Rybnicki „Oligos”. Kiedyś byli zamknięci w sobie. Dziś nawet w weekendy rodzice muszą z nimi przyjechać, szarpnąć za klamkę i pokazać, że ośrodek nie jest otwarty w tych dniach.
Był moment, kiedy straciłam w pracy przytomność i trafiłam do szpitala. Ponieważ moich dwóch córek nie było, Kasią – moją trzecią, niepełnosprawną córką – zajęła się pani pielęgniarka, która zabrała ją do siebie na czas mojego pobytu w szpitalu – mówi Elżbieta Piotrowska, prezes Stowarzyszenia „Oligos” w Rybniku. Kiedy podobna sytuacja zdarzyła się kolejny raz, szukała jakiegoś ośrodka, w którym córka mogłaby znaleźć całodobową opiekę. Taki pobyt wiązał się jednak z dużymi kosztami. – W momencie kiedy pojawiają się choroba albo nagły wyjazd, zdarza się tak, że nie ma kto zająć się niepełnosprawnym dzieckiem. To jest duży problem. Postanowiłam, że będę dążyć do tego, by powołać pogotowie sytuacyjne dla opiekunów osób niepełnosprawnych – wyjaśnia.
Na przekór
Stowarzyszenie „Oligos”, działające na rzecz osób niepełnosprawnych, na tyle dobrze funkcjonuje, że postanowiło podjąć się założenia pogotowia sytuacyjnego. Mają już, na podstawie umowy użyczenia na 25 lat, budynek byłego szpitala „Juliusz”. Załatwianie formalności dobiega końca. W projekcie pogotowie ma mieć 2 pokoje na 4 osoby – jeden męski, drugi damski. Oprócz wolontariuszy będzie tu fachowa kadra – pielęgniarka, terapeuci, lekarz. – Mamy już panią doktor, która zadeklarowała, że będzie do dyspozycji na telefon – dodaje pani Ela. Pogotowie będzie przyjmowało wszystkich, którzy znajdą się w potrzebie, nie tylko mieszkańców Rybnika. Przed stowarzyszeniem jest remont placówki. Jego członkowie mają nadzieję, że znajdą się dobrzy ludzie, którzy wesprą finansowo ich przedsięwzięcie. Pani Elżbieta cieszy się, że pociągnęła za sobą ludzi pełnych zaangażowania i oddania. – Mam wspaniałą kadrę, młodych ludzi zatrudnionych tutaj w ośrodku, którzy są merytorycznie bardzo dobrze przygotowani. Jestem optymistką. Wiem, że to zrobimy – mówi z przekonaniem. Prezes od samego początku próbuje zmieniać mentalność, sposób patrzenia nie tylko otoczenia czy rodziców osób niepełnosprawnych, ale też ich samych. Upór i pasja pracowników sprawiają, że podopieczni mogą doświadczyć wielu nowych rzeczy. Bo kto by pomyślał, że cała grupa ludzi na wózkach może zjechać pod ziemię? Jako jedynym udało się im zwiedzić kopalnię „Bochnia”. Problemy, które napotkali na drodze, pokonywali determinacją, uporem i z pomocą dobrych ludzi. Pani Elżbieta wspomina: – Trzeba było ściągać drzwi do szybu windowego, tak, aby wózki mogły się zmieścić. Jednak nie wszystkie wchodziły. I nagle widzę rozczarowanie w oczach podopiecznych. Oni chcą zjechać na dół! Dlatego wzięłam jedną dziewczynę na ręce. Kiedy zjechałyśmy, niestety, moje siły osłabły. W tym samym momencie pan z obsługi skrzyknął ludzi, którzy pomogli w zjeździe na dół. W ten sposób udało się zrealizować założony cel – wszyscy byli pod ziemią. Kolejny projekt to wyjazd dla 100 osób do Anglii. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miała to być podróż osób niepełnosprawnych samolotem (w tym 17 na wózkach). Kiedy po raz pierwszy przedstawiła swój plan, wszyscy sądzili, że się nie uda. „Elka, to jest niemożliwe, nie damy rady” – wspomina słowa rodziców. Nie poddała się. Jedna grupa jechała autokarem przez Europę kanałem La Manche, a pozostali polecieli samolotem. Rodzice, dzięki pomocy wolontariuszy, czuli się, jakby sami byli na wakacjach. To był pierwszy moment przełamania barier psychicznych u rodziców. Kolejne pomysły były już przyjmowane z większym optymizmem. Przeprawa parostatkiem po Odrze? Wycieczka do zoo? Żaden problem! Po tych kilku wyjazdach opiekunowie nie mają wątpliwości co do tego, czy jakiś plan uda się zrealizować. – Z panią prezes wszystko jest możliwe – mówi z przekonaniem Piotr Ryłko, koordynator wolontariatu w stowarzyszeniu. – Kiedy planujemy dokądś jechać, już na starcie zastanawiamy się, jaką barierę tym razem uda nam się pokonać – dodaje pani Ela.
