Dziś muszę się zatrzymać w twoim domu

Homilia abp. Adriana Galbasa SAC wygłoszona z okazji poświęcenia ołtarza w kościele pw. NSPJ w Katowicach-Murckach 26 października 2024 roku.

Bracia i siostry,


usłyszana przed chwilą Ewangelia, nie jest jakąś banalną opowiastką o łażeniu po drzewach i o niespodziankach, które mogą z tego tytułu wyniknąć, ale to piękna historia o spotkaniu z Chrystusem, o nawróceniu człowieka i o nowym życiu.

Zacheusz to człowiek na pozór spełniony. Ma władzę i pieniądze. Jest przecież zwierzchnikiem celników i to w Jerychu, mieście, które leżało na granicy Judei i Perei. Każdego dnia przejeżdżały tamtędy karawany, od których pobierano myto. Nad tym wszystkim pilnie czuwał właśnie on, Zacheusz.

Na pozór był więc człowiekiem bardzo spełnionym Władza i pieniądze, no i to, co zawsze im towarzyszy: splendor, prestiż i szacunek otoczenia (choć oczywiście często jedynie udawany). 

Czemu na pozór? Bo rabini żydowscy mówią, że ważne są nie tylko słowa, ale także przerwy między słowami. Otóż, patrząc uważniej na Zacheusza i wsłuchując się nie tylko w słowa, ale właśnie w te przerwy między słowami, to nie wiem jak wy, ale ja już nie do końca jestem przekonany o bezgranicznym spełnieniu Zacheusza. Nic ta ewangelia nie mówi na przykład o tym, czy miał dom, czy był szczęśliwy... Wspomina tylko o jego wzroście, że był „niski”. A może to nie tylko kwestia centymetrów? Może to jest symbol jakiś innych jego ograniczeń, jakiś życiowych limitacji? 

No i to jego imię: „Zacheusz”, skrócona forma od Zachariasz, czyli: „Bóg sobie przypomniał”. Może nikt o nim nie pamiętał, może dla nikogo nie był ważny. Samotny…

Czasem człowiek tak się czuje jak ten Zacheusz. Czasem tak ma! Na pozór wszystko idzie dobrze.  Są niezłe pieniądze, jest jakaś władza, jest uporządkowane życie, którego inni zazdroszczą, ale tam, w środku, gdy i gdzie nikt nie widzi jest jakaś dręcząca samotność i smutny smutek. I ta świadomość własnych ograniczeń…

I przyszedł ten dzień, o którym mówi ta ewangelia. Dzień, gdy Zacheusz się zerwał. „Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest” (Łk 19,3)! Już wcześniej musiał słyszeć o Jezusie: że to nauczyciel, dobry kaznodzieja, rabin, że cudotwórca, że otworzył oczy jego ziomkowi Bartymeuszowi (por. Mk 10,46-52). Dotychczas o tym wszystkim słyszał i to słyszenie mu wystarczyło. Nie chciał niczego więcej. Tak, jak wielu ludziom wystarczy, że słyszą o Jezusie z daleka, słyszą o Nim od innych: od pobożnej babci, rodziców, od gorliwego księdza. I nie chcą niczego więcej. Wierzą w te wszystkie słowa, przyjmują je za prawdę i to im wystarczy. Nie potrzebują osobistego kontaktu. Ich wiara jest karmiona jakby „z drugiej ręki”. 

Tak było w życiu Zacheusza. Może przez długi czas. Aż w końcu przyszedł ten dzień, gdy chciał czegoś więcej: chciał zobaczyć Jezusa, kto to jest! I to pragnienie stało się dla niego tak ważne, że postanowił je zrealizować bez względu na konsekwencje. Wspina się na rozłożystą sykomorę, on urzędnik państwowy, człowiek z prestiżem, nie zważa na to, co o nim powiedzą, nie martwi się też tym, że się pokaleczy, bo w sykomorze konary takie gęste. Ważne jest jedno: chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest!

Znacie to doświadczenie, kochani? Macie je za sobą? Że w pewnym momencie życia nie wystarczyło wam słuchanie o Jezusie, że wiara z drugiej ręki okazała się czymś za mało (nawet jeśli ta „druga ręka” podawała ją z gracją, rzetelnie i kompetentnie)?

Pamiętacie moment, gdy chcieliście osobiście spotkać i osobiście poznać Chrystusa? To jest przełomowy moment życia, bez którego nie można być w pełni chrześcijaninem. Bo chrześcijaństwo to naśladowanie Chrystusa, a jak można iść po śladach kogoś, kogo się nie zna?

Kiedy Apostoł Tomasz po zmartwychwstaniu Chrystusa będzie mógł włożyć swoje palce do chrystusowych ran powie to piękne zdanie: „Pan mój i Bóg mój” (J 20,28). I to „mój” jest takie ważne! Nie tylko „Pan”, nie tylko „Bóg”, ale „mój Pan i mój Bóg”. 

