Słowo abp. Adriana Galbasa, wygłoszone podczas Pielgrzymki Mężczyzn i Młodzieńców do Matki Bożej Piekarskiej 26 maja.
Drodzy Bracia!
Szczęść Boże!
Cały rok warto czekać, by usłyszeć to gromkie, męskie „Szczęść Boże”, wypowiedziane tu, podczas tradycyjnej pielgrzymki mężczyzn do Piekar Śląskich. Wzgórze piekarskie zawsze jest piękne, lubię tu przyjeżdżać gdy nie ma nikogo i pospacerować wśród kapliczek i drzew, ale najpiękniejsze jest to miejsce przez dwie niedziele w roku: w ostatnią maja i w pierwszą po uroczystości Wniebowzięcia Matki Bożej. Wiadomo dlaczego. W maju dzięki mężczyznom, w sierpniu za sprawą kobiet. I oby tak zostało. Nasze pielgrzymki to jeden z wielkich skarbów Śląska i śląskiego Kościoła. I nasza wielka duma! Przychodźcie tu i przyprowadzajcie następnych, następne pokolenia, a one niech przyprowadzają kolejne.
Bardzo serdecznie was wszystkich witam i jak najserdeczniej pozdrawiam. Pozdrawiam także tych, którzy łączą się z nami za pośrednictwem mediów. Wszyscy jesteśmy dziś pątnikami. Pozwólcie, że w waszym i swoim imieniu pozdrowię Księży Biskupów. Przewodniczącego dzisiejszym uroczystościom, JE Księdza Arcybiskupa Wojciecha Polaka, metropolitę gnieźnieńskiego i Prymasa Polski, bpa Mirosława Gucwę z diecezji Bouar w Republice Środkowoafrykańskiej, bpa Roberta Chrząszcza z Krakowa, który będzie przewodniczył popołudniowemu nabożeństwu maryjnemu, bpa Andrzeja Iwaneckiego, biskupa pomocniczego diecezji gliwickiej, bpa Waldemara Musioła, biskupa pomocniczego diecezji opolskiej oraz naszych biskupów z Katowic: Arcybiskupa Seniora Wiktora oraz biskupów: Marka, Adama i Grzegorza. Poprzez media łączy się z nami także abp Damian. Wszystkich serdecznie pozdrawiam, dziękuję za obecność i podjęte posługi.
Już teraz dziękuję każdemu, kto pomógł w przygotowaniu dzisiejszej uroczystości. To jasne, że przygotowania te były żmudne i długie. Bóg zapłać! Te podziękowania składam na ręce Księdza Kustosza piekarskiego sanktuarium, ks. kan. Mirosława Godźka oraz Księży z Wydziału Duszpasterstwa Ogólnego naszej kurii metropolitalnej, Jarosława Ogrodniczaka i Bogdana Kani.
Dziękuję moim braciom - księżom - za to, że od wczesnego rana służą wam w konfesjonale. Skorzystajcie z tej posługi! Zachęcam także do skorzystania z nowej piekarskiej inicjatywy, którą jest Pielgrzymkowy Punkt Pierwszej Pomocy Duchowej, który czeka na was w kaplicy św. Heleny.
Tematem, który gromadzi nas dzisiaj wokół piekarskiego szczytu jest Kościół. „Jestem w Kościele”, takie mamy na ten maj hasło, które wiąże się z tegorocznym programem duszpasterskim Kościoła w Polsce: „Uczestniczę w życiu Kościoła”. Żeby jednak „uczestniczyć”, trzeba najpierw być.
Razem z Maryją, Matką Kościoła oraz Matką Sprawiedliwości i Miłości Społecznej dziękujmy dziś za Kościół, naszą Matkę, a jednocześnie prośmy Maryję, by modliła się za nami i z nami, byśmy w Kościele byli bardziej, głębiej i lepiej.
