Powołanie teologa

Homilia abp Adriana Galbasa SAC wygłoszona podczas inauguracji roku akademickiego na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, 3 października 2024 roku.

Drodzy Siostry i Bracia,
szeroko rozumiana wspólnoto Wydziału Teologicznego naszego Śląskiego Uniwersytetu!

Gdy rozpoczynamy kolejny rok akademicki, jest to dla mnie najpierw okazja, by podziękować każdej i każdemu oddzielnie za codzienną pracę naukową, dydaktyczną i badawczą. Za nauczanie i studiowanie.

Chciałbym też, razem z wami, zastanowić się przez chwilę nad powołaniem teologa. Nasz Wydział Teologiczny jest bowiem przede wszystkim po to, by kształcić teologów, którzy – czy to jako duchowni, czy świeccy – podejmą pracę dla Kościoła i społeczeństwa. Jest także przede wszystkim zbudowany z teologów, z całym szacunkiem dla przedstawicieli innych dyscyplin naukowych.

Nie mam wątpliwości, że istnieje coś takiego, jak powołanie teologa i że jest to powołanie nadprzyrodzone, to znaczy, że jest ono darem Boga. W pewnym sensie jest podobne do – na przykład – powołania lekarza, które oznacza sprawną umiejętność leczenia w takiej, czy innej specjalności, czy do powołania prawnika, który ma pomagać kompetentnie stosować prawo i dbać o zachowanie sprawiedliwości. Człowiek wierzący wie, że nie wystarczą tu tylko ludzkie umiejętności i zdobyta wiedza, i że nie na nich wyłącznie się to wszystko opiera. Wie, że jest w tym także ów „błysk Boży”, zapalająca wszystko iskra – czyli właśnie powołanie.

Wydany blisko trzydzieści pięć lat temu Dokument ówczesnej Kongregacji Nauki Wiary, zatytułowany „Donum veritatis”, przypomina, że: „Pośród powołań wzbudzanych przez Ducha w Kościele wyróżnia się powołanie teologa, którego szczególnym zadaniem jest zdobywanie, w łączności z Urzędem Nauczycielskim, coraz głębszego zrozumienia Słowa Bożego zawartego w natchnionym Piśmie Świętym i przekazanego przez żywą Tradycję Kościoła” (DV,6).

Dokument ten wiele miejsca poświęca znaczeniu troski o osobistą świętość teologa.

Powołanie teologa wymaga bowiem najpierw solidnego życia wiary. Gdy św. Paweł broni własnego statusu Apostoła, wskazuje wyraźnie, iż autorytet swego nauczania opierał nie tylko na tradycji, ale bardziej jeszcze na osobistym doświadczeniu wiary w żyjącego Pana, którego spotkał pod Damaszkiem (por. Dz 9,1-19). To właśnie tamto doświadczenie, a nie co innego, było dla Pawła punktem zwrotnym, za pomocą którego mógł dokonać głębokiej reinterpretacji dostępnych mu źródeł, zwłaszcza Biblii hebrajskiej. Intelektualny wysiłek tej interpretacji związany był nie tylko z osobistą potrzebą odnalezienia się wobec niespodziewanego i zmieniającego wszystko optykę doświadczenia, ale – co było konsekwencją pierwszego – z pragnieniem jak najskuteczniejszej posługi wobec wspólnot. „Nie chcemy, bracia, waszego trwania w niewiedzy” – pisze w swoim pierwszym w ogóle liście, czyli Pierwszym Liście do Tesaloniczan (por. 1 Tes 4,13), tłumacząc tam jedną z najbardziej istotnych kwestii teologicznych, czyli związek pomiędzy zmartwychwstaniem Chrystusa, a naszą śmiercią i nadzieją zmartwychwstania.

Ta drogą szli teologowie pierwszych wieków. Fundamentem ich powołania było osobiste doświadczenie wiary i pragnienie, by je zgłębiać i przekazywać. Dla jednego z nich, Klemensa Aleksandryjskiego, żyjącego na przełomie drugiego i trzeciego wieku pierwszym warunkiem bycia teologiem było przyjęcie i uwierzenie słowu Pisma świętego. „Tak, jak morze – pisał – należy do wszystkich, lecz jeden w nim pływa, drugi po nim żegluje dla zysku, trzeci łowi w nim ryby, tak jak ziemia należy do wszystkich, ale jeden po niej wędruje, drugi ją orze, trzeci na niej buduje, a jeszcze inny poluje, lub szuka w niej kruszców, tak samo ma się z Pismem. Jeden wydobywa z niego prostą wiarę, inny opiera na nim swe postępowania, a jeszcze inny uzyskuje dzięki niemu pełnię religii i dochodzi do poznania Boga”.