W Filmie „Pasja” jest taka scena, gdy mały Pan Jezus oblewa Maryję woda, ta go goni, a złapawszy przytula do siebie i mówi: „mój Jezus”!

Osobista relacja z Chrystusem! Macie już takie doświadczenie za sobą? Przejście od wiary z drugiej ręki, do wiary osobistej, od słuchania tylko o Jezusie, do słuchania Jezusa, do karmienia się Jego słowem i Jego obecnością!

A potem stało się coś, czego Zacheusz nie mógł przewidzieć i czego nawet nie oczekiwał: „Zacheuszu zejdź prędko, bo dziś chcę się zatrzymać w twoim domu” (Łk 19,5). Zacheusz, owszem, chciał zobaczyć Jezusa, ale nie spodziewał się i nie marzył nawet, że Jezus zobaczy też jego. Tymczasem Ten, który – jak sam powiedział dziś o sobie – przyszedł, aby „szukać i ocalić to, co zginęło” (Łk 19,10) przyszedł do Zacheusza. „Zacheuszu, zejdź prędko” (Łk 19,5). Dostatecznie dużo czasu już namarnowałeś, żyjąc z daleka ode Mnie! Zejdź prędko. Nie mamy więcej czasu do stracenia, „…dziś muszę się zatrzymać w twoim domu” (Łk 19,5). Czy Pan sobie o Zacheuszu przypomniał? Nie, Pan nigdy o Zacheuszu nie zapomniał! Przyszedł po niego, przyszedł do niego i przyszedł dla niego.

I Zacheusz schodzi prędko przyjmuje Jezusa „rozradowany” (Łk 19,6). Nie dały mu radości rzeczy i władza. Daje mu radość bliskość chrystusowa. Przyjmuje Chrystusa nie tylko do swego domu, ale bardziej jeszcze do swego serca. I to serce staje się od razu nawrócone. Zacheusz radykalnie zmienia swoje dotychczasowe życie. „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogoś w czymś skrzywdziłem, zwracam poczwórnie” (Łk 19,8). Dotychczas priorytetem w jego życiu było gromadzenie pieniędzy. Kasa. Teraz mu się priorytety odmieniły. Połowę majątku rozdaje ubogim i czterokrotnie wynagradza wyrządzone krzywdy. Nie musiał aż tyle. Rabini nakazywali, że jeśli ktoś został oszukany, należało mu zwrócić wartość oszustwa i dodać jedną czwartą (por. Kpł 5,20-24; Wj 21,37).  Ale to zimny przepis prawa. A Zacheusz kieruje się sercem, które jest silniejsze niż prawo. Dlatego zwraca nie jedną czwartą, ale zwraca czterokrotnie. I nie przejmuje się tym, że inni gadają, że są oburzeni... Liczy się tylko to nowe życie.

Życie na nowo podarowane. Życie nawrócone!

Bracia i siostry,
rozważamy tę ewangelię w dniu, w którym poświęcamy ołtarz w tej świątyni i umieszczamy w nim relikwie świętych. 
Myśl jest oczywista: cała świątynia, a szczególnie ołtarz jest naszą najważniejszą sykomorą, miejscem, dzięki któremu możemy zobaczyć Jezusa i w której On może zobaczyć nas. Ten kościół jest naszym domem, miejscem, w którym Chrystus Pan chce się zatrzymać, aby z nami być, miejscem naszego nawrócenia i umacniania się w nowym życiu. I chodzi nie tyle i nie tylko o sam budynek świątyni, ile to, o to, co się dzieje w jego wnętrzu, czyli przede wszystkim o liturgię. 

Sobór Watykański II powie, że liturgia jest największym skarbem Kościoła. Źródłem i szczytem całej jego działalności (por. KL,10)! Gdy w niej uczestniczymy widzimy Chrystusa (oczywiście pod zasłoną chleba, wina, chrzcielnej wody, sakramentalnego rozgrzeszenia), ale – co ważniejsze – On widzi nas. Nawet, jeśli jesteśmy tu w wielkim tłumie, to Chrystus zawsze widzi indywidualnie, pojedynczo. I gdy tu przychodzimy, owszem, mówimy do Chrystusa, ale – co ważniejsze – On mówi do nas. Jest obecny w głoszonym tu Słowie. Zawsze woła nas po imieniu: Zacheuszu, Mario, Arturze, Łukaszu, Heleno: dziś chcę się zatrzymać u Ciebie!   

