Drodzy Siostry i Bracia,
bardzo się cieszę, że mogę uczestniczyć w uroczystości święceń prezbiteratu w tej wspaniałej krakowskiej bazylice dedykowanej czci Najświętszego Serca naszego Pana.
Korzystam z okazji, by podziękować Panu Bogu za Towarzystwo Jezusowe. Osobiście dziękuję szczególnie za dar Ćwiczeń Duchowych. Jestem – oczywiście zdaję sobie sprawę, że jednym z niezliczonych ludzi na świecie – którym Ćwiczenia te bardzo pomogły. Więcej nawet: mogę powiedzieć, że w pewnym sensie mnie uratowały. Bardzo istotnie pozwoliły mi – po czasie poważnego kryzysu – i pomagają nadal, budować relację z samym sobą, z Bogiem oraz z innymi. Odprawiałem je kilkakrotnie i – jeśli Bóg dozwoli – pewnie tak się jeszcze wydarzy. Dzięki Ćwiczeniom poznałem też wielu wspaniałych Jezuitów: w Gdyni, Częstochowie, Zakopanem, czy Starej Wsi. Niektórzy żyją z tej, inni już z tamtej strony wieczności. Za wszystkich Bogu dziękuję.
Wierzę, że tak samo kiedyś wdzięczni ludzie będą dziękować wam: Arturze, Dominiku, Mateuszu i Arkadiuszu, za to, że jako księża stanęliście na skomplikowanych drogach ich życia.
Przyjmujecie święcenia w wielką uroczystość św. Piotra i Pawła, co kieruje naszą myśl także ku innemu Jezuicie, zasiadającemu dziś na Stolicy Piotrowej. Nie zapominamy modlić się za niego, jak sam wciąż o to nas prosi.
Słowo Boże, które Kościół daje na tę uroczystość pokazuje nam wielkich Apostołów jako ludzi zdolnych oddać dla Chrystusa życie.
Usłyszane przed chwilą fragmenty z Dziejów Apostolskich i Drugiego Listu do Tymoteusza pięknie o tym mówią (por. Dz 12,1-11. 2 Tm 4, 6-9.17).
Oto Piotr znalazł się w więzieniu w czasie prześladowań wszczętych przez króla Heroda. Był doskonale świadomy, że czas jego ziemskiego życia się skończył. Pilnie strzeżony przez żołnierzy, doświadczał modlitwy całego Kościoła, który – jakże to piękne - „nieustannie” modlił się za niego do Boga (por. Dz 12, 5). