Po co są przepisy? Żeby ich przestrzegać? Święta racja. Bo na pewno nie po to, żeby jakoś sensownie porządkowały naszą rzeczywistość.
Ta smutna refleksja towarzyszy mi nieodmiennie od lat. Ostatnio także wtedy, gdy codziennie zmierzam samochodem do pracy. Z Rudy Śląskiej do Katowic. A potem w drugą stronę. Ile to? Licznik pokazuje 15 albo 17 kilometrów. W zależności od tego, którędy jadę. Drogi niby dobre. Ale człowiek czuje się momentami jak Indiana Jones eksplorujący jakieś podziemia dawno zaginionego miasta. Nie, nie o dziury chodzi czy fotoradary. O różne absurdalne rozwiązania. Zapewne zgodne z przepisami. Ale niemające nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem.
Przepraszam, do tego potrzebna jest cała opowieść. Rozpocząć powinna się w centrum Nowego Bytomia, dzielnicy Rudy, w której mieszkam.
Na początek omijam oczywiście pięcioramienne skrzyżowanie w samym centrum, wybierając drogę z trzema tzw. leżącymi policjantami. Dlaczego? Poczekać na zielone światło to bym mógł. Problem, że na skrzyżowaniu tym odbywa się nieustające polowanie z nagonką. Myśliwymi są kierowcy, nagonką ten, który światła poustawiał. A zwierzyną – piesi. Problem w tym, że kiedy skręcam na tym skrzyżowaniu w prawo, spodziewam się, że będę musiał przepuścić pieszych. A tu niespodzianka: stoją. Nie ruszają się. Zachęcony tym widokiem wjeżdżam na pasy. Ale ostrożnie! Światła mogą w każdej chwili się zmienić! A jak zielone, to zielone. Piesi wejdą na nie natychmiast, nawet gdyby mieli porozbijać sobie nosy o drzwi mojego samochodu. Wzrok kieruję więc w lewo, by zahamować natychmiast, gdy zauważę zmianę świateł. Ale wtedy gorzej widzę, co dzieje się po prawej. A to stamtąd wkroczyć może niebezpieczeństwo. Całe szczęście, że są tam jeszcze tory tramwajowe.
I to nie koniec pułapek na tym odcinku. Ze sto metrów dalej źle oświetlone nocą pasy, przed którymi lepiej zwolnić do 20. Zwłaszcza kiedy coś jedzie z naprzeciwka, pieszego naprawdę na nich nie widać. Dalej przystanki, następne pasy... Nie, stanowczo lepiej ten odcinek omijać. A dalej?
O zatłoczonym skrzyżowaniu i z mało jasnych powodów wijącej się jak wąż drodze nie warto wspominać. A potem jest już Chebzie. Nowoczesne skrzyżowanie z inteligentnymi niby światłami. Zastanawiam się tylko, jak to jest, że zielone światło zapala się tym, którzy jadą prosto, a nie zapala się tym, którzy skręcają w prawo? Zaznaczam, wcale nie wtedy, gdy harmonię na skrzyżowaniu zakłóca tramwaj. Ale to i tak drobiazg w porównaniu z tym, co dzieje się, gdyby jechać z drugiej strony. Tempa zmian świateł nie powstydziłaby się niejedna dyskoteka. Człowiek już zwolni, a tu zapala się zielone, więc noga na gaz, ale nic z tego, zanim dojedzie znów będzie czerwone...
Gdzie jestem? Na średnicowej. Zasadniczo super. Niedawno jednak, już w obrębie Świętochłowic, przystosowywano tamtejsze nieużytki pod jakąś inwestycję. Zajęto pobocze i jeden z trzech pasów. No i oczywiście ograniczenie. Nie byle jakie, 50 km/h. Zwężenie i ograniczenie stały sobie oczywiście ze dwa tygodnie po tym, jak ostatnie pojazdy zjechały z placu budowy. Pewnie dlatego, że robota jeszcze nie była odebrana – pomyślałem sobie. A że utrudniało to życie kierowcom? E, kto by się kierowcami przejmował. Mają jechać 50 i basta. Bo tak wymyśliliśmy.
Z dalszych rozmyślań wyrywa mnie przedkatowicki tłok. Od parunastu dni nieuchronnie zamieniający się w korek. Nie, nie przeszkadzają kolejne roboty obok drogi w Chorzowie. Trzy pasy są, ograniczenie niewielkie. To pewnie skutek robót prowadzonych od miesięcy na innych drogach. Wjazd od Brynowa – mocno utrudniony. Od Ligoty? Jeden wielki korek. Autostrada? Właśnie wymieniają asfalt. Nieprzejezdna też jest na tym odcinku w stronę Katowic ulica Gliwicka. Więc kto żyw, szuka wygodniejszego dojazdu do centrum.