Od śmierci psa Weronika chodzi po Rudzie „yno z Aniołym Stróżym”. – Tela, że go pogłoskać nie idzie - mówi.
To jedna z najbardziej pogodnych i radosnych osób, jakie w życiu spotkałem. Weronika Kołodziejczyk, niewidoma od 18 roku życia organistka parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rudzie Śląskiej - Bykowinie.
Bez brawury pod domem
Niejeden na jej miejscu miałby pretensje do Pana Boga za utratę wzroku. Kiedy miała 10 lat, w sanatorium w Zakopanem, w którym przebywała, był remont. I tam zleciała jej wprost na lewe oko oderwana zasuwka z półki. – Dopiyro w autobusie przy powrocie do dom, tydzień czy dwa po tym wypadku, jak przy zabawie przykryłach jedno oko, zauważyłach, że widza yno do połowy. Siatkówka mi sie odkleiła... Próbowali mi to połotać dwa razy, potym jeszcze roz, i łobrozek sie straciył... – wspomina.
– A drugie oko? – pytam.
– W drugim miałach rozrzedzono siatkówka przez krople na krótkowzroczność. Dochtory mi przykozali: „żodnego wysiłku”. Ale wcale nie dowali gwarancji, że jak byda bez cołki życie yno siedzieć na tapczanie, to wzrok zachowom... Pomyślałach, że jak rychtyk wzrok straca po latach takigo oszczyndzanio sie, to jo nie byda umieć nic robić! Powiedziałach, że jak Pon Bóg bydzie chcioł, tak niech bydzie. I postanowiłach robić wszystko normalnie. Jeździłach nawet na kole. Nie brawurowo, jak byłach pod domym... Bo kaj indzij to ja – śmieje się. – Jak godoł mój kolega, idąc do sklepu po ciastko: „żyje się roz, a dobrze”. A potym umrzył na cukrzyca, bo mioł cukier 500 – mówi wesoło jak nakręcona.
Przewidując jednak, że drugie oko może też nie wytrzymać, poszła do dziewiarskiej szkoły dla niewidomych w Wielkopolsce. – No i dochtory rychtyk wykrakały. Jak miałach 18 lot, siatkówka w drugim łoku też szczelyła. Po piyrszej operacji widziałach jeszcze jakieś cienie, miołach poczucie światła. Po miesiącu rozleciało sie i to. Teroz mom yno ćma – tłumaczy.
– Miała pani pretynsje do Pana Boga? – pytam.
– Ni, miałach ufność. Jak szłach na operacjo, to żech to Panu Bogu poleciła. Że mie jest jedno, niech jest, jak tam chce. Bo niekierzy niewidomi twierdzili, że już lepij nie widzieć nic, niż widzieć słabo, bo wtedy sie chodzi na słuch. Po nieudanej operacji uznałach, że jak mi tak Pon Bóg doł, to powinien mi teroz pomóc. I ze wszystkim sie do Niego zwracom – tłumaczy.
A Pan Bóg daje różne potwierdzenia, że swoją Weronikę dobrze słyszy. W jej przypadku to nie są jakieś wielkie cuda, ale wiele małych potwierdzeń, konkretnych odpowiedzi na modlitwy.
Namacać „Amyn”
Po skończeniu szkoły pracowała w spółdzielni dla inwalidów w Chorzowie-Batorym, a później skończyła kurs organistowski. Zaczęła grać w parafialnym kościele na pogrzebach, kiedy nie mógł przyjść pierwszy organista. – Za piyrszym razym, zanim żech tyn „Amyn” namacała, to ludzie już sie sami odpowiedzieli – śmieje się. Z czasem było coraz lepiej. Teraz gra w kościele NSPJ w Bykowinie.
– Zwykle sie pytom, czy bydzie odprawioł jakiś nieznajomy ksiądz, żeby sie przygotować, abo czy bydzie kadzidło. Musza wiedzieć, czy mom grać dwie abo trzi zwrotki. Bo zanim ta woń do mie na chór przidzie... Roz ksiądz mi powiedzioł, że kadzidła nie bydzie, ale łokozało sie, że kościelny już go przygotowoł. Na szczynście poznałach, że majom kadzidło, po szczyrkaniu. Księża nieroz już mi teroz o takich rzeczach nie godajom, bo „Werka sie poradzi” – mówi.
Weronika ciągle ma za mało czasu. Nawet, jeśli po porannej Mszy św. musi czekać kilka godzin na pogrzeb, siada na probostwie i robi tam kilka działań jednocześnie. – Na przikład szaliki dlo bajtli. Abo ucza sie nowych pieśni i sztrykuja. Chlip herbaty, pomacać nuty napisane brajlym, posztrykować. I zaś to samo – mówi. Robi mnóstwo rzeczy. Jej mama, Róża Kołodziejczyk, wtrąca ze śmiechem: – A jedna znajoma sie dopytywała: „Werko, a grosz jeszcze? No to dobrze, bo co byś ty robiyła...”
Pies nie lubi kazań
Przed laty bardzo Weronice pomógł specjalnie przeszkolony pies o imieniu Bona. Prowadził ją codziennie na przystanek, bo organistka musi dojeżdżać na Bykowinę z Wirku. W kościele układał się spokojnie pod jej ławką. Zrywał się natychmiast, gotów do wyjścia, kiedy ksiądz wypowiadał słowa: „Pan z wami!”.
Matka Weroniki klęczała kiedyś z córką i jej psem na placu przed kaplicą na Nowej Bykowinie. Ludzie modlili się na „Baranku Boży”. – Zaglondom, a Bona dowo chopu, co klynczoł obok, łapa, jak na znak pokoju. A potem drugo łapa... I zaś... Ja, to był pobożny pies – wspomina z szelmowskim uśmiechem pani Róża.
Oczywiście, Bona musiała pewnych rzeczy w kościele się nauczyć. Z początku organistowskiej kariery Weroniki Bona siedziała grzecznie tylko do Ewangelii. Potem kładła łapę na kolanach swojej pani, domagając się wyjścia. – Ludzie sie śmioli, że jak widzi farorza, kiery wychodzi z kozaniym, to ona już chce iść do dom – wspomina Weronika.