„Jak miła Panie jest świątynia Twoja” (Ps 84,1) – powtarzaliśmy przed chwilą słowa pięknego Psalmu 84: 
„Szczęśliwi, którzy mieszkają w domu twoim Panie, nieustannie wielbiąc Ciebie(…) 
Doprawdy, dzień jeden w przybytkach Twoich, lepszy jest niż innych tysiące.
Wolę stać w progu domu mojego Boga
Niż mieszkać w namiotach grzeszników” (Ps 84,5.11).

Oby to nie tylko był cytat z Psalmu, ale oby to była nasza osobista modlitwa. Obyśmy rzeczywiście ponad namioty grzeszników, których nie brakuje, wybierali choćby przedsionki Pańskiej, tej, Pańskiej świątyni. Oby to było miejsce, do którego idziemy z radością i o które dbamy z miłością. Miejsce szczęśliwe i uszczęśliwiające.

Dziękujemy dziś Panu Bogu za wszystkich budowniczych kościoła i ołtarza, za architektów, za księży, za każdego, kto tu pracował, modlił się i był. Dziękujemy Panu Bogu za to, że upodobał sobie to miejsce, że On, który jest Panem nieba i ziemi, zechciał tu się zatrzymać, niczym kiedyś w domu Zacheusza. Powtarzamy z wdzięcznością i osłupieniem za królem Salomonem słowa tej pięknej modlitwy, którą usłyszeliśmy w pierwszym dzisiejszym czytaniu: „O Panie Boże(…)! Nie ma takiego Boga jak Ty (…). Przecież niebo i niebiosa najwyższe nie mogą Cię objąć, a tym mniej ta świątynia…” (1 Krl 8,23). I pokornie prosimy Boga, aby w dzień i w nocy Jego oczy nadal patrzyły na tę świątynię, by nadal wysłuchiwał zanoszonych stąd modlitw. Nie tylko wysłuchiwał, ale i przebaczył (por. 1 Krl 8,30).

Ale też, bracia i siostry, niech mi wolno będzie dziś bardzo serdecznie podziękować za całą wspólnotę parafialną, czyli za ten Kościół w kościele. Za Kościół przez duże „k”. Bo powstała tu nie tylko budowla z kamienia, ale także z budowla z ludzi; żywa wspólnota parafialna i pozaparafialna. Dziękuję wszystkim, którzy ją tworzą, wszystkim zaangażowanym w grupy religijne, wszystkim parafianom i tym, którzy to miejsce po prostu lubią i często tu przychodzą. Oby tak zostało! „Jesteście uprawną rolą i Bożą budowlą” (1 Kor 3,9) – powiedział nam dzisiaj św. Paweł, i dalej: „Czyż nie wiecie, że jesteście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?” (1 Kor 3,16). I w końcu: „niech każdy baczy na to jak buduje” (1 Kor 3,10). Dzisiaj, gdy tak wielu buduje swoje życie poza Bogiem, wy bracia i siostry, budujcie je nadal i budujcie je razem, w tej świątyni i w tej parafii, budujcie na tym fundamencie, „który jest położony, a którym jest Chrystus Pan” (1 Kor 3,11). A gdybyście kiedyś swoje życie zechcieli budować inaczej, niech ta świątynia będzie dla was bolesnym wyrzutem sumienia.

I jeszcze coś. Być może na terenie parafii są osoby, które jak Zacheusz na razie trzymają się z daleka. Jest w nich szczere pragnienie poznania Chrystusa, ale jeszcze nie mają odwagi by przyjść. A może już kiedyś tu byli, ale się zrazili i odeszli. A może myślą, że Pan o nich zapomniał. Znacie ich: są w waszych domach, wśród grona przyjaciół, są waszymi współpracownikami i sąsiadami. Jako Kościół, musimy się poczuć za tych Zacheuszów szczególnie odpowiedzialni. 

Chrystus przemienił życie Zacheusza, bo dał mu do zrozumienia, że Zacheusz jest jego bliźnim, że Pan zna go po imieniu i że chce być blisko niego. To jest droga dla nas, by pozyskać współczesnych Zacheuszów, którzy wychylają się zza konarów drzewa. Nie wynośmy się nad nich, nie uważajmy się za lepszych, nie dystansujmy się od nich. Nie lekceważmy ich pytań, ich dystansu, ich niedowierzania i ich wątpliwości. Przeciwnie: z miłością i pokorą, na wzór Chrystusa, który stał się wszystkim dla wszystkich (por. 1 Kor 9,22), powiedzmy im (nie tyle słowem ile stylem życia): Pan chce przemienić Twoje życie. On zatrzymał się w tym domu. On tu daje Ci Swoje Najświętsze Serce. Chodź, bo warto! 

Panie Jezu Chryste, który kiedyś zatrzymałeś się w domu Zacheusza (por. Łk 19,5), pozostań i w tym domu Tobie poświęconym. Pozostań tu już na zawsze!
Amen.

« 1 »