Jestem w Kościele, czyli gdzie jestem, w czym, czy raczej w kim? Bo Kościół, a myślę przede wszystkim o Kościele pisanym z wielkiej litery, to bardziej ktoś niż coś, bardziej żywy organizm niż martwa instytucja.
Przez wieki tradycja Kościoła znajdowała wiele obrazów, którymi Kościół był i jest opisywany. One są wciąż aktualne i przemawiające do wyobraźni. Nie dalibyśmy rady wymienić, a tym bardziej pogłębić wszystkich. Wspomnę tylko dwa stare jak Kościół i jeden bardzo nowiutki.
Pierwszy to Kościół, który jest żoną. Żoną Chrystusa. Sponsa Christi. To obraz bardzo mistyczny, który lepiej zrozumieją ci z was, którzy są żonaci. W dniu waszego ślubu mówiliście pełni przejęcia: biorę ciebie za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Otóż także Kościół, Ecclesia, został poślubiony Chrystusowi. Te zaślubiny dokonały się w godzinie Jego śmierci. Tak, Chrystus wziął wtedy Kościół za swoją żonę i ślubował swojej Oblubienicy miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że jej nie opuści na wieki. „Z Jego przebitego boku, powie prefacja o Najświętszym Sercu Pana Jezusa, wypłynęła krew i woda, i tam wzięły początek sakramenty Kościoła”.
To bardzo piękny obraz, bardzo głęboki. On nam mówi, że my wszyscy jesteśmy z „jednego małżeństwa”, że w nas płynie ta sama krew, przepompowywana nieustannie przez Serce Zbawiciela. Że Kościół to nie tylko to, co widać, że w Kościele nie są najważniejsze struktury, instytucje, finanse, sprawy, że nie jest nawet najważniejsza działalność. Że Kościół to przede wszystkim głęboka, niewidzialna więź z Chrystusem, której Chrystus nigdy nie zerwie. Nawet, gdy sam Kościół okaże się żoną nie zawsze wierną, Chrystus pozostanie wierny na wieki. I kiedy często z ambony słyszymy określenia: bracia, bracia i siostry, to nie jest tylko takie „kościółkowe gadanie”, nie jest to slogan, ale wyraz tej właśnie prawdy i tej więzi.
Tak, Drodzy Bracia, Kościół to nie jest grupka, partyjka, zbieranina, to nie jest klub, kółko, to jest coś dużo, dużo więcej. To komunia, najgłębsza z możliwych wspólnota z Chrystusem i wspólnota pomiędzy nami ze względu na Chrystusa. Pięknie pisał o niej papież Jan Paweł II, mówiąc, że pogłębianie tej wspólnoty to najważniejsze zadanie jakie Kościół ma do zrobienia w XXI wieku, to „wielkie wyzwanie, jakie czeka nas w rozpoczynającym się tysiącleciu, jeśli chcemy pozostać wierni Bożemu zamysłowi, a jednocześnie odpowiedzieć na najgłębsze oczekiwania świata. (...)”. Cytowałem te zdania już w swoim kazaniu podczas ingresu, ale dzisiaj to też jakby mój ingres w „męskich Piekarach”, więc przytoczę je raz jeszcze. „Duchowość komunii, pisze papież, to zdolność dostrzegania w drugim człowieku przede wszystkim tego, co jest w nim pozytywne, a co należy przyjąć i cenić jako dar Boży: dar nie tylko dla brata, który bezpośrednio go otrzymał, ale także „dar dla mnie”. Duchowość komunii, to (…) umiejętność czynienia miejsca bratu, wzajemnego „noszenia brzemion” i odrzucania pokus egoizmu, które nieustannie nam zagrażają, rodząc rywalizację, bezwzględne dążenie do kariery, nieufność, zazdrość”. I kończy papież swą myśl, mówiąc, że bez tego, wszystko inne w Kościele jest tylko pozorem (por. NMI,43). Słowa napisane ćwierć wieku temu, a jakże aktualne dzisiaj. Słowa napisane dla całego Kościoła, a jakby specjalnie dla Kościoła w Polsce AD 2024!
