"Czemu nie u sąsiada, kolegi z ławy szkolnej, znajomego czy przypadkowego przechodnia spotkanego na ulicy, lecz właśnie w moim sercu zrodziło się powołanie do kapłaństwa? Ciągle zadaję sobie to pytanie...". 18 neoprezbiterów zechciało opowiedzieć o "pragnieniu, które trudno opisać". I o tym, że Bóg bardziej szukał ich niż oni Jego.
Ks. Szymon Szolc
Ur. 19.07.1992 w Wodzisławiu Śl., par. św. Marii Magdaleny w Lubomi. Rodzice: Piotr, Gabriela z d. Praszelik; 1 brat.
Nie siła, nie moc, ale Duch mój dokończy dzieła – mówi Pan. (Za 4,6)
Marzę, by zawsze być z ludźmi!
Większość osób pyta: „Jak to było z twoim powołaniem”. Zazwyczaj odpowiadam, że nic niezwykłego. Wychowałem się w wierzącej rodzinie, która udziela się w parafii na różnych płaszczyznach. Od szkoły podstawowej byłem ministrantem i to dzięki tej grupie nawiązałem bliższą relację z Kościołem. Jednakże nie ma co ukrywać, że czas gimnazjum i szkoły średniej był czasem próby, kiedy to już trudniej było trwać w relacji z Bogiem. Dlatego cieszę się, że też w tym czasie Bóg postawił na mojej drodze ludzi, którzy pokazali mi radość życia we wspólnocie, pokazali swoim przykładem, że można spotkać w dzisiejszym świecie „normalnych” księży.
Wiadomość o tym, że idę do seminarium wśród moich rówieśników wzbudziła zdziwienie. Do dziś pamiętam i z uśmiechem wspominam ten czas, kiedy moi koledzy zakładali się, jak długo wytrzymam w seminarium. Dziś już by chyba przegrali ten zakład! Jednakże idąc do seminarium, nigdy nie byłem pewny na 100 procent, że je ukończę. Pozwoliłem Panu Bogu działać. I dziś dziękuję za te wszystkie sytuacje, kiedy było dobrze, kiedy ten czas potwierdzał, że to jest ta droga, ale też dziękuję za chwile kryzysu, które są potrzebne. Wtedy najbardziej ukazuje się, na ile moja relacja z Bogiem jest szczera, na ile Mu ufam. Dziś już wiem, że każde trudniejsze doświadczenie w życiu jest potrzebne. Trzeba czasem nisko upaść, żeby się odbić do góry.
Czas seminarium wspominam bardzo dobrze. Myślę, że to miejsce jest pewnego rodzaju inkubatorem, gdzie my – jak te małe dzieciaczki – musimy wzrastać. Z zewnątrz ludzie może patrzą dziwnie na to miejsce, ale mogę powiedzieć, że tak nie jest. To miejsce pozwala się rozwijać każdemu z nas. Jest czas na pogłębianie swojej relacji z Bogiem, na rozeznawanie powołania. Jest też czas na rozwijanie swoich pasji, na poznawanie drugiego człowieka. Przez tych sześć lat na mojej seminaryjnej drodze spotkałem tylu wspaniałych ludzi, przyjaciół, że to naprawdę wzbudza wielką radość w sercu. I dlatego dziękuję za każdą spotkaną osobę, za każdą rozmowę, za życzliwy uśmiech…, bo te proste gesty potwierdzają mi każdego dnia że WARTO być dla ludzi.
Będąc w seminarium, nigdy nie zastanawiałem się, gdzie chciałbym w przyszłości posługiwać na parafii. Marzę tylko o tym, aby zawsze być z ludźmi i by zawsze był w sercu ten zapał, radość posługi. Bardzo mi to pokazał staż, który odbywałem w parafii Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Piekarach Śląskich-Kamieniu. Ten czas pokazał mi, że ludzie nieraz oczekują tylko tego, żeby z nimi być. Żeby wskazać im drogę do Jezusa. I z tą dewizą chciałbym iść całe kapłańskie życie: „Zawsze być z ludźmi!”.