W niedzielę, w pierwszy dzień tygodnia, gdy Kościół świętuje zmartwychwstanie Chrystusa, odszedł do Domu Ojca Wojciech Kilar. Zakończył się adwent jego życia narodzinami do wieczności,w święto Świętej Rodziny, z którą Zmarły był duchowo związany synowskimi więzami wiary i miłości.
Śp. Wojciech, jak my wszyscy zresztą, żył w czasach estetyki hałasu, która proponuje "zastąpić Homera trzęsieniem ziemi, Horacego kamienną lawiną, wydobyć z trzewi to, co jest w trzewiach – przerażenie i głód, i jeszcze obnażyć drogi pokarmu, oddechu, pożądania” (por. Zbigniew Herbert, "Pan Cogito" a pop). Mistrz Wojciech, przeciwnie – był głosem dotykającym tajemnicy, a jego muzyka metronomem wszechświata, egzaltacją powietrza i niebieską medycyną (por. Zbigniew Herbert, "Pana Cogito przygody z muzyką"). Przemawiał do nas owocami swojej twórczości, o której nie tylko żałobne klepsydry piszą w samych superlatywach. Przemawiał do nas tym, czym samy żył, a co ubierał w alfabet nut. Przemawiał do nas językiem serca, pełnym emocji, uczuć, wątków narodowych i patriotycznych, religijnych i ludowych. Tworzył nawet muzyczne komentarze do bieżącej sytuacji, a dziś już historycznych wydarzeń. Tak właśnie odczytywaliśmy w pamiętnym roku 1981 "Exodus”, opisujący lud Izraela, który po przejściu przez Morze Czerwone śpiewa na cześć Jahwe pieśń chwały, bo swą potęgę okazał. Punkty styczne z sytuacją Polaków były oczywiste – wtedy, w tamtym roku śpiewaliśmy solidarnie na cześć Pana, bo swa potęgę okazał i odnowił oblicze ziemi, tej ziemi!
Kiedy w 1983 roku zapukaliśmy do drzwi domu pana Wojciecha, aby poprosić o utwór na dzień obecności Jana Pawła II w Katowicach – nie odmówił. A wziąwszy pod uwagę historyczny kontekst, jakim była 300. rocznica wiedeńskiej victorii, ubrał w muzykę słowa króla Jana III Sobieskiego „Venimus, vidimus, Deus vicit”, które wyśpiewane w pamiętnym dniu 20 czerwca 1983 r., tu, w katedralnym kościele, w obecności ojca świętego i Kompozytora, były umacniającym wszystkich przesłaniem, iż w każdej sytuacji ostatecznie Bóg zwycięża.
Jego umiłowanie ojczyzny miało niezwykły punkt ciężkości, a była nim Jasna Góra, gdzie bywał częstym gościem; gdzie nie tylko lokował swoje patriotyczne uczucia i religijne przeżycia. Tam też czerpał siły i nadzieję jako człowiek modlitwy różańcowej i brewiarzowej, jako człowiek autentycznie głębokiej duchowości. To z niej czerpał inspirację dla swej twórczości, która przenosi na wyżyny ducha i przynosi doświadczenie sacrum.