Pięknie o tym samym wieki wcześniej napisał św. Paweł w Liście do Efezjan, z którego fragment przed chwilą usłyszeliśmy. „Z miłości Bóg przeznaczył nas dla siebie, jako przybranych synów poprzez Jezusa Chrystusa(…) ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym” (Ef 1,4-6).
Inny obraz Kościoła, o którym najwięcej opowiedział nam także św. Paweł, szczególnie w Pierwszym Liście do Koryntian (por. 1 Kor 12,3-13), to Kościół, który jest jak jeden wielki organizm, jakby ciało, którego Chrystus jest głową.
Tak, jak w naszym organizmie każdy element jest ważny, tak jest i w ciele Kościoła. Jeśli niedomaga jakakolwiek część naszego ciała, najmniejszy palec u nogi, odczuwa to całe ciało. Całe ciało jest jakoś niepełnosprawne. Nie może ze swobodą zrobić wszystkiego. Tak jest i w Kościele. Każdy jest ważny. Jeden nie zrobi wszystkiego. Nie ma w Kościele kogoś, kto dostałby wszystkie dary i charyzmaty, kto by wszystko umiał i na wszystkim się znał i nie ma nikogo, kto by nic nie umiał, niczego nie dostał i niczym nie mógł się podzielić. Kościół jest zdrowy wtedy, gdy każdy jest zaangażowany w jego życie, istnienie i rozwój. Każdy z nas. Jakość Kościoła, jego witalność, nie zależy tylko od papieża Franciszka, od kolegium kardynałów, od abp. Polaka, czy Galbasa. Tak, od nich także. Ale zależy od każdego.
„Jeden jest Pan - to też św. Paweł z innego fragmentu Listu do Efezjan - jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkim i we wszystkich. (...) żyjąc prawdziwie w miłości sprawmy, by wszystko rosło ku Temu, który jest Głową – ku Chrystusowi. Z Niego całe Ciało – zespalane i utrzymywane w łączności dzięki całej więzi umacniającej każdy z członków stosowanie do jego miary – przyczynia sobie wzrostu dla budowania siebie w miłości” (Ef 4,5-6.15-16).
A św. Piotr doda: „służcie sobie nawzajem tym darem, jaki każdy otrzymał. Jeżeli kto ma dar przemawiania, niech to będą jakby słowa Boże! Jeżeli kto pełni posługę, niech to czyni mocą, której Bóg udziela, aby we wszystkim był uwielbiony Bóg przez Jezusa Chrystusa” (1P 4,10-11).
I jeszcze jeden obraz Kościoła, który zostawia nam papież Franciszek. Także bardzo wymowny. Kościół jako szpital polowy, czyli szpital zbudowany w miejscu walki, gdzie leczy się najważniejsze sprawy, na granicy życia i śmierci, do którego dostęp mają najpierw ci, którzy są najbardziej poszkodowani. Taki ma być Kościół. Im jesteś w większej biedzie, w większej potrzebie, w większym nieszczęściu, tym masz większe prawo do większej troski. „Postrzegam Kościół jak szpital polowy po walce – pisze Franciszek. Nie ma sensu pytać się ciężko rannego czy ma wysoki poziom cholesterolu bądź cukru. Trzeba leczyć jego rany. Później zajmiemy się resztą (…). Jest wielu ludzi zranionych przez problemy materialne, przez skandale, także w Kościele. Ludzie zranieni przez złudzenia świata… My, księża, powinniśmy być tam, blisko tych ludzi (…). Miłosierdzie oznacza przede wszystkim leczyć rany (…). Najpierw lecz ranę, a później zobaczymy badania (…). Także rany ukryte, ponieważ są ludzie, którzy oddalają się, aby nie pokazać ran”.
