ministrantem. Był wrzesień. Okropnie padało. Ale przypomniałem mamie o danej mi obietnicy. Poszliśmy do kościoła. Tam w zakrystii spotkałem siostrę Agnellę – świetną kobietę, która pokazywała mi, jak powinna wyglądać służba ministrancka. Zapisałem się. W trakcie formacji poznałem wielu fantastycznych ludzi, w tym kapłanów. Po latach mogę powiedzieć, że pierwsze przekonanie o byciu powołanym pojawiło się w trakcie adoracji Jezusa w Bożym Grobie. Każdy ministrant miał 30 minut adoracji. Osoby, które miały mnie zastąpić, nie przychodziły. I tak z 30 minut zrobiło się chyba 90. Ale ja ciągle modliłem się: „Panie Jezu, nie chcę, żebyś był sam. Nie zostawię Cię samego”. Wtedy jeszcze nie myślałem o kapłaństwie.
Rozpocząłem naukę w liceum w Częstochowie. Tam ugruntowała się moja przyjaźń z Maryją. Na Jasnej Górze byłem 3 razy w tygodniu. Po maturze znalazłem pracę, dostałem się na prawo, na Uniwersytet Śląski. Był już sierpień. Któregoś dnia, w trakcie adoracji Najświętszego Sakramentu, uświadomiłem sobie, że chcę iść do seminarium. Wcześniej przychodziły takie myśli, ale oddalałem je ponieważ powołanie rozumiałem jako odebranie mojej wolności. W trakcie tej adoracji zrozumiałem, że Bóg nie odbiera mi wolności, ale daje jeszcze więcej. Pozbierałem dokumenty i zawiozłem je do Śląskiego Seminarium. Byłem ostatnią osobą, która się w tym roku zapisała. Tam zakochałem się w Eucharystii i w Piśmie Świętym. Dobry czas. Wszystkich Czytelników proszę o modlitwę, abym był księdzem pokornym i gorliwym.