O tym, jak uczyć nie tylko materiału szkolnego, ale także bycia szczęśliwym z Robertem Mazelanikiem, dyrektorem szkoły dla chłopców "Kuźnica", rozmawia Marta Sudnik-Paluch.
Czym różni się edukacja chłopców i dziewcząt?
– Cele są te same, jeśli chodzi o podstawę programową, zatwierdzoną przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Tu się nic nie zmienia, ale rzeczywiście podstawa programowa stanowi zaledwie ok. 30–40 proc. tego, co dzieje się w szkole. Program MEN jest u nas wzbogacany według możliwości każdego dziecka. Przykładowo – chłopcy rozwijają się mniej więcej dwa lata wolniej, jeśli chodzi np. o czytanie i pisanie, dziewczynki potrzebują innych metod i więcej czasu na naukę abstrakcji. Ponadto pozwalamy dzieciom się nauczyć, jak być dobrym człowiekiem, poprzez ciekawe zajęcia, np. pracę w zespole, rozwijanie uzdolnień, wykształcenie poczucia, jakimi są wspaniałymi ludźmi. Szukamy dla każdego dziecka dziedziny, czynności, gdzie jest najlepsze wśród rówieśników, jego mistrzostwa. Chcemy, aby każdy w klasie mógł być w czymś najlepszy. Taka praca przynosi bardzo szybkie efekty – dzieci są zadowolone, bo nie muszą niczego udawać. Nam, prowadzącym szkołę, jest łatwiej. Ma to swoje minusy – prowadzenie szkoły jest droższe, trzeba temu poświęcić więcej czasu, potrzebnego chociażby na rozmowy indywidualne z każdym dzieckiem.
Nie obawia się Pan, że te szkoły w Katowicach nie wyjdą poza inicjatywę tych kilu rodzin, które je założyły?
– Jestem optymistą. To prawda, że szkoły rodzinne są czymś relatywnie nowym w Polsce, ale dynamicznie się rozwijają w prawie wszystkich większych miastach, obecnie w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Szczecinie, Wrocławiu i Gdańsku. Na świecie jest ich ponad 500 i działają od ponad 60 lat w ponad 40 krajach, w ostatnich latach szczególnie dynamicznie rozwijają się w krajach anglosaskich, jak USA i Australia. Do nas zgłaszają się rodzice, którzy chcą kochać swoje dzieci i przy tym sami się rozwijać. Dlatego szkoły rodzinne mają taki sukces frekwencyjny również w Polsce. Myślę, że jest to wynik coraz większej świadomości, jak wiele czynników wpływających na jakość wychowania pochodzi z rodziny. Innymi słowy – coraz częściej rodzice zdają sobie sprawę, jak są potrzebni swoim dzieciom.