To bardzo wymagające zadanie. Patrzeć na człowieka przez pryzmat jego ran, a nie jego win. Przez pryzmat jego godności, a nie jego grzechu. Przez pryzmat jego powołania, a nie jego nieuporządkowania. Przez pryzmat jego cierpienia, a nie jego znaczenia. Przez to kim jest, a nie przez to co robi, przez pryzmat tego co dostał, a nie tego, co może dać.
Często nie osiągamy tej wysoko zawieszonej poprzeczki. Wolimy raczej bezlitośnie krytykować papieża Franciszka, niż zmierzyć się z tym wezwaniem. Wolimy często, myślę tu także o nas duchownych, żeby Kościół był wytworną kliniką dla wspaniałych, niż szpitalem polowym dla struchlałych. Z tego powodu, niestety, wielu z Kościołem się rozstało!
Takich obrazów Kościoła jest więcej. One mają nam pomóc zrozumieć rzeczywistość Kościoła. Ale nie tylko ją zrozumieć. Mają nam pomóc także odpowiedzieć na pytanie: czy ja kocham Kościół? Kościół, który jest jak żona, Kościół, który jest jak ciało, Kościół, który jest jak szpital polowy? Czy kocham Kościół?
Pytanie nie nowe. Zadawano je przez wieki. Czy kocham Kościół, który jest także jak matka? Matka, która mnie zrodziła do życia wiary przez sakrament chrztu, matka, która mnie karmi Słowem i sakramentami, matka, która mówi mi nieraz: dziecko tego robić nie wolno! To jest złe. A mówi tak, bo mnie kocha.
Wielu z was jest ojcami. Dobrze wiecie, że dojrzały i odpowiedzialny rodzic nie pozwala dziecku na wszystko. A robi tak nie dlatego, że dziecka nie kocha, tylko przeciwnie: właśnie dlatego, że je kocha i że mu na dziecku zależy.
Z pewnością Kościołowi byłoby dziś łatwiej, gdyby w paru miejscach odpuścił. Nie upierał się tak bardzo przy aborcji, czy eutanazji, nie mówił tyle o czystości, o uczciwości, o moralności, o prawach człowieka i jego godności, i oczywiście o grzechu, gdyby nie wtrącał się w lekcje religii w szkole i krzyże w urzędach. A jeśliby już o tym wszystkim musiał mówić i to robić, to przynajmniej ciszej i delikatniej. Miałby wtedy lepszą prasę. Czy jednak nie musiałby zmienić szyldu? Czy byłby jeszcze na pewno Kościołem Chrystusa? Sam często nie dorastam do wymagań, które w imieniu Chrystusa stawia mi Kościół, co jest powodem mojego rozgoryczenia i pracy nad sobą, ale bardzo się cieszę, że Kościół mi te wymagania stawia. Niewielu dziś w świecie mówi, że czegoś nie wolno, albo, że coś należy. W imię fałszywie rozumianej wolności, dominuje raczej narracja o wszystkodozwoloności. Tym bardziej więc jest mi potrzebny Kościół!
Czy kocham ten Kościół? Kościół, w którym jest tyle świętości kanonizowanej, beatyfikowanej, na ołtarzach i w litaniach, ale także świętości cichej, zwykłej, codziennej. Tylu jest w Kościele „świętych z sąsiedztwa”, jak pisze papież Franciszek. Także świętych ojców, mężów, mężczyzn. Iluż ich jest wśród was. Świętych, choć niekanonizowanych ludzi.
Czy kocham Kościół w którym jest i grzech? Niestety jest. Grzech, który osłabia siłę świadectwa, sprawia, że Kościół traci zaufanie u ludzi, a bez zaufania jest nieskuteczny, nie może dobrze pełnić swojej misji. Jest w Kościele także najwredniejsze z możliwych połączenie grzechu i przestępstwa, które w żadnym razie nie może być tolerowane, a szczególnie wtedy, gdy jego ofiarami są bezbronni.