Lubimy projekty
Masa szkoleń, kursów, w których uczestniczyła E. Piotrowska, aby móc z ukierunkowaną wiedzą założyć stowarzyszenie, dały jej doświadczenie, które chciała od razu wykorzystać. Kiedy składała wniosek do sądu o przyznanie numeru KRS, już pisała pierwszy projekt o grant. Zajęła 4. miejsce w kraju. Rocznie udaje się im zrealizować od 6 do 10 autorskich projektów. W ubiegłym roku w grantach zdobyli około 50 tys. zł. Wszystkie te pieniądze służą podopiecznym. Stowarzyszenie ma w planach np. utworzenie ścieżki edukacyjnej dla osób po wypadkach poruszających się na wózkach. W założeniu ma to być obiekt, gdzie będą zamontowane wszystkie możliwe bariery, które człowiek musi pokonać, m.in. różne nawierzchnie, krawężnik, wejście na pochylnie, schody, drzwi obrotowe itd. W ośrodku podopieczni mogą korzystać z zajęć plastycznych, ćwiczeń gimnastycznych i wielu innych. Dziewczyny mają nawet swój salon kosmetyczny, gdzie mogą ułożyć włosy, pomalować paznokcie. Oprócz zwyczajnych, codziennych zajęć organizowane są specjalne wydarzenia czy konkursy. – Zorganizowaliśmy kiedyś konkurs MasterChef. Najpierw przygotowaliśmy dla uczestników produkty niezbędne do wykonania poleceń. Oni zaś kolejno wykonywali zadania: kanapki wiosenne, obranie ogórka, nakrycie do stołu. – Zabawa połączona z nauką, ale było tyle radości, że aż miło wspominać – mówi E. Piotrowska. Nikogo więc nie dziwi, że podczas wolnych dni podopieczni tęsknią za tym miejscem. – Mieliśmy osoby, które kiedy przyszły pierwszy raz, były zamknięte w sobie, nie chciały zostać. Po kilku odwiedzinach bardzo im się spodobało. Doszło do tego, że rodzice jednej z dziewczyn muszą przyjeżdżać w weekend, szarpnąć za klamkę i pokazać, że ośrodek jest zamknięty, że nie ma możliwości być u nas w tych dniach – śmieją się pani Ela i pan Piotr.
Siła jest w nas
Agnieszka Kuczera, wolontariuszka, która przychodzi do ośrodka w stroju Myszki Miki, mówi, że czuje się tam jak w rodzinie. – Ostatnio miałam dużo zajęć i, niestety, nie mogłam często być, ale już się nie mogę doczekać, kiedy tam znowu pójdę. Jak przychodzimy razem z kuzynką, która też się przebiera, to oni się tak cieszą, są podekscytowani. Widać, że przygotowane zajęcia pomagają tym osobom. Milena Skupień, ekspert w programie „Dobry wolontariat”, wspomina swój pobyt w „Oligosie”: – Kiedy odwiedziłam stowarzyszenie jako ekspert wolontariatu, spędziłam tam ponad 5 godz. I nie potrafiłam wyjść, bo była tak dobra atmosfera. Także dziewczyny nominowane do Gali Wolontariatu mówiły, że czerpią niesamowitą siłę z tego, że tam przyjeżdżają. Widzą, jaką radość sprawiają podopiecznym. Odnoszę wrażenie, że oni są taką wielką rodziną. – Kiedyś przeczytałam cytat: „Chore dziecko nie jest karą, tylko egzaminem z cierpliwości i miłości”. To jest coś pięknego. Nie mogę powiedzieć, że cieszę się z niepełnosprawności mojej córki. Ale jestem wdzięczna, że mam akurat taką Kasię, dzięki której mogę poznać wartości, jakich bez niej w życiu bym nie poznała – mówi pani Ela.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się