Opisał w nich swoje dzieciństwo i młodość, spędzone w parafii Świętych Piotra i Pawła w Katowicach. Prezentujemy je w dniu jego pogrzebu.
W tamtych czasach parafia była rozległa. Cały Brynów i część dzisiejszego Ochojca należał do Piotra i Pawła. Całe tereny kopalni "Wujek", aż po tzw. Załęską Hołdę, należały do parafii. Cała ulica Gliwicka, aż do ulicy 3 Maja, i cała ulica Kościuszki - to wszystko była parafia Świętych Piotra i Pawła. Dopiero krótko przed wojną zaczęto odcinać niektóre części, gdy powstała parafia Przemienienia Pańskiego, potem Chrystusa Króla, kaplica na Załęskiej Hałdzie.
Do chorego szło się na Brynów czy na drugi koniec - na ulicę Gliwicką. W zimie to była przeprawa. Jakieś taksówki w mieście chyba były, ale nie pamiętam, by do chorego jechało się taksówką. Były dorożki, ale tymi się też nie jeździło. Pamiętam jednak, że raz w zimie, idąc do chorego na Brynów, odmroziłem sobie lekko uszy.
Podobnie był zwyczaj, że pogrzeb zaczynał się od domu zmarłego. Ksiądz wyprowadzał trumnę i szło się z pogrzebem na cmentarz. Czasami wstępowano do kościoła na tzw. exequie. Większość pogrzebów była po południu, a Msza św. pogrzebowa była zawsze następnego dnia rano, po pogrzebie. Na pogrzeb zawsze szło trzech ministrantów, bo niesiono krzyż i ministranci zmieniali się w niesieniu krzyża.
Za moich czasów ministrantami opiekował się ks. Jerominek. Był młodszym wikarym. Były spotkania okresowe, coś tam nam mówiono o liturgii, kalendarzu liturgicznym czy o niektórych nabożeństwach. Ale w okresie wakacji ks. Jerominek urządzał z ministrantami wyjazdy (wycieczki) na Zadole, gdzie był ładny ośrodek KSM, czy na tak zwaną Pustynię Błędowską, gdzie dziś stoi huta Katowice. Były tam piaski i staw.
Po wybuchu wojny, na początku 1940 roku, ks. Garus (nie wiem, czy sam, czy z innymi) zaczął wydawać "Wiadomości Parafialne" w języku niemieckim. Nazywało się to "Pfarblat". Część sprzedawano pod kościołem, ale dużą część rozprowadzało się wprost do domu. Roznosili to ministranci. Mnie przypadł właściwie największy rejon, bo od krzyża, który stał tam, gdzie dzisiaj jest rondo na ul. Mikołowskiej, cała dzielnica, aż po kopalnię "Wujek", potem obok cegielni Badury cały Brynów.
Zajmowało mi to dobrych kilka godzin, by trafić do około 100 rodzin. W pierwszym okresie po wybuchu wojny były różne trudności ze znalezieniem jakiejś pracy. Można było to więc zrobić. Potem, gdy już otrzymałem pracę, trzeba było zrezygnować z roznoszenia "Wiadomości". Zresztą, o ile pamiętam, ów "Pfarblat" zaprzestano wydawać.