Abp Galbas w Piekarach: Kościół ma serce

- Kościół to nie jest grupka, partyjka, zbieranina, to nie jest klub, kółko, to jest coś dużo, dużo więcej. To komunia, najgłębsza z możliwych wspólnota z Chrystusem i wspólnota pomiędzy nami ze względu na Chrystusa - przypomniał w sanktuarium Matki Bożej Piekarskiej abp Adrian Galbas.

Metropolita tradycyjnie powitał zgromadzonych na piekarskim wzgórzu pątników, podziękował im za kontynuowanie tradycji pielgrzymek stanowych. – Nasze pielgrzymki to jeden z wielkich skarbów Śląska i śląskiego Kościoła. I nasza wielka duma! Przychodźcie tu i przyprowadzajcie następnych, następne pokolenia, a one niech przyprowadzają kolejne – prosił.

Żona Chrystusa

– Tematem, który gromadzi nas dzisiaj wokół piekarskiego szczytu, jest Kościół. "Jestem w Kościele" – takie mamy na ten maj hasło, które wiąże się z tegorocznym programem duszpasterskim Kościoła w Polsce: "Uczestniczę w życiu Kościoła". Żeby jednak "uczestniczyć", trzeba najpierw być – zaznaczył metropolita. – Jestem w Kościele, czyli gdzie jestem, w czym czy raczej w kim? Bo Kościół, a myślę przede wszystkim o Kościele pisanym z wielkiej litery, to bardziej ktoś niż coś, bardziej żywy organizm niż martwa instytucja – dodał. I zaprosił, by wspólnie rozważyć trzy metafory, przez wieki stosowane do opisania Kościoła.

 

Słowo abp. Adriana Galbasa wygłoszone podczas pielgrzymki mężczyzn w Piekarach Śląskich, 26 maja 2024 roku

Pierwszą z nich jest obraz wspólnoty Kościoła jako żony Chrystusa. – To obraz bardzo mistyczny, który lepiej zrozumieją ci z was, którzy są żonaci. W dniu waszego ślubu mówiliście pełni przejęcia: "Biorę ciebie za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci". Otóż, także Kościół – Ecclesia – został poślubiony Chrystusowi. Te zaślubiny dokonały się w godzinie Jego śmierci. Tak, Chrystus wziął wtedy Kościół za swoją żonę i ślubował swojej Oblubienicy miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że jej nie opuści na wieki – wyjaśnił abp Galbas.

Metropolita podkreślił, że konsekwencją obrazu Kościoła jako małżonki Chrystusa jest zmiana akcentów w narracji. – Kościół to nie tylko to, co widać; w Kościele nie są najważniejsze struktury, instytucje, finanse, sprawy, nie jest nawet najważniejsza działalność. Kościół to przede wszystkim głęboka, niewidzialna więź z Chrystusem, której Chrystus nigdy nie zerwie. Nawet gdy sam Kościół okaże się żoną nie zawsze wierną, Chrystus pozostanie wierny na wieki. I kiedy często z ambony słyszymy określenia: bracia, bracia i siostry, to nie jest to tylko takie "kościółkowe gadanie", nie jest to slogan, ale wyraz tej właśnie prawdy i tej więzi – mówił.

 

 

Szpital polowy

W swojej katechezie rozpoczynającej spotkanie w Piekarach abp Galbas podkreślił mocno, że Kościół jest wspólnotą, a "nie grupką, partyjką, zbieraniną; to nie jest klub, kółko, to jest coś dużo, dużo więcej". – To komunia, najgłębsza z możliwych wspólnota z Chrystusem i wspólnota pomiędzy nami ze względu na Chrystusa – mówił i dodał za św. Janem Pawłem II, że "pogłębianie tej wspólnoty to najważniejsze zadanie, jakie Kościół ma do zrobienia w XXI wieku". – "Duchowość komunii", pisze papież [Jan Paweł II – przyp. red.] "to zdolność dostrzegania w drugim człowieku przede wszystkim tego, co jest w nim pozytywne, a co należy przyjąć i cenić jako dar Boży: dar nie tylko dla brata, który bezpośrednio go otrzymał, ale także »dar dla mnie«" – przypomniał metropolita. Bez tego założenia wszystko inne jest tylko pozorem, przypomniał za papieżem Polakiem metropolita katowicki.