W ten sposób, jego zdaniem, każdy chrześcijanin, a zwłaszcza każdy teolog staje się najpierw „teodydaktem” , kimś pouczonym przez Boga, a dopiero potem „teodydaktykiem”, kimś nauczającym o Bogu. To powinno pozostać oczywiste i niezmienne także dla nas.

Teologia, która jest uprawiana jedynie przy biurku zwykle zawodzi, staje się oderwana od życia, nazbyt teoretyczna, płytka, akademicka, a ostatecznie pusta.

Biurkowy teolog może jest, i owszem, douczony, może jest nawet i światły, ale nie jest mądry. Jego nauki są poprawne, ale nie podnoszą człowieka, nie wzmacniają jego ducha i nie przybliżają go do prawdy.

Z drugiej strony, jest przecież wielu takich, którzy przed swoim nazwiskiem nie mają żadnego tytułu naukowego, a są – w najgłębszym rozumieniu tego słowa – teologami. Ludzie, głębocy i mądrzy, a jednocześnie prości i pokorni.

Używając więc błyskotliwej frazy kard. Barragana, musi być laboratorium i oratorium. Brak tego połączenia szybko prowadzi do krematorium.

„Teolog, jeżeli chce wypełnić swoją misję kościelną, nie tracąc przez dostosowanie się do współczesnego świata (por. Rz 12,2; Ef 4,23) niezależności osądu, który powinien być osądem zgodnym ze statusem ucznia Chrystusa, musi odznaczać się umiejętnością krytycznej oceny i roztropnością oraz dobrze znać problematykę, którą się zajmuje” – to znowu Donum veritatis (DV 32).

Tak więc, wspólnota Kościoła, nawet przy niepełnej świadomości poszczególnych jej członków, oczekuje od teologii bardzo specyficznej służby. Jej istotą wydaje się być – oparte na osobistej wierze i na wysiłku własnego intelektu – wspomaganie w uczniach Chrystusa harmonijnego zrozumienia dynamicznej sieci relacji w Bogu, pomiędzy Bogiem, a ludźmi oraz pomiędzy Bogiem, a resztą stworzenia. A wszystko to ma odbywać się w zmieniających się okolicznościach czasu.

Teolog więc z jednej strony jest członkiem Kościoła, który dzieli z innymi uczniami Chrystusa doświadczenie osobistej wiary, zbawienia, nawracania się, ale dzieli się także swoimi pytaniami i niepokojami, związanymi z ludzką kondycją oraz jej sytuacją w danym kontekście kulturowym, geograficznym, czy historycznym. Z drugiej zaś strony, bierze na siebie szczególny obowiązek polegający najpierw na wsłuchiwaniu się w potrzeby swojej wspólnoty i świadomym formułowaniu pytań, które nieraz w nieuświadomiony jeszcze sposób pulsują w wierzących. 

To zadanie jest bardzo delikatne i wymagające dużo taktu i odwagi. Jasne sformułowanie pytania – nawet, a może nawet zwłaszcza – gdy jego treść dotyka ludzkich sumień, umysłów i emocji, może prowadzić do wstrząsu w uprzednio ukształtowanym i jakoś już oswojonym porządku rozumienia Boga, człowieka czy świata. Może więc spotykać się z oporem, którego nie wolno nieodpowiedzialnie niwelować błyskawicznymi, często pochopnymi i łatwymi odpowiedziami. Nie wolno jednak też przed nim lękliwie ustępować, ukrywając pytania czy przemilczając trudności.

Poszukiwanie odpowiedzi, formułowanie i doskonalenie ich uzasadnień oraz łączenie poszczególnych wątków w spójny opis rzeczywistości formułowany w świetle Bożego objawienia stanowi centralną, najbardziej czasochłonną i chyba najmniej efektowną część powołania teologów. Niemniej jednak, to właśnie od jej rzetelności zależy jakość wyników, a w konsekwencji, zdolność do tworzenia teologicznych tekstów, które będą budować wspólnotę Ludu Bożego. Doskonalenie warsztatu, dbałość o aktualność stosowanych metod, kreatywna precyzja w ich stosowaniu mogą na pierwszy rzut oka nie kojarzyć się z posługą kościelną. A jednak, w przypadku osób zajmujących się nauką są to istotne, niezbywalne wręcz elementy realizacji życiowego powołania.

