Trzech diakonów w sobotę 10 maja przyjęło święcenia z rąk bp. Marka Szkudły. Jaka była ich droga powołania?
ks. Paweł Dąbrowski
ur. 20.11.1996 w Rudzie Śląskiej
parafia zamieszkania: Matki Bożej Różańcowej w Rudzie Śląskiej - Halembie
hasło prymicyjne: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20)
Pochodzę z wierzącej i praktykującej rodziny. Moja mama z zawodu jest katechetką i od wielu lat nie tylko uczy dzieci o Bogu, ale również angażuje się w poradni życia rodzinnego. Mój tata pracował jako samorządowiec, polityk. Jednocześnie posługiwał jako nadzwyczajny szafarz Komunii Świętej. Moje powołanie i moja osoba kształtowały się już od najmłodszych lat przez przykład głębokiej wiary w najbliższym środowisku. To nie tylko przyjaźń moich rodziców z Jezusem, to także życie wiarą moich sióstr, które widząc, że robię coś nie tak, gubię się w życiowych wyborach potrafiły przemówić mi do rozsądku i na nowo pokazywać, że Pan Bóg z nami nie walczy, nie chce naszych ograniczeń, ale ma dla każdego człowieka najpiękniejszy plan.
Przyznam, że po śmierci taty kilka lat „biłem się” z Bogiem i pytałem jaki z niego Ojciec, skoro zabrał mojego rodzonego? Jaki z niego kochający tata z modlitwy "Ojcze nasz", skoro nie potrafił zatroszczyć się o tych, których tak kocham? Tutaj wiele pomogła mi rodzina, zaprzyjaźnieni księża i przyjaciele, co dalej kształtowało moją osobę. Iskra powołania i myśl o tym, że Pan Bóg może chcieć czegoś więcej pojawiła się po treningu MMA (mieszane sztuki walki), gdzie trener po zakończeniu jednostki powiedział: "Jeśli ktoś z was ma ochotę, to proszę zostańcie na modlitwę, bo mój przyjaciel jest chory na raka i jedyne co może mu pomóc to cud". To mną wstrząsnęło, bo sam przeżywałem na własnej skórze ból związany z chorobą ojca oraz ból po jego śmierci. Ale też musiałem zadać sobie pytanie czemu Pan Bóg chce, żebym skonfrontował się z tym wydarzeniem.
Pracowałem jako ochroniarz na eventach oraz jako masażysta w klubie piłkarskim. Równocześnie studiowałem fizjoterapię, co powodowało, że mnogość obowiązków i treningów nie dawała mi zbyt wiele okazji na spotkanie z Jezusem (albo sam zwyczajnie ich nie szukałem?). Po tym pamiętnym treningu coś się zmieniło, zacząłem często w nocy po pracy jeździć do bazyliki w Panewnikach i tam adorować Pana Jezusa (jest tam całodzienna adoracja, nieprzerwanie od wielu lat).
Jak się okazało, dzięki pracy w ochronie mogłem lepiej zrozumieć osoby w areszcie śledczym w Katowicach, gdzie razem z innymi klerykami prowadziliśmy katechezę. Trudne doświadczenie śmierci pozwalało mi być empatycznym w stosunku do dzieci z domu dziecka, gdzie razem z seminarzystami prowadziliśmy zajęcia. Ostatecznie Pan Bóg tak poprowadził moje życie, że każdym jednym doświadczeniem, spotkaniem z Nim w Najświętszym Sakramencie, Eucharystii czy drugim człowieku, doprowadził mnie do tego momentu życia, w którym jestem teraz i już lada moment będę mógł służyć mu jako bezpośrednie narzędzie.