Bała się od zawsze: śmierci, wysokości, ciemności, właściwie wszystkiego. Dopiero po śmierci mamy odkryła przyczynę tych lęków. Ale było już za późno, nie zdążyła porozmawiać. Dziś, wraz z grupą niemal 200 pielgrzymów, uczestniczy w V Archidiecezjalnej Pielgrzymce Chorych do Lourdes.
Nigdy nie rozumiałam, dlaczego jako małe dziecko muszę być tą, która będzie niosła wsparcie mojej mamie. Nie rozumiałam, dlaczego mama woła pomocy, dlaczego to ja muszę stawiać się na ratunek, dlaczego obarcza mnie rzeczami, które są ponad siły małej dziewczynki i ponad możliwości zrozumienia tego wszystkiego - mówi Barbara. Mimo że dziś jest już bardzo dojrzałą osobą, nie może zapomnieć tamtych doświadczeń, tego, że w jej domu nie budowano relacji. Rodzice prawie nierozmawiający ze sobą, ciągle skłóceni, budowali atmosferę napięcia i strachu, bo nikt w tym domu nie znał dnia ani godziny, kiedy rozpęta się kolejna awantura. Pojawiający się inni członkowie rodziny również wnosili niepokój, krzyki, płacz. - Moje spojrzenie na relacje w rodzinie zostało całkowicie wypaczone, ja nie wiedziałam, choć pewnie czułam, że w rodzinie może być inaczej, że nie wolno powielać mi wzorców wyniesionych z domu, że muszę być inną mamą - zaznacza.
Barbara weszła w małżeństwo. Pojawiło się dziecko. - Kiedy jeszcze było pod moim sercem, ja nie potrafiłam się nim cieszyć, nie umiałam tego dzieciątka kochać tak, jak powinna kochać mama swoje dziecko. Ja wręcz nie chciałam go i chyba przez większość jego życia nie byłam pewna, czy to jest dziecko, którego ja chciałam, czy ja je kocham. To dziecko musiało to czuć, bo czy możliwe, by nie czuć takich emocji matki? Zwłaszcza wtedy, kiedy jeszcze było w moim łonie? Potem byłam matką na wzór i podobieństwo swojej matki. Kiedyś dzieci wygarnęły mi, że ciągle tylko wymagałam, sprawdzałam zadania, kazałam odrabiać lekcje, a jak coś było źle, to krzyczałam, karałam, nie starałam się zrozumieć swoich dzieci w ich słabych stronach, ale piętnowałam błędy - opowiada. Barbara nie chciała źle, takie wzorce wyniosła z domu, takich zachowań się nauczyła i bardzo późno zaczęła nad nimi pracować, bo nie wiedziała, naprawdę nie czuła, że ciągle zachowuje się jak mała Basia, zalękniona, wystraszona, smutna, stojąca w obliczu zupełnie niewłaściwych zachowań dorosłych, bliskich jej osób.
Czy Barbara podczas homilii bp. Marka Szkudły, którą wygłosił w Grocie Massabielskiej w Lourdes do uczestników V Pielgrzymki Chorych Archidiecezji Katowickiej, znalazła słowa pocieszenia w swoim smutku i ogromnym bólu? Na pewno modliła się, by jej dzieci, z którymi wygasły relacje, zechciały z nią porozmawiać, zrozumieć. Dziś są dorosłe i mają swoje rodziny, ale odrzuciły miłość rodziców, nie chcą nie tylko tych uczuć, ale także żadnego kontaktu. Dlaczego? - pyta Barbara. Płacze, kiedy mówi, że przecież chciała być dobrą mamą, ale widocznie jej się nie udało. Dlatego postanowiła błagać Maryję o pomoc, o to, by w sercach jej dzieci zrodziło się uczucie, które pozwoli na rozmowę z rodzicami, na wspólne przepracowanie traum, na rozniecenie choćby maleńkiej iskierki, która być może da zaczątek ognisku domowemu takiemu, jakie powinno zawsze płonąć.
Barbara wsłuchuje się w słowa bp. Marka w poniedziałek 9 września. Na pewno zapisze je w swoim sercu.
- W tej Massabielskiej Grocie stajemy w pokorze, ze swoimi słabościami, otwarci na tchnienie Ducha Świętego. Maryja wychodzi do nas z Chrystusem, który uzdrawia; nie tylko ciało, ale i duszę, wyzwala z duchowych poranień, lęków, pomaga nieść krzyż choroby i cierpienia. Zawierzamy siebie Maryi, abyśmy jak Ona, z Jej wiarą, stawali się "pielgrzymami nadziei" - mówił uczestniczący w pielgrzymce biskup pomocniczy archidiecezji katowickiej.