Łukasz: W Norwegii nieustannie utwierdza się ludzi w przekonaniu, że wszystko jest dobrze, że jesteśmy bezpieczni. Ewa: Daliśmy sobie wmówić, że poza granicami Polski jest lepiej. Jest to kłamstwo, a my pozwoliliśmy, żeby się w nas zakorzeniło.
Smutek w Norwegii jest uważany za stan nienaturalny. Dlatego nauczyciele w przedszkolu czy w szkole reagują ze wzmożoną czujnością, kiedy dziecko przychodzi smutne. – Norweskie dzieci mają o wiele więcej swobody niż polskie – twierdzi Ewa. – Nawet jeśli rodzice czy nauczyciele stawiają dziecku jakieś granice, cały czas z nim rozmawiają, tłumaczą i doprowadzają do tego, że młody człowiek ostatecznie sam podejmuje właściwą decyzję. Dziecko uczy się samo decydować o sobie już na bardzo wczesnym etapie życia i rozwoju. Jest wspierane we wszystkich podejmowanych przez siebie działaniach. Ale to ono podejmuje decyzję w jakim chce iść kierunku, czy chce się uczyć czy nie. Rodzicom wręcz zabrania się zmuszać czy mobilizować dziecko do nauki. W moim odczuciu, wiele osób w Norwegii mogłoby pełniej wykorzystać swoje możliwości, gdyby w odpowiednim momencie ktoś je popchnął do przodu, zachęcił do pracy. To pewnie między innymi dlatego Polacy są niezwykle cenieni w Norwegii, jako pracownicy, bo od najmłodszych lat są uczeni pracowitości, obowiązkowości, kreatywności. Naprawdę, wiele razy doświadczałam, jak Norwedzy dziwili się naszemu zaangażowaniu w pracę, a dla nas było to czymś zupełnie normalnym, czego uczyliśmy się od najmłodszych lat w Polsce. Kiedy rozpoczęłam pracę w norweskim przedszkolu byłam prawie noszona na rękach – śmieje się. – Wszyscy mówili: „Niesamowite. Masz wyższe wykształcenie!”. Zaledwie 20 procent społeczeństwa w Norwegii posiada wykształcenie wyższe. Tylko z tego tytułu już na starcie miałam wysokie zarobki.
Bóg wzywa z Polski
W pewnym momencie Ewie i Łukaszowi zaczęło się bardzo dobrze układać w nowym kraju. Zwłaszcza pod względem finansowym. Pomimo początkowych planów powrotu do Polski po trzech latach, pojawiła się pokusa, żeby zostać w Norwegii na stałe. – Ale Pan Bóg nas wołał i przynaglał, żeby jednak wrócić – mówią. – To chyba ta tęsknota za Nim, za życiem wśród ludzi, dla których On jest najważniejszy, prowadził nas w kierunku Polski. Jesteśmy małżeństwem niepłodnym i bardzo chcielibyśmy adoptować dzieci. I to jest kolejny powód, dla którego zdecydowaliśmy się na powrót do kraju – tłumaczą. – Po tylu latach życia w bardzo bogatym kraju, przekonałam się, że pieniądze nie są najważniejsze na świecie, nie dają pełni szczęścia – mówi Ewa. – Tam też na nowo i jeszcze bardziej pokochałam Polskę, zatęskniłam za nią. Zrozumiałam, co tak naprawdę mamy u siebie, że możemy być naprawdę dumni z bycia Polakami. Mam wrażenie, że jako naród daliśmy sobie wmówić, że poza granicami Polski jest lepiej. Jest to kłamstwo, a my pozwoliliśmy, żeby się w nas zakorzeniło.
Ewa i Łukasz twierdzą, że wysoki status materialny Norwegów, poczucie finansowego bezpieczeństwa, sprawiło, że poczuli się samowystarczalni, zapomnieli o wyższych wartościach i wydaje im się, że niczego więcej nie potrzebują, zwłaszcza Boga. – Chcielibyśmy, żeby nasze dzieci wychowywały się w Polsce – dzielą się małżonkowie. – W Norwegii trudniej jest przekazać wartości chrześcijańskie, które nam są bliskie; one się już zatraciły. To, co dla nas osobiście jest złym zjawiskiem: rozwód, aborcja, życie w wolnych związkach, w Norwegii jest czymś zupełnie naturalnym. Zatarła się granica pomiędzy dobrem a złem.
Ewie i Łukaszowi bardzo brakowało wspólnoty. Polacy w Norwegii są rozproszeni. Rzadko odwiedzają się nawzajem i mocno tęsknią. To głównie kościół integruje Polonię i najczęściej jest miejscem spotkań, poznawania nowych osób, udzielania sobie wzajemnej pomocy. Gwiżdżowie znaleźli katolicką parafię w Bergen. – Zaczęliśmy regularnie uczęszczać na Eucharystię w tym kościele, a po Mszy spotykaliśmy się z innymi Polakami na kawie – opowiada Łukasz. – Powstała grupa, która razem się modli, rozważa słowo Boże, spotyka i nawzajem sobie pomaga.
– Wiele osób przyznaje, że w Norwegii się nawróciło – dodaje Ewa. – Wyjechali z Polski, jako osoby średnio wierzące, albo byli takimi katolikami „z metryki”. Tęsknota za krajem, za rodakami sprawiła, że zaczęli szukać czegoś więcej, regularnie uczęszczać do polskiego kościoła i tam doświadczyli żywej wiary, relacji z Bogiem i wspólnoty Kościoła.