- Tak, napiszcie o nim! To jest najdzielniejszy Ślązak! - mówi Gabrysia Klimek z Jastrzębia o swoim mężu. Możliwe, że ma rację.
– Wyniki były tak dobre ze względu na małą Klarę, która już była z nami – wspomina Gabriela.
Klimkowie mieli wtedy pół godziny na podjęcie pierwszej z najtrudniejszych decyzji swojego życia. Czy dla dobra dzidziusia przerwać chemioterapię? Gabrysia zdecydowała, że tak. – Przecież równie dobrze można umrzeć w czasie chemioterapii – uważa.
Robert nie odezwał się jako pierwszy, ale kiedy Gabrysia o tym powiedziała, odetchnął. Czuł dokładnie tak samo. – Ja nie jestem jakimś Bożym herosem. Po prostu liczyłem, że Pan Bóg oba życia uratuje – mówi.
Nikt nie wierzył, że ich dziecko może urodzić się zdrowe, bo zanim Gabrysia dowiedziała się, że jest w ciąży, poddawała się chemioterapii, brała morfinę i sterydy. Kiedy je odstawiła, Robert musiał w nocy sprawdzać, czy żona oddycha... Pod koniec ciąży musiała znów przyjmować niektóre leki, żeby jej stan zdrowia nie zaszkodził dziecku.
W większości małżeństw to kobiety ciągną swoich mężów w górę w rozwoju duchowym. Robert przeszedł jednak wielką ewolucję od czasów dorastania w niezbyt wierzącej rodzinie. – Ja nie miałam takiej wiary jak Robert – wspomina Gabriela. – Chciałam, żeby Pan Bóg zapewnił zdrowie naszemu dziecku w jak największym procencie. Bo nie myślałam, że może urodzić się całkiem zdrowe (śmiech).