...czyli fatimskie przesłanie dla kapłanów. Konferencję pod tym tytułem usłyszeli księża w Turzy Śląskiej.
W posłudze kapłana diecezjalnego bardzo rzadko możemy zastosować zasadę do ut des, zasadę wzajemności czy ekwiwalentności świadczeń (dać coś, aby coś otrzymać w zamian). Ileż razy w konfesjonale, na spotkaniach w grupach, w szkole jako kapłani jesteśmy „wysysani” przez wiernych. Dajemy, dajemy, dajemy i… w najlepszym wypadku cieszymy się jakąś chwilową satysfakcją, bo udało się komuś pomóc, bo ludzie rozpoznają i doceniają naszą kapłańską posługę i zaangażowanie.
Ale oprócz tego, że jesteśmy kapłanami, przede wszystkim jesteśmy ludźmi. Jak zauważył swego czasu św. Tomasza z Akwinu, „łaska buduje na naturze”. My także mamy swoje potrzeby i nie jesteśmy studnią bez dna. Święcenia kapłańskie nie uczyniły z nas ani aniołów, ani robotów. (Na szczęście.) I tutaj bez dojrzałych, pogłębionych relacji może być naprawdę bardzo trudno.
Z jednej strony zawsze z pomocą przychodzi nam relacja wertykalna ja-Bóg. W tym kontekście także możemy posilić się przesłaniem fatimskim. Maryja zachęca do modlitwy, do nieustannego pogłębiania relacji z Bogiem.
Może warto zapytać się dzisiaj o moje kapłańskie duchowe życie. Jak wygląda moje przeżywanie sakramentów? Co mogę powiedzieć o mojej modlitwie: o liturgii godzin, o różańcu, ale przede wszystkim o moim osobistym spotkaniu z Jezusem na rozmyślaniu. Brewiarz można odklepać, różaniec też jakoś się włoży dziesiątkami w przerwy pomiędzy obowiązkami. Ale regularny, szczery czas w ciszy przed Najświętszym Sakramentem, wierna codzienna konfrontacja z Bożym Słowem, tutaj nie da się udawać. To wszystko może stawać się sposobem doskonalenia i przemiany naszej natury, bo będzie naszym otwarciem na współpracę z Bożą łaską.
Niemniej jednak oprócz właściwej relacji z Chrystusem, każdy z nas potrzebuje poukładanych, świadomych relacji horyzontalnych, interpersonalnych.
Pewien ojciec duchowny w Seminarium w ramach tzw. „recept” na szczęśliwe kapłańskie życie, powtarzał często klerykom następujące słowa: „W swoich telefonach komórkowych w trybie tak zwanego szybkiego wybierania (wówczas nie było jeszcze smartfonów) powinniście zapisać trzy następujące numery: 1) współbrata w kapłaństwie, księdza rówieśnika, najlepiej kogoś z kim się dobrze dogadujecie, lubicie spędzać wspólnie czas; 2) numer współbrata kapłana, ale starszego wiekiem, mądrością, kogoś kogo mógłbyś nazwać duchownym ojcem; 3) numer zaprzyjaźnionej rodziny”.
Dla kapłana żyjącego w celibacie bardzo ważnym staje się możliwość bycia przyjacielem całej rodziny. Nie tylko żony, nie tylko męża, ale wszystkich. Mieć takie miejsce, gdzie od czasu do czasu, z rozeznaniem i z umiarem, można wprosić się na kawę czy kolację, porozmawiać, pośmiać się, doświadczyć normalnego rodzinnego życia. Nie obarcza się ich oczywiście swoimi problemami czy trudnościami. Od tego mamy dwa wcześniejsze numery.
Dojrzałe chrześcijańskie relacje zbudowane są na trójkącie. Wyobraźmy sobie trójkąt. Dwa wierzchołki na dole i jeden u góry. Z jednej strony relacja: ja ksiądz – drugi człowiek: ta relacja zbliżać ma nas do Boga. Ale schemat ten dotyczy także relacji z Bogiem: Ja ksiądz – Bóg. Jeśli chcemy, aby ta relacja była pełna i owocna musi prowadzić nas do bliźniego, do drugiego człowieka.
Droga dojrzałych relacji, droga osobowego podejścia do wiernego stawać się będzie kierunkiem działalności Kościoła, kluczem także do naszego kapłaństwa. Pewna tendencja, którą obserwowałem i której doświadczałem podczas mojego pobytu za granicą, w Szwajcarii, zaczyna wchodzić w bramy naszego polskiego Kościoła.
