Strop już rozebrany. Co z odbudową kościoła?
Chrzest w ocalonej chrzcielnicy
Do pożaru dachu kościoła w Orzeszu-Jaśkowicach doszło 14 stycznia. Proboszcz z organistą około 19.30 wrócili z kolędy. Nie zauważyli żadnych niepokojących oznak. – Nagle o 21.26, ta godzina mi się zapisała w telefonie, dzwoni sąsiadka, że w kościele chyba komin się pali. Ja do okna: rzeczywiście! Tymczasem już ktoś dzwonił do drzwi domofonem, bo przejeżdżał drogą i zauważył – wspomina proboszcz tę straszną noc. – Emerytowany strażak Marek Borowski zjawił się natychmiast, zawiadomił zawodową straż. Przybiegli panowie kościelny i organista. Pan Marek z kościelnymi zajął się organizacją ratowania wyposażenia kościoła: parafianie wynieśli figury, ornaty, księgi liturgiczne... Jestem pełen podziwu dla tych ludzi. Młodzież, wszyscy ze łzami w oczach, ratowali, co się dało. Od razu w nocy przyjechał też do nas arcybiskup – relacjonuje.
Pierwszą czynnością, jaką wykonał proboszcz po wejściu do kościoła, było wyniesienie Najświętszego Sakramentu. Wnętrze było już wtedy rozświetlone poświatą przez lufciki, z płomieni buszujących wyżej, nad stropem. – Nie lubię do tego wracać, ani oglądać zdjęć z pożaru. Czułem się wtedy, jakby mi ktoś bliski odchodził, umierał. Byłem podłamany, jakby mi się życie kończyło. Ale... do Szefa, przed Najświętszy Sakrament. I trzeba się zbierać! – mówi.
Ciało Pańskie pozostało w Jaśkowicach, w kaplicy cmentarnej. Jest w tabernakulum, które dotąd było używane w ciemnicy w Wielki Czwartek. Kaplica mieści najwyżej stu ludzi. W niedziele parafianie zbierają się więc na Mszy św. w sali Miejskiego Ośrodka Kultury.
W kaplicy cmentarnej stoi też chrzcielnica, którą parafianie wynieśli z płonącego kościoła. 27 stycznia przyjęły przy niej chrzest dwie nowe parafianki z Jaśkowic: małe Kinga i Karolina.