"Czemu nie u sąsiada, kolegi z ławy szkolnej, znajomego czy przypadkowego przechodnia spotkanego na ulicy, lecz właśnie w moim sercu zrodziło się powołanie do kapłaństwa? Ciągle zadaję sobie to pytanie...". 18 neoprezbiterów zechciało opowiedzieć o "pragnieniu, które trudno opisać". I o tym, że Bóg bardziej szukał ich niż oni Jego.
ks. Maciej Soluch
Ur. 27.04.1992 w Mikołowie, par. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Katowicach. Rodzice: śp. Lech, Ewa z d. Kusyk; 2 braci.
Uwiodłeś mnie, a ja pozwoliłem się uwieść. (Jr 20,7a)
Bóg nie wybiera mocnych, pewnych siebie, ale słabych
Próbując zebrać jakoś myśli w dniu rozpoczęcia świętych rekolekcji, które poprzedzają święcenia prezbiteratu, na myśl przychodzą mi słowa naszego rodaka św. Jana Pawła: „Jest coś przejmującego w każdym powołaniu kapłańskim. To dar i tajemnica”. Myślę, że powołanie kapłańskie to zawsze proces budowania osobistej relacji z Bogiem, praca nad sobą dla siebie i dla tych, do których będę posłany.
Gdzieś głęboko, od lat dziecięcych, było we mnie pragnienie kapłaństwa. Jako mały chłopiec odprawiałem Msze Święte moim samochodom, odprawiałem pogrzeby naszym zwierzętom, których zawsze mieliśmy wiele. Gdzieś to ziarno pragnienia służby wyłącznej tylko Bogu dojrzewało. Po przeprowadzce do Katowic, a było to w drugiej klasie gimnazjum, miałem marzenie zostać ministrantem, choć ono nigdy się nie zrealizowało. W czasach liceum w ramach wolontariatu zaangażowałem się w ochronkę parafialną parafii Mariackiej. Na 25-lecie kapłaństwa mojego proboszcza ks. Andrzeja Suchonia wystawialiśmy sztukę powołaniową, w której grałem młodzieńca, który poszedł do seminarium. Podczas sztuki miałem problem z nałożeniem sutanny. Proboszcz powiedział wtedy, że to znak. Nie odczytywałem tego w ten sposób. Przeżywając kryzys wartości, próbowałem uciec od myśli o kapłaństwie. Pójść z prądem tego świata. W końcu jednak, w momencie decydującym, ta myśl realizacji powołania wobec Boga nie dawała mi spokoju.
I powiedziałem: spróbuję, nic nie tracę. Nie wierzyłem w siebie, pewnie nikt na mnie nie stawiał. Ale po czasie spędzonym w seminarium jestem przekonany, że Bóg nie wybiera mocnych, pewnych siebie, ale słabych – by uzdolnić ich do prawdziwej Miłości. Bóg nas ciągle uzdalnia do nieustannego przekraczania siebie. To, co niemożliwe, z Bogiem jest możliwe. Nie żałuję żadnej chwili formacji, gdy moja hardość i zawziętość serca przemieniały się w pragnienie służby. Raz wybierając, ciągle na nowo wybierać muszę.