"Czemu nie u sąsiada, kolegi z ławy szkolnej, znajomego czy przypadkowego przechodnia spotkanego na ulicy, lecz właśnie w moim sercu zrodziło się powołanie do kapłaństwa? Ciągle zadaję sobie to pytanie...". 18 neoprezbiterów zechciało opowiedzieć o "pragnieniu, które trudno opisać". I o tym, że Bóg bardziej szukał ich niż oni Jego.
Ks. Piotr Sontag
Ur. 12.12.1992 w Siemianowicach Śl. par. Ducha Świętego w Bytkowie. Rodzice: Stanisław, Joanna z d. Musioł; 6 braci.
Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić. (Rdz 15,5)
„Przewrót kopernikański”
Księdzem chciałem być w przedszkolu. Mam 6 braci (4 starszych, 2 młodszych), więc kiedy bawiliśmy się w Mszę Świętą mogliśmy robić procesje. Ale to było w przedszkolu… Potem im starszy byłem, tym nudniejsze mi się to wydawało, aż w końcu stwierdziłem, że zrobię wszystko, żeby udowodnić Bogu bezsensowność takiej drogi w moim przypadku.
Najlepiej to udowadnianie wyszło mi w pierwszej klasie liceum. Wszystko, czego chciałem, udawało mi się. Patrząc z zewnątrz na moje życie, mogłoby się wówczas wydawać, że to jeden z najlepszych okresów w moim życiu. To jednak, co było wewnątrz, radykalnie temu zaprzeczało. Pierwsza liceum była dla mnie czasem totalnej pustki w sercu i uczucia bezsensu. W pewnym momencie czułem się już tak nieszczęśliwy, że przestałem w ogóle wierzyć, że kiedykolwiek będę jeszcze szczęśliwy. Zwykle człowiek w takich momentach pociesza się, że w niebie będzie lepiej, ale ja stwierdziłem, że skoro tu jestem tak nieszczęśliwy, to nawet w niebie nie będę szczęśliwy.
W takim właśnie poczuciu bezsensu minęła mi cała pierwsza liceum. Na początku drugiej klasy, w październiku, starszy brat zaproponował mi wyjazd na Tyski Wieczór Uwielbienia. Słyszałem, że dzieją się tam rzeczy wyjątkowe, ale nie miałem jakichś specjalnych oczekiwań. Raczej pewien stopień ciekawości.
Na uwielbieniu, po Komunii, i później już w trakcie uwielbienia poczułem, że dzieje się coś wyjątkowego. Do Tychów jechałem, mając silne wątpliwości co do istnienia Boga, a także sensu Kościoła i wszystkiego, co wokół niego się dzieje. Ale w tamtym momencie poczułem, że cały Kościół wypełnia się Bożą obecnością. To było niesamowite. Doświadczyłem, że Kościół nie jest wynalazkiem księży i biskupów. I co więcej – doświadczyłem, że ten Bóg, który jest w Kościele, po prostu mnie kocha.
W pewnym momencie diakonia prowadząca modlitwę zaczęła śpiewać pieśń „Panie, jeśli chcesz, możesz mnie uzdrowić”. Zacząłem się zastanawiać, z czego mnie mógłby Jezus uzdrowić, i pomyślałem sobie, że z niewiary. I zacząłem własnym słowami śpiewać, prosząc o dar wiary. I Bóg usłyszał tę modlitwę.
Za chwilę poczułem, jak wypełnia mnie jego miłość. Brzmi to może trochę nazbyt mistycznie; ja raczej nie jest człowiekiem skłonnym do egzaltacji… Postanowiłem jednak nie bronić się przed Jego miłością i pozwoliłem, żeby Bóg wypełniał mnie swoją łaską. W pewnym momencie doświadczyłem spoczynku w Duchu Świętym.
I tak w jeden wieczór Bóg zszedł z kosmosu i stanął obok mnie, w moim życiu. Z pozoru niewiele się zmieniło, ale ja poczułem, że mam dla kogo żyć, a to jest prawdziwy „przewrót kopernikański”!
Następnego dnia czułem jednak, że coś jest nie tak. Jakby ktoś czegoś ode mnie chciał, a ja nie wiedziałem czego... Podejrzewałem, że stoi za tym Bóg, ale bojąc się Jego odpowiedzi, nie zadawałem pytania. To uczucie jednak było tak nieznośne, że w końcu, pijąc sobie w kuchni wodę z sokiem, zwróciłem się uroczyście w stronę Boga: „Wal o co chodzi, bo już dłużej nie wytrzymam”. I wtedy pojawił się w mojej głowie komunikat: kapłaństwo. W pierwszym momencie pomyślałem sobie: „O nie, to muszą być straszne nudy”. Ale w drugim momencie przypomniałem sobie pierwszą liceum, kiedy byłem daleko od Boga i byłem nieszczęśliwy, więc stwierdziłem, że jeśli mam być kiedyś szczęśliwy, to tylko z Bogiem. Wtedy powiedziałem Bogu „tak” i w jednym momencie doświadczyłem tak wielkiego pokoju w sercu, jak nigdy wcześniej.
W tamtym okresie mojego życia codziennie przed pójściem spać czytałem Pismo Święte, ale tamtego wieczora, zanim je otworzyłem, pomyślałem sobie w sercu, żeby Bóg nie mówił nic o powołaniu. Wprawdzie już byłem na 80 procent pewny, ale te 20 procent było mi potrzebne, żeby normalnie przeżyć czekające mnie jeszcze dwa lata liceum. Bóg jednak był głuchy na tę niemą prośbę. Kiedy otwarłem Pismo Święte, które czytałem dzień po dniu po kolei, akurat tego dnia trafił mi się fragment: „Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do nich: »Pójdźcie za Mną, a sprawię, że staniecie się rybakami ludzi«. I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim”.
Gdy przeczytałem ten fragment, Bóg odebrał mi wszelkie wątpliwości.
Nie wiem jakie jest życie księdza, ale już teraz mogę powiedzieć, że życie kleryka i diakona wcale nie jest nudne. Dzisiaj widzę, że Bóg planuje każdą chwilę mojego życia i wypełnia je różnymi wydarzeniami aż po brzegi.
Męska część rodziny Sontagów. - Księdzem chciałem być w przedszkolu. Mam 6 braci (4 starszych, 2 młodszych), więc kiedy bawiliśmy się w Mszę Świętą, mogliśmy robić procesje - mówi ks. Piotr Archiwum rodzinne