"Czemu nie u sąsiada, kolegi z ławy szkolnej, znajomego czy przypadkowego przechodnia spotkanego na ulicy, lecz właśnie w moim sercu zrodziło się powołanie do kapłaństwa? Ciągle zadaję sobie to pytanie...". 18 neoprezbiterów zechciało opowiedzieć o "pragnieniu, które trudno opisać". I o tym, że Bóg bardziej szukał ich niż oni Jego.
Ks. Mateusz Kozielski
Ur. 24.03.1992 w Rybniku, par. Matki Bożej Szkaplerznej i św. Piusa X w Jejkowicach. Rodzice: Józef, Mariola z d. Rojek; 2 braci.
Bogu ufam, nie będę się lękał. (Ps 56,12)
Ciągle w drodze…
Pochodzę z parafii, która charakteryzuje się głęboką pobożnością maryjną. Matka Boża była więc chyba od zawsze gdzieś głęboko w moim sercu zakorzeniona. Kiedy Matka Boża z Fatimy została wybrana na Patronkę naszego rocznika, była to dla mnie wielka radość, bo Ta, która od zawsze była przy mnie, nadal prowadziła mnie w szczególny sposób.
Zanim wstąpiłem do seminarium, przez 10 lat byłem ministrantem. Należałem również do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży.
Odkrywanie powołania jest dla mnie na pewno procesem. Rozpoczęło się wiele lat temu, gdy do głowy przyszła myśl, by iść na Chrystusem. Decydując się na pójście do seminarium, nie uważałem, że muszę zostać księdzem. Wiedziałem, że jeżeli to nie będzie ta droga, to zawsze można odejść. Jednak Pan ciągle rozwijał we mnie myśl, by zostać Jego kapłanem i dawał siły do dalszej formacji.
Po sześciu latach spędzonych w WŚSD czasem mam wrażenie, że wszystko się zmieniło, ale to nie jest wrażenie, tylko prawda. Nie uważam teraz, że zostałem zamknięty w jakieś „klatce”, choć nieraz takie myśli przychodziły. W ciągu tych sześciu lat każdy z nas wiele w sobie przepracował. Formacja to żmudny proces, który w dodatku nigdy nie może się zakończyć, bo byłaby to tragedia. Dziś mogę powiedzieć, że znam lepiej siebie. Swoje wady i zalety. Po tych latach mogę powiedzieć, że czuję się, jakbym ciągle był w drodze, przechodząc kolejne etapy.