Świadectwo Sebastiana: Położyliśmy się, żeby poczekać na wyjazd. Nie minęły dwie godziny, a Sebastian zmarł na zawał. Był dwa materace obok mnie. Do dziś pamiętam jego twarz i te martwe oczy...
Siostra Wesna mówi: „Koledzy pojadą na rekolekcje, a ty z tą nogą (nie miałem wtedy jeszcze żadnej rany) zostaniesz na miejscu. Koledzy wrócą, to będziemy widzieć”. Złożyło się tak, że w pewnym momencie ta noga mi się rozpaprała i zostałem. Ale wracając do Sebastiana. Położyliśmy się na materacach, żeby poczekać na wyjazd, nie minęły dwie godziny, chłopak zmarł na zawał.
Był dwa materace obok mnie. Do dziś pamiętam jego twarz i te martwe oczy. Był gdzieś w moim wieku, zresztą bardzo podobny do mnie. Wyglądało to tak, jakbym to ja umarł. Jakby umarł tamten stary Sebastian i narodził się nowy. Taki przełom w życiu, w którym stwierdzam: „Dobra, trzeba zacząć się ogarniać, kontrolować, pracować nad sobą”.
Totalna lipa
Siostra Wesna popchnęła mnie do tego, żebym zaczął pracować. To taka moja duchowa matka. Zauważyła mnie, doceniła.
Nie wszystko się udawało, ale ja jestem przekorny. Pomyślałem sobie: „A to cię sprawdzę, skurczybyku”. Pojechałem ze wspólnotą „Mamre” pod Częstochowę, do Albertowa. Zobaczyłem charyzmaty, demonstracje i - szczerze mówiąc - za pierwszym razem wyśmiałem to totalnie.
Człowiekowi, który ma pusty żołądek, najpierw trzeba go zapełnić, a potem rozmawiać z nim o Bogu. I ja też tak naprawdę zacząłem rozmawiać o Bogu i z Bogiem dopiero w momencie, kiedy się ogarnąłem. Byłem najedzony, umyty. Kiedyś ze świadectwem do sióstr przyjechali chłopaki ze Szkoły Nowej Ewangelizacji w Bytomiu.
Był Waldek, który wcześniej miał problemy z narkotykami, był ktoś, kto miał problemy z alkoholem. I tak naprawdę z tego całego tłumu, który tam był, udało im się wyłowić mnie. Stwierdziłem, kurde, jak oni potrafili, to ja też. Cała rzecz polega na tym, żeby mieć cel w życiu i uwierzyć, że warto żyć. Z różnych powodów.
Zacząłem jeździć do Bytomia. W SNE przede wszystkim podobała mi się odmiana od tego standardowego kościoła. Zespół, wokale, a ja bardzo lubię muzykę. Był to jakiś powód, żeby mnie przyciągnąć do Kościoła, tak zadziałał Bóg. Tak naprawdę na początku jeździłem tam z powodu ludzi. Oczywiście, zdarzali się i tacy, którzy mnie oceniali.
Pojechałem drugi raz na „Mamre". Z podobnym nastawieniem. Wróciłem po raz kolejny: lipa. Za każdym razem stwierdzałem tak: wszystko fajnie, ale jak była modlitwa wstawiennicza, to odsuwałem się gdzieś na bok. Za czwartym razem jestem na chórze, poza główną salą. Wychodzi ks. Cyran, wychodzą osoby, które się modlą, i mówią: „Jest na tej sali jeszcze jedna osoba, która potrzebuje modlitwy. Zaraz pójdzie po nią jakaś dziewczyna”.