Czy jednak kocham Kościół, także z grzechem? Wiem, że to trudne pytanie.
Słyszałem kiedyś piękną opowieść o malarzu, który malował portret swojej młodej, pięknej żony. Nikt nie mógł obrazu zobaczyć dopóki nie został ukończony, a gdy został ukończony, wówczas pierwszą, która na niego spojrzała była ona – jego żona. Spojrzała i w płacz. Obraz przedstawiał bowiem bardzo starą już kobietę, z siwymi włosami, z twarzą pełną zmarszczek, bez wielkiej urody. Nie było jednak wątpliwości, że to jest ta kobieta. Ten sam uśmiech, ten sam kolor oczu, ten sam kształt. Ta więc spojrzała na siebie z obrazu i w płacz! Wówczas malarz przytulił ją serdecznie mówiąc: nie płacz kochanie, ja cię zawsze będę kochał, nawet, gdybyś kiedyś wyglądała gorzej niż na tym portrecie. Bo jesteś moją żoną.
Tak mówi Chrystus swojej Oblubienicy: ja cię zawsze będę kochał. Czy tak samo umiem powiedzieć i ja? Kocham cię Kościele! Ta miłość nie oznacza tolerancji dla zła, przeciwnie: jest tym większą mobilizacją, aby zło nazywać po imieniu i naprawiać jego mordercze skutki.
Tylko kochając Kościół będę mógł w nim bardziej być, bardziej wejść do Kościoła.
Gdy papież Benedykt XVI odwiedził nowojorską katedrę św. Patryka, wypowiedział tam głęboką w treści homilię o Kościele. Powiedział wówczas, że tak jak piękno tej katedry możemy w pełni dostrzec dopiero wtedy, gdy będziemy w jej wnętrzu, tak samo jest z pięknem Kościoła. Żeby coś o nim wiedzieć, żeby go poznać, żeby się nim zachwycić, trzeba być wewnątrz, w środku! Inaczej niczego nie zobaczymy, niczego nie zrozumiemy i niczego nie docenimy.
Tak patrzy na Kościół świat, który – mówił Benedykt XVI – choć z jednej strony „głęboko odczuwa potrzebę duchowości, to trudne wydaje mu się wejście w tajemnicę Kościoła”. Ale – i to jest smutniejsze – tak mogą patrzeć na Kościół także sami katolicy, w tym i duchowni. Także dla niektórych z nas, mówił Benedykt XVI „światło wiary może być osłabione przez rutynę, a splendor Kościoła przyćmiony przez grzechy i słabości jego członków. Przyćmienie to może brać się także z przeszkód napotykanych w społeczeństwie, które czasem wydaje się zapominać o Bogu i irytować się w obliczu najbardziej elementarnych wymogów chrześcijańskiej moralności”.
Niestety, to prawda! Także my, ludzie Kościoła, z różnych powodów, stoimy często jakby na wycieraczce. Z tyłu, z daleka, zdystansowani! Można stać przy ołtarzu i jednocześnie stać na wycieraczce, można być liderem katolickiej wspólnoty, członkiem Rady Parafialnej i jednocześnie myśleć o Kościele, jak o czymś obcym, zewnętrznym, jak o jakimś „onym” i jakiś „onych”. Oni to, oni tamto, oni siamto. Oni! Dalecy, obcy mi ludzie. Po prostu: „oni”.
Takie to jest więc ważne, aby wejść bardziej do Kościoła, by powiedzieć sobie i innym: tak, to jest mój Kościół, moja wspólnota i moja matka.
