"Czemu nie u sąsiada, kolegi z ławy szkolnej, znajomego czy przypadkowego przechodnia spotkanego na ulicy, lecz właśnie w moim sercu zrodziło się powołanie do kapłaństwa? Ciągle zadaję sobie to pytanie...". 18 neoprezbiterów zechciało opowiedzieć o "pragnieniu, które trudno opisać". I o tym, że Bóg bardziej szukał ich niż oni Jego.
Ks. Mateusz Mnich
Ur. 20.05.1992 w Siemianowicach Śl., par. św. Michała Archanioła w Michałkowicach. Rodzice: Grzegorz, Małgorzata z d. Gruszka.
Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone. (J 20,22-23)
Z takim nazwiskiem…
Pierwsze myśli o kapłaństwie w moim życiu pojawiły się w gimnazjum. Nie były to jednak wzniosłe myśli o służbie Bogu i ludziom, ale pomysł moich szkolnych kolegów. W końcu z takim nazwiskiem! Już wtedy zostałem „księdzem”, a nawet „prałatem” – i tak już zostało do końca gimnazjum. Z dzisiejszej perspektywy prorocze wydają się moje podpisy na pamiątkowych klasowych zdjęciach – x. Mateusz Mnich. Nawet jedno takie zdjęcie z pewnością posiada mój gimnazjalny i rocznikowy kolega Piotr Sontag.
Poważniejsze myśli o kapłaństwie zaczęły się w liceum, kiedy coraz bardziej angażowałem się w Ruch Światło–Życie. To wtedy stawiałem swoje pierwsze kroki przy ołtarzu – bo należę do grona nielicznych księży niewywodzących się z ministrantów… W czasie liceum był też moment fascynacji siatkówką – grania i sędziowania, co przydało się w seminaryjnej reprezentacji siatkówki.
Swoją decyzję o wstąpieniu do seminarium próbowałem rozeznać także podczas rekolekcji oazowych po 2 klasie liceum. To właśnie z modlitwy w tym czasie pochodzą słowa, które obrałem za hasło prymicyjne. Ostateczną decyzję podjąłem w 3 klasie liceum, choć dokładnego momentu niestety nie pamiętam.
Czas seminarium to czas ciągłego zmagania się z podjętą decyzją i z kolejnymi sytuacjami, które spotykałem na swojej drodze. Jednak z pomocą łaski Bożej i życzliwych mi osób dotarłem do radosnego dnia święceń.