Potężna eksplozja zabiła nie tylko robotników na produkcji, ale też ludzi w biurach. Podmuch zerwał dachy wszystkich okolicznych domów. Nawet w budynkach odległej o prawie 6 km kopalni Dębieńsko z ram wyleciały prawie wszystkie szyby...
Do tej tragedii doszło sto lat temu w fabryce materiałów wybuchowych Lignoza w miejscowości Krywałd. Dzisiaj to dzielnica Knurowa. Natomiast cechownia zakładu, w którym 26 lipca 1921 r. doszło do straszliwego wybuchu, jest dzisiaj... kościołem parafialnym.
Zgniecione jak paczki zapałek
Przyczyny tamtego dramatu nie są jasne. Niektórzy twierdzili, że eksplodowały dwa wagony z saletrą amonową na bocznicy kolejowej przed fabryką. Wskutek upałów saletra podobno stwardniała i dotarła do Krywałdu zbita w jedną, twardą masę. „W krytycznym dniu nakazano robotnikom rozładować saletrę. Ponieważ tej bryłowatej masy łopaty jąć nie chciały, rozkazał inżynier dr Ponndorff, by do jej skruszenia użyto środków rozsadniczych” – donosiło czasopismo „Górnoślązak”. Hipotez na temat przyczyny katastrofy inż. Ponndorff nie mógł jednak potwierdzić, ponieważ zginął w eksplozji. Wybuch wyrwał na bocznicy kolejowej lej głęboki na 6–7 metrów.
Dachy wszystkich okolicznych budynków zostały zerwane. „Szopy, które znajdują się w pobliżu, zostały zgniecione od nacisku powietrza jak paczki od zapałek; w pobliskim lesie drzewa wprost z korzeniami powyrywane. Wioski Krywałd i Szczygłowice przedstawiają smutny obraz spustoszenia” – relacjonowała „Gazeta Robotnicza”. – 19 robotników i urzędników zginęło, a wielu zostało ciężko rannych. Według ustnych przekazów po wybuchu szczątki zabitych przyniesiono do cechowni. Ludzie zaczęli się tam nad nimi modlić – opowiada ks. Marek Kamieński, proboszcz parafii św. Antoniego z Padwy w Knurowie-Krywałdzie.
– Cechownia, zbudowana w 1908 r., była punktem zbornym dla robotników, którym wyznaczano poszczególne rodzaje prac. Po tych wydarzeniach ludzie zaczęli domagać się od niemieckich właścicieli fabryki, żeby pozwolili na regularne odprawianie w tym miejscu nabożeństw – wyjaśnia kapłan. Właściciele zakładu zgodzili się i wydzielili na potrzeby nabożeństw część cechowni. Już w październiku 1921 r. została tu poświęcona duża kaplica pod wezwaniem św. Antoniego. Z początku Msze św. i inne nabożeństwa regularnie prowadził tu ks. Paweł Staffa z Wilczy. Od 1927 r. zastąpili go, dowożeni bryczkami, księża z parafii w Knurowie.
Do kościoła przez portiernię
Wybuchy w tym zakładzie zdarzały się już wcześniej, ale ten z 26 lipca 1921 r. był najtragiczniejszy w skutkach. Kilka miesięcy później, w grudniu, miała tu miejsce jeszcze jedna, mniejsza eksplozja, w której zginęło 5 osób. Przed kilku laty w ścianę kościoła zostały wmurowane tablice z nazwiskami ofiar obu katastrof. Wśród tych, którzy zginęli, są także kobiety – Agnieszka Czuga i Katarzyna Śmieja. – Po II wojnie światowej w okolicy zaczęło przybywać ludności w związku z rozwojem górnictwa. 1 września 1966 r. Krywałd otrzymał pierwszego stałego duszpasterza, ks. Tadeusza Milika. W 1974 r. zastąpił go ks. rektor Marian Śliwiński – mówi ks. Kamieński.
– Wreszcie 15 marca 1981 r., w czasie prowadzonego przez bp. Herberta Bednorza bierzmowania, został odczytany dekret o stworzeniu niezależnej parafii w Krywałdzie – dodaje. Ksiądz Marek Kamieński jest jej trzecim proboszczem, po ks. Śliwińskim i ks. Stefanie Gruszce. – W czasach istnienia w tym miejscu fabryki sytuacja tej parafii wyglądała kuriozalnie, ponieważ wierni wchodzili do kościoła przez portiernię zakładów, które produkowały materiały wybuchowe. To chyba nie powtórzyło się nigdzie na świecie. A działo się to w dużej mierze w czasach komunizmu, kiedy nie wolno było fotografować nawet dworca kolejowego – mówi proboszcz.
– Przez plac, który dzisiaj jest naszym parkingiem, przechodziła bocznica kolejowa. Starsi ludzie wspominają, że przy kościele stały lokomotywy parowe. Mają jeszcze w pamięci hałas i parę z tych lokomotyw, która wtłaczała się do kościoła – opowiada. Z czasem dawna prochownia zaczęła też produkować styropian i wyroby plastikowe. Przed 20 laty fabryka upadła. Proboszcz mieszka w centrum Krywałdu, ale teraz trwa budowa probostwa obok kościoła – choć prace w czasie pandemii przyhamowały. Parafia jest niewielka, liczy ok. tysiąca mieszkańców. Od dłuższego czasu jest tu więcej pogrzebów niż chrztów. Grupa seniorów czy dbający o kościół mężczyźni z Bractwa św. Józefa spotykają się w dwóch salkach, które powstały w tym samym budynku, w którym mieści się świątynia. Gdy jeszcze istniała fabryka, działały w nich warsztaty.
Piękna Madonna powraca
W bocznej kaplicy tego kościoła stoi kopia niezwykłej gotyckiej figury Maryi z Dzieciątkiem. Ten typ rzeźby nosi nazwę Pięknej Madonny. Oryginał powstał ok. 1420 r., przez wieki stał w drewnianym kościele w Knurowie, modlili się przed nim mieszkańcy całej okolicy. Dziś można go oglądać w Muzeum Śląskim w Katowicach. W 2009 r. dzięki całkowicie oddolnej inicjatywie Towarzystwo Miłośników Knurowa zebrało 15 tys. zł i zamówiło dokładną kopię tego dzieła sztuki. Nie wiadomo było tylko, gdzie ją umieścić, skoro we większości knurowskich kościołów wystrój jest nowoczesny. Gotycka rzeźba niekoniecznie by tam pasowała.
Piękną Madonnę zgodziła się jednak przyjąć najmniejsza w Knurowie parafia św. Antoniego w Krywałdzie. Maryja z Dzieciątkiem znaleźli swoje miejsce w specjalnie przygotowanej bocznej kaplicy. Jej wystrój nawiązuje do gotyku i współgra z posągiem. Piękna Madonna nosi dziś tytuły Matki Pięknej Miłości, Orędowniczki Emigrantów i Pocieszycielki Wywiezionych Ślązaków. Ludzie modlą się przed nią i wypraszają wielkie łaski. Z okazji 100-lecia trwania w Krywałdzie regularnych nabożeństw do parafii trafiły relikwie św. Antoniego. Przysłali je franciszkanie z włoskiej Padwy. Parafianie oficjalnie przywitali relikwie swojego patrona 12 czerwca 2021 roku. Przyszli tego dnia, niosąc je w pieszej pielgrzymce, z najbliższej franciszkańskiej parafii, czyli z Katowic-Panewnik. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się