Opisał w nich swoje dzieciństwo i młodość, spędzone w parafii Świętych Piotra i Pawła w Katowicach. Prezentujemy je w dniu jego pogrzebu.
Mój ojciec był, między innymi, nie wiem, czy założycielem, ale na pewno inspiratorem i prowadzącym parafialne Apostolstwo Modlitwy. Nie wiem, z czyjej to było inicjatywy, ale w pewnym okresie prowadzono specjalne nieszpory w pierwszą niedzielę miesiąca i procesję z Najświętszym Sakramentem w obrębie kościoła. W czasie tej procesji dziewczynki sypały kwiatki. Dla chłopców była inna funkcja. Była nas cała grupa, ubranych w białe ubranka, z szarfami i z bukiecikami kwiatków, która tworzyła coś w rodzaju szpaleru wokół baldachimu i dziewczynek sypiących kwiaty. Załączona fotografia pokazuje, że była nas dosyć spora grupa.
Jeszcze na temat procesji. Otóż przez całą oktawę Bożego Ciała była codziennie procesja z Najświętszym Sakramentem wokół kościoła. Na zakończenie oktawy jest uroczystość Serca Pana Jezusa. W tym dniu była dodatkowa procesja po nabożeństwie wieczornym do Serca Pana Jezusa. Godzinę (a może więcej) przed nabożeństwem na wieży kościoła, tam, gdzie są dzwony, grała orkiestra pieśni do Serca Pana Jezusa. Potem, gdy zrobiono kwietnik (mówiło się planty), między ulicą Mikołowską, kościołem a szkołą było sporo ludzi, którzy przychodzili słuchać orkiestry, która grała na wieży.
W trochę późniejszym okresie ks. Płonka zorganizował chór chłopięcy.
Kościół Piotra i Pawła przez cały okres międzywojenny był prokatedrą, czyli wszystkie nabożeństwa pontyfikalne odbywały się w kościele Świętych Piotra i Pawła. Ks. Płonka powołał chór chłopięcy na wzór takich chórów w kościołach katedralnych. Uczyliśmy się i śpiewali tzw. gregoriankę, czyli śpiewy liturgiczne w języku łacińskim, jak "Missa de Angelis", sekwencje, graduały, różne hymny itp. Gdy byłem w seminarium, koledzy dziwili się, skąd znam tyle "gregorianki", a to była zasługa ks. Płonki, który zorganizował i prowadził chór chłopięcy.
Gdy byłem już trochę starszy, byłem oczywiście ministrantem. Nie było to łatwe. Trzeba było wcześnie wstawać, bo pierwsza Msza św. była o godz. 6, a gdy wypadł dyżur, trzeba było być w zakrystii 15 minut wcześniej. Problemem była również ministrantura, która była długa, po łacinie, i czasami myliły się nie tylko słowa, ale całe wersety. Muszę się tu przyznać, że obowiązki ministranta spełniałem chętnie, a było tych obowiązków wiele. Gdy Ksiądz szedł do chorego, zawsze szedł przed nim ministrant z latarką i dzwonkiem. Ludzie byli wierzący. W zdecydowanej większości na widok latarki i głosu dzwonka klękali na ulicy. A nawet gdy nie klękali, zdejmowali kapelusz.