Przyznaję, że nie było to proste przestawić się z tłumów, który pamiętałem z Polski, na garstkę, która przychodziła do kościoła. Chyba w drugim roku kapłaństwa, kończąc Eucharystię Wieczerzy Pańskiej w Wielki Czwartek, dziękując za obecność, zażartowałem sobie, że było nas dokładnie tyle, co w Wieczerniku, po tym jak Judasz sobie poszedł. (Z całą pewnością byliście dobrzy z matematyki, więc szybko doliczycie się, ile osób z prawie pięciotysięcznej parafii czuło potrzebę uczestniczenia w Triduum Paschalnym)
Jasne, że Zachód to nie Polska, ale niebezpieczeństwo przenikania pewnych negatywnych czynników staje się faktem. Przyczyniają się do tego podróże zagraniczne, wyjazdy emigracyjne, praca poza granicami Polski. Liczby i statystyki to nie wszystko, ale chyba ten swoisty wirus (laicyzacji, obojętności, ateizmu) jest już w naszym polskim organizmie, proces jest w toku. Czasami tłumimy go jeszcze, grając w naszego eklezjalnego totolotka, zawyżamy ku górze. 22 uczestników Oazy to przecież prawie trzydziestka. Trzy tysiące stu wiernych w rozliczeniu wysyłanym do kurii staję się liczbą przynajmniej z czwórką na początku. Nie generalizuję, nie oceniam i daleki jestem od wrzucania wszystkiego i wszystkich do jednego worka. Zresztą sam w tym worku bym się musiał znaleźć.
Jako kapłani konfrontujemy się z nową rzeczywistością. Nowa ewangelizacja, o której tak wiele się mówi ostatnimi czasy, zakłada także pewną zmianę w podejściu do duszpasterstwa oraz wchodzenie w osobową relację z człowiekiem. Nie wystarczy grzmieć z ambony. Czasami trzeba wejść w tłum i pochylić się nad konkretną osobą.
To wejście w tłum jest niebezpieczne, bo z jednej strony, jak zaznaczył Lis w rozmowie z Małym Księciem (por. „Mały Książe” A. de Saint-Exupery), stajemy się odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy, a z drugiej strony, taka postawa wymaga konfrontacji także z samym sobą i całym swoim bagażem, uczuć, doświadczeń, zranień. Myślę, że fatimskie wezwanie do nawrócenia, będzie dotykało także tej swoistej zmiany patrzenia na naszą misję i posługę.
Przykład świeży, z Tychów ze szkoły, w której uczyłem. W jednej z klas miałem takiego ciekawego ucznia. Kiedy zbliżałem się do sali, on zaczynał śpiewać kościelne pieśni. Jego niewybredne komentarze wpływały negatywnie na zachowania innych uczniów na lekcji. Nie ukrywam, że czasami moje poirytowanie sięgało zenitu. Po jednej z lekcji zasugerowałem mu nawet możliwość wypisania się z religii. Nie skorzystał z propozycji. Tak się złożyło, że spotkaliśmy się na kolędzie. Mieszkał u dziadków wraz z mamą i młodszym bratem w niedużej hotelowej tyskiej kawalerce. Musieli się przeprowadzić, bo ojciec pił i… Na niecałych 30 metrach kwadratowych mieszkało 5 osób, 3 pokolenia, w tym dojrzewający chłopak.
Przyznaję, że od tamtej pory jakoś inaczej zacząłem patrzeć na jego osobę. On też się zmienił. Może się wstydził, bo w moich oczach przestał być anonimowym uczniem, śpiewającym religijne piosenki i robiącym przy tym z siebie klasowego błazna. Ale mi też było wstyd, bo uświadomiłem sobie, że jako katecheta ksiądz nic nie wiem o tych młodych ludziach, że z moim nastawieniem niczym nie różnię się od nauczyciela matematyki czy lakiernictwa.
Nigdy nie będziemy w stanie poznać wszystkich i wszystkiemu zaradzić. Pytanie jednak brzmi, czy jesteśmy zainteresowani tego typu relacją, takim „pobrudzeniem się” czyimiś problemami, trudnościami, cierpieniem?
Taki model kapłaństwa w wielu wypadkach może oznaczać konieczność zmiany priorytetów i przestawienia środków ciężkości w naszym duszpasterskim posługiwaniu.