Ośmiu diakonów Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego przyjęło w sobotę 13 maja święcenia z rąk abp. Wiktora Skworca w katowickiej katedrze. Jak odkrywali swoje powołanie? Jaka droga przywiodła ich do seminarium? Zapraszamy do lektury.
ks. Paweł Kasprzak
ur. 28.07.1989 Lublin,
parafia zamieszkania: Św. Maksymiliana Kolbego, Lublin
hasło prymicyjne: „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał.” (Ps 37,5)
Pan Bóg prowadzi mnie przedziwnymi drogami, których sam bym nie zaplanował. Hasło prymicyjne „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” towarzyszy mi od samego początku formacji seminaryjnej. Zapisałem je w dzienniczku, który zacząłem prowadzić w trakcie okresu propedeutycznego w Brennej. Nie mam żadnych wątpliwości, iż cuda, których doświadczam w moim życiu, ewidentnie przekonują mnie, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Jeszcze kilka lat temu myślałem o założeniu rodziny, a ukończyłem seminarium duchowne i rozpocząłem staż w farskiej parafii pod wezwaniem Świętych Apostołów Filipa i Jakuba w Żorach.
Jestem ogromnie wdzięczny przełożonym za to, że jako osoba niesłysząca od urodzenia mogłem wstąpić do seminarium śląskiego. Nie byłoby to też możliwe, gdybym nie doświadczył w domu rodzinnym miłości, cierpliwości, akceptacji tego jakim jestem. Zawsze na pierwszym miejscu był Pan Bóg, pomimo trudnych doświadczeń życiowych i towarzyszącego cierpienia w rodzinie, kiedy urodziło się dziecko z niepełnosprawnością słuchu. Jak później się okazało, po urodzeniu zostałem zawierzony Matce Bożej Częstochowskiej i pomimo skomplikowanego porodu przyszedłem na świat. Przechodziłem bardzo intensywną rehabilitację mowy i słuchu, abym mógł funkcjonować w społeczności ludzi słyszących i mówiących. W tych trudnych chwilach mieliśmy ogromne wsparcie ze strony nieżyjącego już ks. Stanisława Kultysa, który wspierał rodzinę, pełnił funkcję kapelana. Zainicjował, aby w pierwszą niedzielę miesiąca była Msza Święta za mnie, w drugą za Andrzeja i trzecią za Piotra (moich braci), później doszła intencja za moich rodziców. Gdyby nie wsparcie i modlitwa ze strony rodziców, babci, i księży, którzy odprawiali Msze Święte – nie byłoby możliwe, abym nauczył się mówić i odczytywać mowę czytając z ruchu warg. To, że zdałem maturę, ukończyłem studia ekonomiczne, a potem teologiczne – naprawdę można nazwać cudem. Nie byłoby to możliwe bez wsparcia modlitewnego i Bożej łaski.
Kiedy jako bardzo młody człowiek studiowałem ekonomię, przeżywałem kryzys młodości, ale również kryzys wiary. Przełomowym dniem był 21 listopada 2010 roku w Uroczystość Chrystusa Króla, kiedy wybrałem się do duszpasterstwa niesłyszących, aby na prośbę mojej mamy zamówić intencję mszalną za rodzinę. Tam spotkałem księdza, który zapytał mnie: czy jestem ministrantem. Nie potrafiłem zaprzeczyć, pomimo dłuższej przerwy w służbie liturgicznej, a ministrantem zostałem w drugiej klasie szkoły podstawowej. To był przełomowy moment, który w dość nieoczekiwany sposób zmienił bieg zdarzeń. Po 5 dniach pojechałem na Jasną Górę, gdzie przy cudownym obrazie Matki Bożej Częstochowskiej odnowiłem przyrzeczenia ministranckie. Od tamtej pory zacząłem inaczej postrzegać swoje życie i zacząłem pogłębiać relację z Panem Bogiem. Zacząłem częściej chodzić na Mszę Świętą, przyjmować sakramenty święte. Odkryłem pragnienie służenia Bogu poprzez posługę lektorską i pomaganie niesłyszącym. Dla mnie to ogromna radość, kiedy czuję się potrzebny drugiej osobie.