Jednak znalezienie i sformułowanie rozwiązania teologicznego problemu nie jest ostatnim etapem posługi teologa. Spoczywa na nim jeszcze obowiązek zakomunikowania tego, co wypracowane tym, od których wyszło pytanie. I to w taki sposób, aby byli w stanie zrozumieć odpowiedzi i zastosować je w swoim życiu wiary. „Ludzie bowiem – to znów cytat z Dokumentu Kongregacji Nauki Wiary – nie mogą stać się uczniami Chrystusa, dopóki prawda zawarta w słowie wiary nie zostanie im ukazana (…). Teologia zatem umożliwia przekazywanie wiary i sprawia, że umysł tych, którzy nie znają Chrystusa, może jej szukać i ją znaleźć” (DV,7).

Popularyzacja teologii, czy to przez publikacje tradycyjne; książkowe i periodyczne, czy to za pomocą nowych mediów, jest obowiązkiem teologów, także wtedy, gdy nie liczy się do dorobku ściśle akademickiego. Niestety, obecny stan organizacji szkolnictwa w Polsce, sprzyja wymigiwaniu się od tego zadania.

Tak więc, powodzenie misji teologa, czyli odpowiadanie na poszczególne pytania wyrastające z doświadczenia wiary konkretnych osób i wspólnot oraz wpisywania tych cząstkowych odpowiedzi w spójne zrozumienie całości rzeczywistości, jest zależne nie tylko od możliwości intelektualnych i metodologicznej sprawności teologa, ale też od intensywności jego osobistego doświadczenia wiary oraz głębokości współzanurzenia we wspólne doświadczenie życia codziennego z tymi, od których pochodziło pytanie i do których ma trafić odpowiedź. O jedno i drugie zatem trzeba dbać tak samo, jak o rzetelność badawczych procedur. I jest to szczególne zadanie osobiste każdej i każdego, kto się teologią zajmuje. O ile bowiem naukowa rzetelność jest – przynajmniej nominalnie – weryfikowana poprzez akademickie procedury dyskusji, recenzji i ocen, o tyle dbałość o żywą wiarę i dzielenie codzienności z wiernymi, leży zupełnie poza horyzontem jakichkolwiek akademickich przepisów. Nawet przepisy kościelne wspominają o tym raczej skromnie i mimochodem.

„Teolog – to znów cytowany już watykański Dokument – sam musi znaleźć w sobie źródła i motywy swojej postawy krytycznej i poddać swój sposób widzenia oczyszczającemu działaniu wiary. Uprawianie teologii wymaga duchowego wysiłku związanego ze zdobywaniem ścisłości i uświęceniem” (DV,9).

Dla Kościoła kluczowe jest to, skąd teologowie biorą pytania, jakim doświadczeniem inspirują odpowiedzi i komu udzielają odpowiedzi? Współczesna teologia akademicka funkcjonuje wewnątrz systemu, który ma w tym kontekście jedną kluczową wadę: teolog sam może generować pytania, które nikogo nie interesują i udzielać na nie – także przy pomocy kosztownych grantów – brawurowych odpowiedzi, których potem nikomu nie komunikuje, bo nikt ich nie oczekuje. To jest sytuacja bardzo bezpieczna dla teologów; nie narażają się nikomu, ani przełożonym uniwersyteckim, bo przecież w pocie czoła zdobywają wymagane punkty i wydają przyznane pieniądze formalnie zgodnie z przeznaczeniem, ani przełożonym kościelnym, bo w ten sposób można sprawnie unikać wszelkich kontrowersyjnych tematów, ani potencjalnym odbiorcom teologii w ludzie Bożym, bo po prostu niczego dla nich nie tworzą. 

Im bardziej jednak akademiccy teologowie rozsiadają się w świętym spokoju, osiągniętym głównie przez unikanie wsłuchiwania się w rzeczywiste pytania ludzi, rodzące się w ich głowach, w kontekście przemian współczesnej kultury, tym bardziej Kościół zapada się w niezdolność do mierzenia się z tymi wyzwaniami. I albo nie dysponuje aktualnymi odpowiedziami na aktualny czas, albo wręcz dławi się, próbując dostosować stare odpowiedzi do zupełnie nowych pytań.

