"Czemu nie u sąsiada, kolegi z ławy szkolnej, znajomego czy przypadkowego przechodnia spotkanego na ulicy, lecz właśnie w moim sercu zrodziło się powołanie do kapłaństwa? Ciągle zadaję sobie to pytanie...". 18 neoprezbiterów zechciało opowiedzieć o "pragnieniu, które trudno opisać". I o tym, że Bóg bardziej szukał ich niż oni Jego.
Ks. Mateusz Pałyz
Ur. 7.01.1991 w Pszczynie, par. Podwyższenia Krzyża Świętego i Matki Bożej Częstochowskiej w Pszczynie. Rodzice: Kazimierz, Krystyna z d. Rapacz; 2 braci.
Na Twoje słowo zarzucę sieci. (Łk 5,5)
Byłem i jestem Dzieckiem Maryi – sługą Jezusa
Wszystko zaczęło się od tego, że jako młody chłopiec chciałem być blisko ołtarza; bardzo chciałem być ministrantem. Kiedy po Mszy podszedłem kiedyś do księdza i zapytałem, czy mogę służyć przy ołtarzu, odmówił mi, mówiąc, że jestem jeszcze za mały; że mam przyjść po Komunii. Ale moje pragnienie bycia blisko Boga było zbyt wielkie, żeby czekać. Zapisałem się na spotkania Dzieci Maryi i zostałem włączony do tej wspólnoty. Byłem Dzieckiem Maryi przez ponad rok. Był to wyjątkowy czas dla mojej formacji. Wtedy po raz pierwszy oddałem swoje serce Maryi i poczułem pragnienie, by być zawsze blisko Niej.
Kiedy po Pierwszej Komunii Świętej zostałem ministrantem, byłem bardzo szczęśliwy. Z radością biegałem na Msze Święte, czasem te dodatkowe.
Z tego okresu pamiętam, że czasem przychodziłem na Mszę Świętą i byłem sam, żadnego ministranta nie było ze mną przy ołtarzu. Ale znalazłem na to rozwiązanie. Moja droga z domu do kościoła przebiegała obok małego lasu, a w tym lasku była kaplica Matki Bożej Fatimskiej. Często się tam zatrzymywałem i modliłem się w różnych intencjach. Pamiętam, że kiedy tylko poprosiłem Matkę Bożą, bym nie służył sam przy ołtarzu do Mszy, zawsze Mama mnie wysłuchała i nie byłem sam.
Jako młody chłopak bardzo interesowałem się sportem, grałem w piłkę nożną, biegałem, lubiłem jeździć na rowerze. Nasze boisko znajdowało się w niedalekiej odległości od kościoła i tej małej kaplicy Matki Bożej Fatimskiej. Nie ma się czym chwalić, ale zdarzało się, że zamiast na nabożeństwie majowym byłem na boisku. Jednak często ksiądz proboszcz wołał wszystkich chłopców z boiska i mieliśmy przerwę w meczu na majowe. To były piękne lata mojego dzieciństwa, podczas których ten rys maryjności Pan Bóg już u mnie kształtował.
Jako gimnazjalista coraz częściej wybierałem trening czy zawody zamiast Mszy Świętej. Ale Pan Bóg znalazł na mnie sposób. Gdy trenowałem lekką atletykę, mój trening zawsze kończył się 17.30 i kiedy wracałem do domu, słyszałem dzwony mojego rodzinnego kościoła i te dzwony bardzo często motywowały mnie, żeby przyjść do Jezusa. Nie wiem, jak to się działo i skąd brałem siły. Ale Jezus mnie zbliżał do siebie i ja Mu się poddawałem.
Wielkim i bardzo ważnym wydarzeniem mojego życia było to, że pewnego dnia do mojej parafii przyjechał diakon Rafał (dziś już kapłan w jednej ze śląskich bazylik). Jak dziś pamiętam jego radość, pobożność i to, że miał dla nas czas. Jako młody diakon często rozmawiał z ministrantami i dzielił się swoim świadectwem. Kilka razy też poprosił mnie, czy bym z nim nie poszedł pobiegać, bo tak jak ja uwielbiał sport i bieganie. Tak zaczęła się nasza znajomość, a później przyjaźń, która trwa do dziś. Nie myślałem o kapłaństwie aż do momentu, gdy odkryłem, że Bóg mnie kocha, że zależy Mu na moim szczęściu, że przygotowywał mnie do tego spotkania z Nim przez całe moje dzieciństwo. Świadectwo kapłanów, duchowość maryjna i modlitwa o rozeznanie drogi życia stały się dla mnie początkiem drogi powołania, drogi do kapłaństwa.
Wspólnota dzieci Maryi z Leszczyn z parafii Andrzeja Boboli, w której ks. Mateusz był na stażu Archiwum rodzinne