Pod koniec studiów ekonomicznych zachorowałem na ciężką i nieuleczalną chorobę. Będąc przywiązany do łóżka przez kilka miesięcy zacząłem stawiać pytanie, co Bóg chce mi przez to powiedzieć? Nie byłem w stanie napisać pracy magisterskiej, gdyż choroba była silniejsza od moich chęci i ambicji. Miewałem momenty, kiedy miałem pretensje do Pana Boga, dlaczego mi dokłada kolejny krzyż. Później doświadczyłem cudownego uzdrowienia, które zostało wyproszone podczas nowenny 9 Mszy Świętych przez ks. Zbigniewa Jana Staszkiewicza – wieloletniego duszpasterza niesłyszących. Był On dla mnie jak ojciec, mentor, wychowawca i miał ogromny wpływ na kształtowanie mojej tożsamości. Wtedy pojawiły się pierwsze sygnały i pragnienie wstąpienia do seminarium duchownego. Po wielu niepowodzeniach i kategorycznych odmowach z racji niedosłuchu, związałem się z dziewczyną. Obroniłem pracę magisterską i podjąłem pracę zgodnie z kierunkiem wykształcenia. Pan Bóg jednak nie rezygnował ze mnie. Kiedy idę spać, zawsze zdejmuję aparaty słuchowe i żyję w totalnej ciszy nie słysząc nic. Mogę przytoczyć podobną sytuację, która miała miejsce w Księdze Samuela, kiedy Pan Bóg wołał proroka: Samuelu, Samuelu. Wtedy zrozumiałem, że Pan Bóg chce, abym nie poddawał się i próbował pójść za głosem powołania. Oddałem te sprawy Panu Bogu, aby On wszystkim się zajął i nie bez powodu wybrałem słowa z Psalmu: „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał”.
I przyszedł taki moment, kiedy usłyszałem o możliwości rozpoczęcia formacji na Śląsku – dzięki pomocy ks. prof. Andrzeja Kicińskiego, który podjął wiele starań w mojej sprawie. Zawsze mogłem liczyć na wsparcie z jego strony. Jestem mu za to ogromnie wdzięczny. Rozpoczęcie okresu propedeutycznego (wstępnego) w Brennej było dla mnie trudnym czasem, wymagającym podejmowania ważnych decyzji. Droga była kręta i niejednokrotnie w sposób zadziwiający doświadczyłem działania Opatrzności Bożej. Obecnie dostrzegam realne problemy i potrzeby duszpasterskie Kościoła dotyczące społeczności głuchych. Trudność pracy w ich środowisku wiąże się z tym, iż trzeba znaleźć sposób na dotarcie do „zamkniętych dusz”. Środowisko potrzebuje kapłanów znających język migowy, gdyż wiarę poznają oczami. Patrzą na znaki, przyglądają się rękom, które mówią do nich poprzez obrazy, sceny, dramatyzację. Bywałem świadkiem sytuacji, gdy osoby niesłyszące były określane jako „osoby głuchonieme”. Określenie to jest przestarzałe i głusi uznają je za obraźliwe, ponieważ mają swój język, kulturę, tożsamość i historię. Posługują się polskim językiem migowym. Język polski jest dla nich językiem obcym. Są też osoby niesłyszące, które mówią i do takich osób się zaliczam. Możemy określić je mianem „surdus loquens”, niesłyszący mówiący językiem fonicznym.
Dzisiejsze wyzwania duszpasterskie są ogromne! Nigdzie nie brakuje osób, które pragną bliskiej relacji z Panem Bogiem poprzez przyjmowanie sakramentów świętych. Każdy z nas potrzebuje Bożego prowadzenia, doświadczenia Bożej miłości i akceptacji tego jakim się jest. Dlatego jestem przekonany, że Pan Bóg pamięta o każdym z nas, szczególnie o ludziach, którzy czują się wykluczeni społecznie. Kościół w Polsce wychodzi naprzeciw ich potrzebom. Stąd też wielką radością dla mnie jest to, że czuję się potrzebny Kościołowi. Wiem, że Bóg pamięta o każdym z nas. Wszyscy należymy do wspólnoty miłości, modlitwy. Możemy rozmawiać z Panem Bogiem, adorować Pana Jezusa, który jest obecny w Najświętszym Sakramencie. Możemy prosić Go o pomoc w naszym życiu. Czasem wydaje się, że nie słyszymy głosu Pana Boga.
Tak naprawdę to Jezus jest cały czas obecny razem z nami, ponieważ nas wszystkich kocha. Kiedy jest nam bardzo ciężko, mamy dużo problemów w życiu, to wtedy warto powiedzieć: Panie Jezu, Ty się tym zajmij. Bóg naprawdę działa i tego doświadczam każdego dnia.