Amerykanin w Leszczynach

Dlaczego wyemigrował z USA do Leszczyn pod Rybnikiem? Proste: żeby zaopiekować się teściami.

Steve Sitter z USA od 6 lat mieszka w Leszczynach. Nie opanował jeszcze trudnego polskiego języka. Być może prędzej zacznie mówić po śląsku. – Pierwszym zdaniem „po polsku”, które tu wypowiedział Steve, było: „Kaj som moje brele?” – śmieje się Gabriela, żona Steve'a. Jej mąż kiwa głową i na potwierdzenie dorzuca z lekkim uśmiechem: – Pódź yno!

Wielu ludzi w okolicy Rybnika nie mogło uwierzyć, że rodowity Amerykanin może porzucić raj Północnej Ameryki i przeprowadzić się na Śląsk. Tymczasem decyzja Steve'a była całkowicie dobrowolna i bez żadnych nacisków jego żony. Uznał, że jego polscy teściowie będą za jakiś czas potrzebować opieki. I po drugie: że Polska to kraj, w którym łatwiej jest dobrze wychować dzieci. Gabrysia i Steve mają dwie wspaniałe córki. Hania właśnie kończy liceum sióstr urszulanek w Rybniku, a Marysia gimnazjum w Czerwionce-Leszczynach.

W Wisconsin na środkowym-zachodzie Ameryki Steve zostawił własnych rodziców, ale też braci i siostrę, którzy będą się mogli nimi zająć na starość. Tymczasem żona Steve'a jest jedynaczką.

– Mieliśmy w Polsce upatrzoną ładną działkę w Niepołomicach pod Krakowem. Jednak Steve mi powiedział: „A jak będziesz chciała podrzucić rodziców do lekarza, to pojedziesz po nich 150 km? Skoro zrobiliśmy taki kawał drogi przez ocean, lepiej zamieszkać bliżej nich – wspomina Gabrysia. Dziś właśnie wykańczają swój nowy dom w Leszczynach, 1,5 kilometra od rodziców Gabrieli.

Świat wisi na Polsce?

Przez pierwsze 13 lat małżeństwa Gabriela i Steve mieszkali w Oshkosh w stanie Winconsin. Steve miał tam własny zakład fotograficzny, Gabrysia mu pomagała. Teraz w Polsce ona prowadzi lekcje w rybnickiej szkole muzycznej, on jest lektorem języka angielskiego.

Kiedy w 2005 roku żegnali się z przyjaciółmi w Chicago, jeden z tamtejszych księży powiedział przedziwne cztery zdania: „Dobrze robicie, że wyjeżdżacie. Polska jest dzisiaj jedyną ostoją wartości chrześcijańskich. Ale musi ich bronić. Jeśli się Polacy poddadzą, to świat nie ma już żadnej podpory”.

Jak się poznali? W 1986 r. Gabrysia była w Stanach z krakowskim chórem akademickim, działającym przy Klubie Inteligencji Katolickiej. Nocowali u amerykańskich rodzin, m.in. u siostry Steve'a. - Komuś z Amerykanów pomylił się skrót KiK z KGB i zapytał siostrę Steve'a, kogo przyjmie do domu: trzy dziewczyny z chóru czy dwóch facetów z KGB. A szwagier i Steve, który akurat był u siostry, zawołali na to: „oczywiście, że dziewczyny!” – śmieje się dziś Gabriela. Wkrótce Steve przyjechał z rewizytą do Polski. Oczywiście ze względu na Gabrysię, ale sama Polska też mu się spodobała, zwłaszcza Kraków. Skala komunistycznego bajzlu go szokowała, ale za to zafascynowała go atmosfera w polskich rodzinach. Był zdziwiony, że u kuzynki Gabrysi 8-letnie dzieci potrafiły siedzieć z dorosłymi, słuchać, nie przerywać i nie „wariować”, bo „coś musi się dziać”. Pod tym względem Polska ogromnie mu przypominała Amerykę z lat 60. XX wieku. – W latach 60. więzi rodzinne w Stanach też były jeszcze bardzo silne. Potem zaczęły się w bardzo szybkim tempie rozkładać. Jasne, nie u wszystkich, ale jednak to jest teraz w USA ogromny społeczny problem – uważa Steve.

Symbole dobrych wartości

Steve pamięta jeszcze z lat 60. Biblie i krzyże na ścianach w amerykańskich szkołach. Wtedy jednak protestanci i kręgi świeckie przeforsowały wrogą separację państwa od Kościoła. – Od tamtej pory szkoły w Stanach bardzo się zmieniły. Dziś jest w nich bardzo dużo przemocy. Amerykańskie dzieci na lekcjach często są zachęcane do seksualnej swobody. Ja widzę związek: usunięcie Biblii i krzyży otwarło drogę tym mechanizmom. Ostatnio w Polsce dyskutowano nad zdejmowaniem krzyży ze szkół. Ale jeśli zlikwidujecie choćby symbole dobrych wartości, otworzycie drzwi na ideologie, które będą niszczyć wasze dzieci – mówi poważnie Steve.

Gabrysia i Steve widzieli w USA efekty namawiania nastolatków w szkołach do rozwiązłości. – Wielu Amerykanów bardzo narzekało, kiedy edukacja seksualna weszła do szkół. Nie tego się spodziewali. Wcześniej rodzice rozmawiali z dzieckiem o tym wtedy, kiedy dziecko było na to gotowe. Teraz nagle program przewidywał, że nauczyciel mówi dzieciom wszystko już w IV klasie szkoły podstawowej, a rodzice nie mają nic do gadania – wspomina Steve.

Dziś na szczęście w części szkół w USA wprowadzane są z sukcesami programy, które promują czystość przedmałżeńską. To nauka na bolesnych błędach. Amerykanie ze zdumieniem zauważyli, że nastolatki masowo chorują wenerycznie. – Już kiedy wyjeżdżaliśmy, 50 procent nastolatków w szkołach średnich było zakażonych – mówi Gabriela Sitter. Nakłanianie do zakładania prezerwatyw zamiast pomóc, zaszkodziło, bo kondomy tylko ograniczają możliwość zarażenia, lecz jej nie likwidują. Nastolatki ufały jednak w boską moc „gumek”, bo tak im sugerują programy szkolne. Bawiły się w seks tak często, aż w końcu zgodnie z nieubłaganym rachunkiem prawdopodobieństwa, musiały się zakazić mimo stosowania prezerwatyw. – Amerykanie najpierw wypuścili młodych na pole minowe, a teraz nie wiedzą, jak ich powstrzymać, kiedy oni są już zarażeni – mówią Sitterowie. Obawiają się, że lata złej edukacji odcisnęły ogromne piętno na Amerykanach. – Nasza znajoma poszła z 14-letnią córką na badania. Lekarz wyprosił matkę, a kiedy wyszła, zaczął instruować 14-latkę: „Możesz już prowadzić życie seksualne, ale musisz się zabezpieczać”.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..