Po co są przepisy? Żeby ich przestrzegać? Święta racja. Bo na pewno nie po to, żeby jakoś sensownie porządkowały naszą rzeczywistość.
Nie można po kolei? Najpierw skończyć jedną budowę, potem zabrać się za drugą? Zwłaszcza że te remonty trwają miesiącami. Widać nie. Są pieniądze, więc robić trzeba. Kierowcy jakoś sobie poradzą.
Na źle wyprofilowanym wiadukcie w Dębie wcale więc nie muszę zwalniać do 70. Jest dobrze, jak jadę 30. Może to i dobrze? Przecież z początku to chyba nie było dnia, w którym by ktoś tam z drogi nie wyleciał. Dzięki zwiększeniu ruchu całkiem bezpieczny wjeżdżam więc do centrum. I tylko modlę się, by w tunelu nie było kolejnej stłuczki, bo wtedy kaplica. Choćby całe Katowice miały stanąć, tunel jest zamykany.
Do korków na Goeppert-Mayer przywykłem. Ostatnio zresztą nie są już tak wielkie. Przy sądzie, za torami, skręcam w Andrzeja (świętego Boboli zresztą, ale jak Andrzeja, to mogę się pochwalić, że moja). Autobusy w zatoczkach i poza nimi, ludzie chodzący jak po „tatowym polu”, ale w sumie da się przejechać. Potem jeszcze tylko skrzyżowanie przy kościele garnizonowym. Żeby zobaczyć czy coś nie jedzie z lewej trzeba się mocno wychylić. Inaczej się nie da. No i można jechać, uważając na pieszych po drugiej stronie...
Ile zostało do redakcji? Nawet nie kilometr. Ale teraz zaczyna się najciekawsze. Przecież Kościuszki w remoncie. Nie mogę zrozumieć dlaczego rozkopuje się tam kolejne skrzyżowania, skoro jeszcze nie skończono remontu na tych, które rozkopano wcześniej. W pewnym momencie jedynym, którym dało się tu przejechać na odcinku do autostrady, był plac Miarki (bo koło kina Rialto, obok którego można by skręcić w lewo, był nakaz skrętu w prawo; specjalnie łaziłem tam i oglądałem). Nie da się inaczej? Pamiętam, że kiedy budowano tunel pod rondem, korki, dawniej ciągnące się od Dębu, wyraźnie się zmniejszyły. Ale po 2004 roku specjaliści wyemigrowali. Pracują z pożytkiem dla innych krajów. Nam pozostało męczyć się z tymi o mentalności rodem z socjalizmu. Jak się drogę remontuje, to utrudnienia muszą być, nie?
Kluczę więc wąskimi uliczkami, przejeżdżając przez nieszczęsne skrzyżowanie Wita Stwosza z Ligonia. Po zwężeniu obu i przerobieniu na parkingi światła są tu potrzebne jak latem ciepła czapka. Ale zawsze były, to muszą być. Choć biedni piesi muszą się tam sporo naczekać, by przejść przez drogę o szerokości pięciu kroków (dosłownie!). No ale kto by się tam jakimiś pieszymi przejmował? Jak zapomną nacisnąć guzik (jakie to niehigieniczne!), to postoją sobie jeszcze dłużej. Ale mnie pozostało jeszcze tylko przecisnąć się ulicą Konckiego i już jestem w pracy.
Czepiam się? Oczywiście. Wyzłośliwiam? Jak najbardziej. Mam już jednak serdecznie dość gadania, że wszystkie te absurdy, z którymi spotykam się na drodze, to wyraz dalekowzrocznej mądrości różnej maści zarządców kierujących się równie mądrymi przepisami, w których chodzi o moje dobro i bezpieczeństwo, tylko ja, prostaczek, wszystkiego tego nie rozumiem. Tu nie chodzi ani o moje bezpieczeństwo, ani o bezpieczeństwo innych użytkowników dróg, ani tym bardziej o nasze dobro. A o co chodzi? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam inteligencji Szanownych Czytelników. Ostatecznie mogę się mylić, nie?