- Arcybiskup Wiktor Skworc dużo ryzykuje, wypowiadając się "Głosem z Górnego Śląska" - uważa prof. Wojciech Świątkiewicz, socjolog.
Niełatwo rozmawiać dziś o Górnym Śląsku. Trudność polega na (nie)dookreśleniu rzeczywistości, jaką jest Górny Śląsk. Problemy zaczynają się już na płaszczyźnie geograficzno-terytorialnej. Ankiety, przeprowadzone na Uniwersytecie Śląskim wśród studentów i doktorantów, ujawniły różny stan świadomości i wiedzy w zakresie, gdzie zaczyna się Górny Śląsk, a gdzie kończy. Jak mówić o dziedzictwie kulturowym regionu w sytuacji, gdy wielokulturowość i mnogość tradycji coraz głośniej domagają się uznania? Każda refleksja nad aktualną sytuacją Górnego Śląska w oparciu o kontekst historyczny budzi silne emocje. Tło historyczne z zakorzenionym w mentalności wielu Ślązaków pojęciem autonomii Śląska współcześnie może być łatwo wykorzystane w doraźnych celach politycznych.
Pnioki, krzoki i ptoki
Rada Społeczna, stanowiąca gremium konsultacyjne i doradcze arcybiskupa metropolity katowickiego, stworzyła dokument o nazwie „Głos z Górnego Śląska”, który „jest próbą refleksji nad teraźniejszością i przyszłością regionu”, nad różnorodnością tradycji, kultury, doświadczeń życiowych i zawodowych w kontekście historycznym i aktualnych problemów. Kto jest adresatem dokumentu? W pierwszym rzędzie byli nim Prezydent RP oraz władza wybrana w demokratycznych wyborach, by decydować o sprawach publicznych. Członkowie Rady mieli nadzieję na debatę o przyszłości Górnego Śląska, zakończoną konstruktywnymi wnioskami.
– To głos Kościoła śląskiego podniesiony w imieniu tych, którzy zamieszkują tę ziemię – wyjaśnia profesor Wojciech Świątkiewicz, socjolog. – Ale dokument skierowany jest również do nich.
Do Górnoślązaków. Najtrudniej chyba zdefiniować pojęcie Górnoślązaka. Nie sprzyjają temu ani śląska mozaika etniczna, ani skomplikowane losy ludzi zamieszkujących region. – Pojęcie Górnoślązaka jest kategorią historyczno-kulturową – uważa W. Świątkiewicz, wiceprzewodniczący Rady. – Górnoślązak swoje zadomowienie w regionie legitymizuje wielopokoleniowością zakorzenienia. Ale również możemy mówić o pojęciu Górnoślązaka w wymiarze identyfikacji emocjonalnej, poznawczej.
Mamy więc Górnoślązaków – autochtonów, czyli – jak mówi się u nas – „pnioki”; ludzi zamieszkujących tę ziemię od zawsze, z bogactwem przodków, po których dawno słuch pamięci zaginął. Mamy też Górnoślązaków, którzy, choć z nich „krzoki”, a nawet „ptoki”, Górny Śląsk decyzją woli wybrali na swój dom i z nim się identyfikują. Do tej kategorii przynależał niedawno zmarły kompozytor Wojciech Kilar. Wyrwany ze swojej lwowskiej ojczyzny, zapuścił korzenie w śląskiej ziemi. „Przyjęto mnie tutaj jako swojego, jako Ślązaka! Myślę, że w tej łatwości przyjmowania przybyszów z innych kręgów kulturowych przejawia się także europejskość Śląska” – mówił, gdy w 1995 roku odbierał nagrodę metropolity katowickiego „Lux ex Silesia” („Światło ze Śląska”).
Górny Śląsk pominięty
Czemu ma służyć pogłębiona refleksja, zawarta w „Głosie z Górnego Śląska”? Członkowie Rady, na czele z abp. Wiktorem Skworcem, metropolitą katowickim, zdiagnozowali konkretne problemy nękające śląskie społeczeństwo. – Z tej diagnozy wynikają postulaty, zapisane w dokumencie – tłumaczy prof. Świątkiewicz. – Zasadniczo chodzi o „nowe otwarcie w myśleniu o przyszłości”. Tak też sformułowany jest finałowy punkt dokumentu.
Chodzi o to, by przekonać władze RP, że Górny Śląsk nadal w realny sposób jest perłą w koronie Polski. I konkretnie może przyczynić się do rozwoju gospodarczego, kulturowego czy demograficznego państwa. W związku z tym należy oczekiwać od kręgów władzy decydujących o sprawach publicznych wsparcia na wszystkich płaszczyznach – od polityki gospodarczej po kulturalną. Dostrzeżenia tego, co na Górnym Śląsku jest cenne, co należy chronić, finansować, otoczyć opieką. Dotyczy to przede wszystkim tej najwyższej wartości, jaką jest człowiek. Chodzi też o pytanie, czy władze mają pomysł na zagospodarowanie przestrzeni zdezindustrializowanych, ze szczególnym zatroszczeniem się o losy ludzi żyjących w tych przestrzeniach. Przykładem takich miejsc są Jastrzębie czy Bytom. – Można zamknąć kopalnię, ale nie można zamknąć miasta, co wtedy będzie z ludźmi? – zastanawia się prof. Świątkiewicz.