Tylko z wnętrza Kościoła można dostrzec jaki on jest piękny. Jak piękną ma historię, liturgię, teologię, jak jest mądry i jak bardzo działa w nim Duch Święty, bo przecież inaczej, mając w swoim wnętrzu tylu psujów, dawno by się rozleciał. Tylko będąc we wnętrzu Kościoła mogę uzyskać pewność serca, nie powierzchowne uczucie, ale właśnie pewną pewność serca, że tu, w Kościele, dostaję Chrystusa. Najbardziej i najbliżej, jak to jest możliwe na ziemi. Mimo wielu niedoskonałości tej wspólnoty, spośród których pierwszą jestem ja sam. Nikt bardziej, lepiej i pełniej nie da mi Chrystusa i nie umożliwi mi spotkania z Nim, niż Kościół.
Także, tylko z wnętrza Kościoła, mogę Kościół dojrzale krytykować. Być jego krytykiem, a nie krytykantem.
We wspomnianym już przemówieniu w Nowym Jorku, papież Benedykt XVI mówił, że jednym z największych rozczarowań, jakie nastąpiło po Soborze Watykańskim II było doświadczenie podziału wewnątrz Kościoła na odmienne grupy, odmienne pokolenia i odmiennych członków wspólnoty. „Możemy iść naprzód, mówił Benedykt, jeżeli razem utkwimy wzrok w Chrystusie! Wówczas w świetle wiary odkryjemy mądrość i moc niezbędne do otwarcia się na punkty widzenia, które niekoniecznie pokrywają się całkowicie z naszymi ideami czy z naszymi przesłankami. Tak też możemy ocenić punkt widzenia innych, czy są oni młodsi, czy starsi od nas, a w końcu wysłuchać tego, „co mówi Duch” do nas i do Kościoła (por. Ap 2, 7). W ten sposób zbliżać się będziemy razem do tej prawdziwej odnowy duchowej (…), która jako jedyna umocnić może Kościół w świętości i w jedności, niezbędnych dla skutecznego głoszenia Ewangelii w dzisiejszym świecie”.
Drodzy Bracia,
konsekwencją bycia w tak rozumianym Kościele jest bycie także w konkretnym kościele, pisanym już z małej litery, czy to parafialnym, czy innym, aby uczestniczyć w liturgii. Jestem w Kościele, a więc praktykuję, wyrażając w ten sposób moją wiarę i jednocześnie ją wzmacniając. Nic nie da zachęcanie do udziału w mszy św. czyli, do bycia w kościele pisanym z małej litery, jeśli ktoś nie odkrył Kościoła pisanego przez wielkie „K”, Kościoła, w którym obecny jest Chrystus i Kościoła, który daje Chrystusa. Nic nie da egzekwowanie przepisów, pomnażanie biurokratycznych wymagań, napinanie się i zżymanie, nic nie dadzą powtarzane w kółko: „musisz”, „trzeba”, „powinieneś”, dopóki się nie odkryje tego, o czym pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus, że Kościół ma serce.
Kiedy widzę wzrastające dane o nie uczestniczących we mszy św., o tych, którzy po pandemii już nie wrócili, kiedy słyszę jak proboszczowie mówią: znów była apostazja jedna, druga, kolejna, myślę nie ze złością o tych ludziach, ale ze złością o sobie. Myślę o tym, że być może jako ludzie Kościoła, także, jako biskupi popełniliśmy błąd. Może za rzadko, albo za mało starannie pokazaliśmy wiernym właśnie to, że Kościół ma serce. Inwestowaliśmy bardziej w struktury, w formy, w bukłaki, a nie w wino. Może coś ważnego przeoczyliśmy, a coś nieważnego przeakcentowaliśmy.
Może czas na wielką pracę!
Wam, Drodzy Bracia, dziękuję, że jesteście. Tu i w ogóle. W Kościele i w kościele. W tym pisanym z wielkiej i z małej litery. Dbajcie o to nadal. Tak ze względu na siebie samych, jak i na innych, zwłaszcza na swoje dzieci, czy wnuki. Wiara, to po darze życia, najpiękniejszy prezent, jaki – jako chrześcijanie - możecie im ofiarować.
