Kandydat na przewodniczącego Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii Marek Kopel, były prezydent Chorzowa, gościł w Radiu eM.
Jest Pan optymistą?
- To nie jest kwestia optymizmu, tylko rozsądku. Nie ma sensu tego ciągnąć dalej. Tutaj żadna ze stron tego nie chce. To zupełnie nie ma sensu. Tak, że wybór nastąpi. Jeżeli to ja zostanę wybrany, to dla tego nowego związku jest to komfort i pewność, ze współpraca zarówno z urzędem marszałkowskim jak i z urzędem wojewódzkim będzie dobra. W przypadku wyboru Pana Karolczaka podejrzewam, że będzie z taką współpracą problem. Choć oczywiście deklaracje chęci współpracy z urzędem wojewódzkim są, ale z natury rzeczy ta relacja będzie trudniejsza.
Wspomniał Pan na początku, że to są dwie inne wizje zarządzania czy dwie inne wizje metropolii. Czym one, Pana zdaniem, się różnią?
- Samo zarządzanie, jako profesjonalne działanie, jest podobne niezależnie od rządzącej opcji politycznej. Jednak moja wizja, poprzez to, że potrafię z każdą stroną współpracować, jest nastawiona na otwartość, więc metropolii będzie łatwiej się poruszać w przestrzeni rządowej i samorządowej. W przypadku tej drugiej opcji poruszanie się w przestrzeni rządowej będzie trudniejsze, a to nie jest dobre dla metropolii. Metropolia powinna być dynamiczna i mieć wsparcie z obu stron.
Wczoraj pojawiła się taka informacja, że Andrzej Kotala, prezydent Chorzowa, popiera Pana, ale stawia warunek: kartą przetargową jest to, żeby siedziba metropolii była w Chorzowie. Został nawet wskazany budynek, w którym miałaby się znajdować.
- Nie ma takiego warunku. Jest on wymyślony przez służby medialne. Taki warunek nie może istnieć w żaden sposób, ponieważ przewodniczący zarządu metropolii nie będzie o tym decydował. Trzeba jasno powiedzieć, że szef metropolii nie jest prezydentem, nie będzie rządził jednoosobowo - tutaj decyzje kolegialne podejmuje zarząd, w którego skład wchodzi pięć osób. Dalej, decyzje dotyczące lokacji siedziby, realizacji zadań inwestycyjnych, podejmowania nowych zadań - to są decyzje czasem inicjowane przez zarząd, ale jednak podejmowane będą przez czterdziestu jeden prezydentów i burmistrzów na zgromadzeniu.
Widzieliśmy, że już sam wybór przewodniczącego na pierwszym posiedzeniu był trudny, nie udał się. Nie boi się Pan?
- Jest to jazda bez trzymanki. Można się bać, oczywiście, jednak ktoś, kto dwadzieścia lat był prezydentem Chorzowa nie może mieć strachu przed takim wyzwaniem. Tym bardziej, że ja przez osiem lat, przed powstaniem Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii, byłem koordynatorem prezydentów śląskich miast na prawach powiatu, łącznie z Częstochową i Bielskiem. Przez te lata radziłem sobie z tym bez problemu. Byłem też koordynatorem prezydentów miast ze ścisłej aglomeracji liczących powyżej stu tysięcy mieszkańców. Współpraca była bardzo dobra.
Z arytmetyki, której Pan pewnie ciągle dokonuje, wynika, że kto ma większe szanse? Pan czy Kazimierz Karolczak? Mówi Pan przecież, że Ci, którzy przy nim trwają, nie chcę ustąpić.
- Z czystej arytmetyki wynika, że zwolennicy Pana Karolczaka w dalszym ciągu są w większości. Natomiast ja nie przekonuję intensywnie nikogo do swojej osoby, zwracam jednak uwagę na te dwie koncepcje na przyszłość, która się wiąże z wyborem kandydata i pozostawiam kolegom ten problem do przemyślenia.