Wieczory upływały na słuchaniu. Pukało się do jego drzwi – to zawsze była jego inicjatywa – siadało się na kanapie i w fotelach i słuchało się. Płyt „kompaktowych”, połyskujących nowoczesnością na tamte lata wyraziście skrojoną. Lśniących dźwiękiem perfekcyjnym, stereofonicznym, szorstko pnącym się po smyczkach wiolonczel, świszcząco wdzierającym się w nozdrza fletów, wibrującym i powodującym gęsią skórkę. No cóż. W tamtych czasach nieliczni mieli ten luksus, by posłuchać dźwięku doskonalszego niż na koncercie, pachnącego srebrnym połyskiem i brzmiącego sterylnością laboratorium sztuki.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.