Homilia metropolity katowickiego na rozpoczęcie Zjazdu Polsko-Węgierskiego.
Zgromadzeni w tym miejscu, w pierwszym kościele Archidiecezji Katowickiej, jako ludzie ochrzczeni – mniej lub bardziej zaangażowani w życie Kościoła – doświadczamy przekonywującej prawdziwości słów Jana Pawła II, że człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa, „który przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię” (2 Tm 1,10).
Światło Ewangelii, Dobrej Nowiny, brzmi przekonująco i optymistycznie. Jezus mówił kiedyś do tłumów: „tego, który do mnie przychodzi precz nie odrzucę (...). Jest wolą Tego, który mnie posłał, abym ze wszystkiego co mi dał, niczego nie stracił, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym” (J 6,37-40).
Wolą Boga względem każdego człowieka jest, aby po trudach ziemskiego pielgrzymowania powrócił do domu Ojca, dzięki zbawczemu dziełu Chrystusa, dzięki dobrym czynom, bo czyny zmarłych „idą wraz z nimi” przed Boży trybunał.
Można się dziś zastanawiać, w jaki sposób nasz bohater, Henryk Sławik, człowiek z socjalistycznym życiorysem, antyklerykał, aczkolwiek nie osobisty wróg Boga, „przychodził” do Chrystusa?
Czy na tak sformułowane pytanie można odpowiedzieć zadowalająco, pozostając niejako na pozycji zewnętrznego obserwatora? Sprawa dotyczy najbardziej intymnej relacji Bóg–człowiek i ostatecznie tylko Bóg wie, co kryje się w sercu człowieka, a zewnętrzne manifestacje i deklaracje mogą ukrywać rzeczywistość lub ją fałszować, wszak człowiek może być mistrzem kamuflażu.
Pytam więc, czy można – i na ile można – człowieka poznać i ocenić? Czy raczej nie należy się zdać na prawdę słów Chrystusa, który powiedział, że „po owocu poznaje się każde drzewo” (Łk 6,44), a zarazem zaleca powściągliwość w sądzeniu: „Nie sądźcie a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie a będzie wam odpuszczone” (Łk 6,37).