Dzisiaj Światowy Dzień Dzieci, po raz pierwszy ogłoszony przez papieża Franciszka. Zaskoczyłem się, że przyszło tak dużo prac na ogłoszony dla dzieci, w sumie dość niedawno, konkurs plastyczny. Temat brzmiał, a jakże: „Jestem w Kościele”. Nie zaskoczyłem się jednak tym, że prace były tak ciekawe. Dzieci za pomocą kredek i farbek opowiadają o Kościele, którego doświadczają, o Kościele, o którym marzą i o Kościele, którego potrzebują. O Kościele, w który zostali wprowadzeni, także przez swoich najbliższych. Także przez was.
„Wiara rodzi się z tego, co się słyszy” – powie św. Paweł (Rz 10,19), ale wiara rodzi się także z tego co się widzi. Jeśli wasze dzieci widzą was, będących we wspólnocie Kościoła i idących do kościoła, nie będą potrzebowały wielkich słów, wzniosłych uzasadnień i nie wiem jak przekonujących argumentów, przykład ich ojca, czy dziadka będzie dla nich wymowniejszy, niż najwymowniejsza mowa. Ale, gdy tego nie zobaczą, to choćby stanął przed nimi anioł z nieba i przekonywał jak ważny jest Kościół, jak ważna jest obecność na mszy św., jak ważna jest spowiedź, jak istotne jest to, by tego nietypowego budynku z wieżą nie omijać, nie uwierzą.
I z całym szacunkiem dla kobiet i dla pięknego przykładu ich pobożności, ale wiadomo, że na wiarę dzieci, zwłaszcza synów, jeszcze większy wpływ ma wiara i przykład mężczyzny, szczególnie ojca.
Tak było w życiu św. Jana Pawła II. W książce „Dar i tajemnica”, gdzie opowiada o swoim powołaniu, wspomina ojca, którego codziennie widział jak klęczy, odmawiając swoje modlitwy, ojca od którego otrzymał też modlitwę do Ducha Świętego, którą potem odmawiał przez całe życie. Ten przykład odcisnął wielki wpływ na życiu przyszłego papieża i na jego powołaniu. Dbajcie więc o to i wy, Drodzy Bracia.
Raz jeszcze dziękuję wam za waszą obecność w Kościele i za to wszystko, co dobrego robicie dla Kościoła. Bardzo też zachęcam, abyście obficie korzystali z tego, co Kościół wam oferuje dla wzrostu waszej wiary. Także z udziału w rozmaitych wspólnotach, które formują do dojrzalszej i pełniejszej obecności w Kościele, a także dają konkretne pomysły na ewangelizację. Na szczęście jest ich coraz więcej. Korzystajcie z tego.
Na koniec powierzmy siebie Maryi. Dziś Dzień Matki. Pewnie już byliśmy, albo mamy w planie odwiedzić nasze Mamy, czasem w domu, czasem, niestety już na cmentarzu. Teraz jesteśmy wszyscy u Matki.
Maryja jest zawsze z Kościołem i w Kościele, jak wtedy w Nazarecie, i w Kanie, i w Jerozolimie. O tej obecności przypominają nam rozsiane po całym Kościele Jej sanktuaria, w tym i to, tak przez nas kochane w Piekarach Śl.
Razem z Maryją módlmy się – jak to robimy w czasie każdej mszy św. – aby Bóg nie zważał na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła i zgodnie ze swoją wolą napełniał Kościół pokojem i jednością.
A że dzisiaj uroczystość Trójcy Przenajświętszej, to zakończę moją ulubioną modlitwą na cześć Trójcy. Modlitwa jest krótka, a treściwa, więc bardzo wam ją polecam:
Przyjdź Panie Jezu. Amen.
Przyjdź Duchu Święty. Amen.
Prowadźcie mnie do Ojca. Amen.
+ Adrian J. Galbas SAC