Kolejnym obrazem Kościoła, przywołanym przez abp. Galbasa, jest metafora ciała z Chrystusem jako głową. – Tak, jak w naszym organizmie każdy element jest ważny, tak jest i w ciele Kościoła. Jeśli niedomaga jakakolwiek część naszego ciała, najmniejszy palec u nogi, odczuwa to całe ciało. Całe ciało jest jakoś niepełnosprawne. Nie może ze swobodą zrobić wszystkiego. Tak jest i w Kościele. Każdy jest ważny. Jeden nie zrobi wszystkiego. Nie ma w Kościele kogoś, kto dostałby wszystkie dary i charyzmaty, kto by wszystko umiał i na wszystkim się znał i nie ma nikogo, kto by nic nie umiał, niczego nie dostał i niczym nie mógł się podzielić. Kościół jest zdrowy wtedy, gdy każdy jest zaangażowany w jego życie, istnienie i rozwój. Każdy z nas. Jakość Kościoła, jego witalność nie zależą tylko od papieża Franciszka, od kolegium kardynałów, od abp. Polaka czy Galbasa. Tak, od nich także. Ale zależy od każdego – zwrócił uwagę.

Ostatnim obrazem, jaki za papieżem Franciszkiem metropolita odniósł do wspólnoty Kościoła, jest szpital polowy. – Szpital zbudowany w miejscu walki, gdzie leczy się najważniejsze sprawy, na granicy życia i śmierci, do którego dostęp mają najpierw ci, którzy są najbardziej poszkodowani. Taki ma być Kościół. Im jesteś w większej biedzie, w większej potrzebie, w większym nieszczęściu, tym masz większe prawo do większej troski – podkreślił abp Galbas. – To bardzo wymagające zadanie. Patrzeć na człowieka przez pryzmat jego ran, a nie jego win. Przez pryzmat jego godności, a nie jego grzechu. Przez pryzmat jego powołania, a nie jego nieuporządkowania. Przez pryzmat jego cierpienia, a nie jego znaczenia. Przez to, kim jest, a nie przez to, co robi, przez pryzmat tego, co dostał, a nie tego, co może dać. Często nie osiągamy tej wysoko zawieszonej poprzeczki. Wolimy raczej bezlitośnie krytykować papieża Franciszka, niż zmierzyć się z tym wezwaniem. Wolimy często, myślę tu także o nas, duchownych, żeby Kościół był wytworną kliniką dla wspaniałych niż szpitalem polowym dla struchlałych. Z tego powodu, niestety, wielu z Kościołem się rozstało – podkreślił.

Potrzeba wymagań

Wszystkie przywołane obrazy mają pomóc każdemu z nas odpowiedzieć na podstawowe pytanie: czy kocham Kościół? – Czy kocham Kościół, który jest także jak matka? Matka, która mnie zrodziła do życia wiary przez sakrament chrztu, matka, która mnie karmi słowem i sakramentami, matka, która mówi mi nieraz: "Dziecko tego robić nie wolno! To jest złe". A mówi tak, bo mnie kocha. Wielu z was jest ojcami. Dobrze wiecie, że dojrzały i odpowiedzialny rodzic nie pozwala dziecku na wszystko. A robi tak nie dlatego, że dziecka nie kocha, tylko przeciwnie: właśnie dlatego, że je kocha i że mu na dziecku zależy – zwrócił uwagę abp Galbas. I przyznał, że czasem Kościołowi byłoby łatwiej o pozytywne opinie, gdyby w drażliwych kwestiach "odpuścił". – Nie upierał się tak bardzo przy aborcji czy eutanazji, nie mówił tyle o czystości, o uczciwości, o moralności, o prawach człowieka i jego godności, i oczywiście o grzechu, gdyby nie wtrącał się w lekcje religii w szkole i krzyże w urzędach – wymieniał abp Galbas. – Czy jednak nie musiałby zmienić szyldu? Czy byłby jeszcze na pewno Kościołem Chrystusa? Sam często nie dorastam do wymagań, które w imieniu Chrystusa stawia mi Kościół. To jest powodem mojego rozgoryczenia i pracy nad sobą, ale bardzo się cieszę, że Kościół mi te wymagania stawia. Niewielu dziś w świecie mówi, że czegoś nie wolno albo że coś należy. W imię fałszywie rozumianej wolności dominuje raczej narracja o "wszystkodozwoloności". Tym bardziej więc jest mi potrzebny Kościół – zauważył.

Miłość do Kościoła nie oznacza akceptacji grzechu. – Grzech, który osłabia siłę świadectwa, sprawia, że Kościół traci zaufanie u ludzi, a bez zaufania jest nieskuteczny, nie może dobrze pełnić swojej misji. Jest w Kościele także najwredniejsze z możliwych połączenie grzechu i przestępstwa, które w żadnym razie nie może być tolerowane, a szczególnie wtedy, gdy jego ofiarami są bezbronni. Czy jednak kocham Kościół, także z grzechem? Wiem, że to trudne pytanie. Ta miłość nie oznacza tolerancji dla zła, przeciwnie – jest tym większą mobilizacją, aby zło nazywać po imieniu i naprawiać jego mordercze skutki – przyznał abp Galbas.

