Świadectwo Sebastiana: Położyliśmy się, żeby poczekać na wyjazd. Nie minęły dwie godziny, a Sebastian zmarł na zawał. Był dwa materace obok mnie. Do dziś pamiętam jego twarz i te martwe oczy...
Fotografowaliśmy dziś krzyż i można powiedzieć, że to On mnie uratował. Przysyłał mi ludzi. Bo to nie jest tak, że przychodzi Jezus, mówi: „stary” i klepnie cię po plecach. On ci przyśle ludzi, da możliwość. Potocznie tych ludzi nazywamy aniołami. I On na mojej drodze postawił ich bardzo dużo. Na dzień dzisiejszy nie mogę powiedzieć, że jestem w 100 proc. nawrócony, chociaż, powiem szczerze, miałem taki przełom przez weekend, kiedy stwierdziłem: „Kurde, chyba jednak jestem”. Wydaje mi się, że Bóg nie wymaga od nas Bóg wie czego (śmiech). Ale powiem szczerze, warto wierzyć.
Umarłem
Tak po męsku mówiąc, byłem „znieświeżony” zupełnie. Z ekipą gdzieś się zgubiłem z różnych względów. Dużo się piło. Nie szaleliśmy, to było raczej zalewanie smutków. Może z tego względu, że nie zawsze byłem na ulicy, siedziało we mnie to, że gdzieś trzeba się wykąpać, przebrać, ubrać.
Jeździliśmy więc do sióstr misjonarek Miłości w Katowicach. W pewnym momencie zaczęła boleć mnie noga. Siedzieliśmy z kumplami na strychu. Stwierdziliśmy, nie pamiętam dokładnie, który z nas, że jedziemy na rekolekcje organizowane przez siostry. A ja, krótko mówiąc, sam musiałem sobie kopnąć w... i powiedzieć: „Facet, co ty robisz? To do niczego nie prowadzi”.
Pamiętam tę niedzielę jak dziś. Pod kościołem na Mszy o godz. 15 siedział ze mną gość, Sebastian, mój imiennik. Mówi: „Kumple mnie zostawili, buty mi ukradli. Piłem 80 parę dni, a teraz 3 dni nie piję”. Trząsł się i mówię mu: „Chodź, pójdziemy do sióstr”. Poszliśmy wszyscy.