Chciałbym, by istniał w Polsce poważny, publiczny dyskurs teologiczny i by nasz Wydział Teologiczny był w nim realnie i twórczo obecny. Macie ku temu kompetencje ludzkie, naukowe i badawcze, nie chciejcie więc trwać w akademickim świętym spokoju.

Przestrzega nas przed tym także usłyszane przed chwilą Słowo Boże, zwłaszcza fragment z księgi Hioba (por. Hi 19,21-27). Hiob jest przecież po kilku wykładach z teologii, jakich próbowali mu udzielić jego niby przyjaciele. Jak widać teorię mają opanowaną we wszystkim, także w odniesieniu do najważniejszych zagadnień z jakimi zmaga się człowiek, w tym z problemem cierpienia. Jego profesorowie wiedzą właściwie wszystko. Wiedzą jak wiedzieć. Jedyne czego im brakuje to zrozumienie.

Hiob jest ich naukami wyczerpany. „Zlitujcie się, przyjaciele moi. Zlitujcie się” (Hi 19,21) – woła. Wręcz jęczy. Wcześniej był samotny. Teraz jest zdruzgotany. Nauczyciele swoimi bezlitosnymi tyradami tylko powiększyli jego cierpienie. Może i chcieli dobrze, ale to za mało.

To wołanie o litość, które popłynęło z ust Hioba, może płynąć także i z ust naszych słuchaczy. Tych, którzy słuchają naszych, pełnych teologicznych pewności tyrad, czy to wygłaszanych z ambony, czy z uniwersyteckiej katedry.

Chyba to o profesorach Hioba pisze Wisława Szymborska w wierszu „Są tacy, którzy”:

„Są tacy, którzy sprawniej wykonują życie.
Mają w sobie i wokół siebie porządek.
Na wszystko sposób i słuszną odpowiedź.

Odgadują od razu kto kogo, kto z kim,
w jakim celu, którędy.

Przybijają pieczątki do jedynych prawd,
wrzucają do niszczarek fakty niepotrzebne,
a osoby nieznane
do z góry przeznaczonych im segregatorów.

Myślą tyle, co warto,
ani chwilę dłużej,
bo za tą chwilą czai się wątpliwość.

A kiedy z bytu dostaną zwolnienie,
opuszczają placówkę
wskazanymi drzwiami.

Czasami im zazdroszczę
- na szczęście to mija”.

Wyczerpany pustą teologią Hiob, zdaje się wołać za Psalmistą:
„Usłysz o Panie, kiedy głośno wołam
Zmiłuj się nade mną i wysłuchaj mnie…” (Ps 27,7).

W końcu, w całkowitej ciemności Hioba, pojawia się mały przebłysk, który stanie się światłem. To pewność, że prawdziwa nadzieja przyjdzie nie z uczonych ludzkich wykładów, lecz z mądrości Boga. Hiob nagle coś wie, coś, czego mu nie powiedzieli ludzie. Coś najważniejszego, coś co będzie przełomem. „Lecz ja wiem, mówi: Wybawca mój żyje” (Hi 19,27). W największym osamotnieniu, w sercu Hioba, rodzi się wiara w Boga żyjącego, który jest wybawcą. Choć Hiob nie wie jeszcze kiedy i jak zostanie uniewinniony od fałszywych zarzutów, wie, że to nastąpi, że Bóg ujmie się za Nim. I to przekonanie uchroni go od depresji.

Siostry i Bracia,
kończąc i dziękując raz jeszcze za waszą pracę, życzę, byście dobrze spełniali piękne powołanie teologa, które – jak wierzę – każdy z was otrzymał. Obyście nigdy nie tracili zaufania wobec Bożej mądrości i nie uprawiali teologii banalnej, w stylu przyjaciół Hioba. Teologii, która zamiast pomagać – szkodzi.

Na zakończenie Listu apostolskiego „Augustinum Hipponensem”, św. Jan Paweł II zapytał Augustyna, co ten ma do powiedzenia współczesnemu człowiekowi, a potem sam odpowiedział na to pytanie słowami, które Augustyn zawarł w jednym z listów, podyktowanych wkrótce po swym nawróceniu: „Wydaje mi się, że należy przywieść ludzi do nadziei na znalezienie prawdy”.

Ta właśnie róbcie. Oby wasi słuchacze, po każdym wykładzie, każdej katechezie, każdym kazaniu, ba, po każdym spotkaniu z wami mieli pewność, że w jakiś sposób przybliżyło się do nich Królestwo Boże (por. Łk 10,9). Amen.

+ Adrian J. Galbas SAC

« 1 »