Tylko z wnętrza

–  Tylko kochając Kościół, będę mógł w nim bardziej być, bardziej wejść do Kościoła. Także my, ludzie Kościoła, z różnych powodów, stoimy często jakby na wycieraczce. Z tyłu, z daleka, zdystansowani! Można stać przy ołtarzu i jednocześnie stać na wycieraczce, można być liderem katolickiej wspólnoty, członkiem rady parafialnej i jednocześnie myśleć o Kościele jak o czymś obcym, zewnętrznym, jak o jakimś "onym" i jakichś "onych". Oni to, oni tamto, oni siamto. Oni! Dalecy, obcy mi ludzie. Po prostu: "oni" – zwrócił uwagę.– Tylko z wnętrza Kościoła można dostrzec, jaki on jest piękny. Jak piękną ma historię, liturgię, teologię, jak jest mądry i jak bardzo działa w nim Duch Święty, bo przecież inaczej, mając w swoim wnętrzu tylu psujów, dawno by się rozleciał. Tylko będąc we wnętrzu Kościoła, mogę uzyskać pewność serca, nie powierzchowne uczucie, ale właśnie pewną pewność serca, że tu, w Kościele, dostaję Chrystusa. Najbardziej i najbliżej jak to jest możliwe na ziemi. Mimo wielu niedoskonałości tej wspólnoty, spośród których pierwszą jestem ja sam. Nikt bardziej, lepiej i pełniej nie da mi Chrystusa i nie umożliwi mi spotkania z Nim niż Kościół. Także, tylko z wnętrza Kościoła, mogę Kościół dojrzale krytykować. Być jego krytykiem, a nie krytykantem – mówił.Metropolita katowicki przypomniał, z czym wiąże się bycie członkiem wspólnoty Kościoła. – Jestem w Kościele, a więc praktykuję, wyrażając w ten sposób moją wiarę i jednocześnie ją wzmacniając. Nic nie da zachęcanie do udziału w Mszy św., czyli do bycia w kościele pisanym z małej litery, jeśli ktoś nie odkrył Kościoła pisanego przez wielkie "K", Kościoła, w którym obecny jest Chrystus, i Kościoła, który daje Chrystusa. Nic nie da egzekwowanie przepisów, pomnażanie biurokratycznych wymagań, napinanie się i zżymanie, nic nie dadzą powtarzane w kółko: "musisz", "trzeba", "powinieneś", dopóki się nie odkryje tego, o czym pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus – że Kościół ma serce – przypomniał. Metropolita przyznał, że ze złością słyszy o kolejnych apostazjach. – Ale ze złością o sobie. Myślę o tym, że być może jako ludzie Kościoła, także jako biskupi, popełniliśmy błąd. Może za rzadko albo za mało starannie pokazaliśmy wiernym właśnie to, że Kościół ma serce. Może inwestowaliśmy bardziej w struktury, w formy, w bukłaki, a nie w wino. Może coś ważnego przeoczyliśmy, a coś nieważnego przeakcentowaliśmy. Może czas na wielką pracę – przyznał abp Galbas.

Krótka i treściwa

Na zakończenie metropolita przypomniał, że dzisiaj przypada Światowy Dzień Dzieci, po raz pierwszy ogłoszony przez papieża Franciszka. – Wiara rodzi się także z tego, co się widzi. Jeśli wasze dzieci widzą was, będących we wspólnocie Kościoła i idących do kościoła, nie będą potrzebowały wielkich słów, wzniosłych uzasadnień i nie wiem jak przekonujących argumentów – przykład ich ojca czy dziadka będzie dla nich wymowniejszy niż najwymowniejsza mowa. Ale gdy tego nie zobaczą, to choćby stanął przed nimi anioł z nieba i przekonywał, jak ważny jest Kościół, jak ważna jest obecność na Mszy św., jak ważna jest spowiedź, jak istotne jest to, by tego nietypowego budynku z wieżą nie omijać, nie uwierzą – mówił.

Metropolita podziękował wszystkim zebranym za ich obecność w Kościele. Zaprosił do nieustannego formowania się we wspólnotach. – Teraz jesteśmy wszyscy u Matki – przypomniał, nawiązując do przypadającego w niedzielę Dnia Matki. – Razem z Maryją módlmy się – jak to robimy w czasie każdej Mszy św. – "aby Bóg nie zważał na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła i zgodnie ze swoją wolą napełniał Kościół pokojem i jednością" – mówił. Powitanie zakończył "ulubioną modlitwą na cześć Trójcy". – Modlitwa jest krótka, a treściwa, więc bardzo wam ją polecam: "Przyjdź, Panie Jezu. Amen. Przyjdź, Duchu Święty. Amen. Prowadźcie mnie do Ojca. Amen", na co panowie odpowiedzieli gromkimi brawami.

« 1 »