Do karambolu doszło 31 maja na budowanym odcinku autostrady A1 w Mszanie pod Wodzisławiem. Strażacy wynosili z dymiącego autokaru zakrwawionych licealistów.
Z autokarem, którym podróżowali licealiści z Wodzisławia, zderzyło się pięć aut osobowych. Gdy na autostradę zaczęły z wyciem syren zjeżdżać się radiowozy, wozy strażackie i karetki pogotowia z okolicznych miast, na wiadukcie nad autostradą zaczęło przybywać gapiów. Niektórzy wyglądali na przerażonych, zwłaszcza, gdy z wnętrza rozbitego autokaru rozległ się histeryczny pisk młodych ludzi. - Jestem przygnieciony! Szybko! Jestem przygnieciony!!! - krzyczał jakiś chłopak.
- Ale jak oni tam wjechali? - zauważył nagle trzeźwo jeden z przyglądających się. - No co wy, nie widzicie, że to jest na niby? - wyprowadziła sąsiadów z błędu kobieta, która przyglądała się rozwojowi akcji już wcześniej.
Były to wielkie ćwiczenia służb ratowniczych. Kierował nimi Powiatowy Zespół Zarządzania Kryzysowego. Rolę poszkodowanych odegrało 30 licealistów z klasy I D Zespołu Szkół im. 14 Pułku Powstańców Śląskich (siedzieli w rozbitym autobusie), sześciu nastoletnich strażaków - ochotników ze Skrzyszowa (czekali na służby ratownicze zakleszczeni w pogiętych samochodach), jedna lalka udająca niemowlę oraz jedna poduszka. Ta ostatnia była wsadzona na brzuch pod bluzką dziewczyny, która grała kobietę w zaawansowanej ciąży. Pozorantów, jeśli liczyć lalkę i poduszkę, było więc 38.
Jako pierwsi na miejscu wypadku z rykiem silników motocyklowych zjawili się dwaj policjanci. Przyjechali z północy, od Gliwic. Okazało się jednak, że muszą minąć miejsce zdarzenia i zawrócić, bo w miejscu wypadku nie było możliwości przedostania się na pas ruchu prowadzący w przeciwną stronę. Chwilę potem, już około 5 minut po wszczęciu alarmu, na przeciwległym pasie ruchu gwałtownie wyhamowały pierwsze trzy wozy strażackie Państwowej Straży Pożarnej z Wodzisławia Śląskiego – organizatora ćwiczeń. Za nimi mknął pierwszy z ambulansów. Strażacy przeskoczyli przez barierki, uruchomili agregat, ugasili dymiący autobus, wzięli się do rozcinania blach w zakleszczonych samochodach. W następnych minutach zrobiło się czerwono od wozów zawodowych strażaków z Jastrzębia i Żor oraz strażaków ochotników. Długim rzędem ustawiły się karetki pogotowia z miast ziemi rybnickiej. W czasie akcji przewinęło się ich tutaj kilkanaście. Górny Śląsk jest jednym z nielicznych miejsc w Polsce, gdzie tak pokaźną liczbę ratowników i sprzętu można zgromadzić w kilkanaście minut.
- Moim zadaniem było wprowadzenie ataku paniki w autobusie – mówi nam Szymon Zuch z Bukowa, uczeń I LO w Wodzisławiu Śląskim. - Potem miałem podjąć próbę oddalenia się z miejsca wypadku – dodaje.
- I co? Udało ci się uciec? - pytamy. - Nie. Szedłem zresztą nie za szybko, jak to człowiek w szoku. Zgarnęli mnie po dziesięciu metrach – relacjonuje Szymon.
- A ja siedziałem w aucie, nie byłem nawet zakleszczony. Miałem przeszkadzać ratownikom, pytać, czy mogę komuś pomóc. No i próbowałem, ale ratownicy szybko zawołali strażaka i kazali mu mnie wyprowadzić do strefy „zielonej”, dla lekko rannych – mówi pozorant Daniel Krawczyk, gimnazjalista i strażak ochotnik ze Skrzyszowa.
Stanisław Tkocz z Państwowej Straży Pożarnej w Wodzisławiu Śląskim wyjaśnia, że celem ćwiczeń było podniesienie kwalifikacji biorących w niej udział służb. - Wydaje się, że wszystko udało się bardzo dobrze. Ale będziemy jeszcze analizować szczegółowo przebieg ćwiczeń i szukać błędów, które należy poprawić – wyjaśnia.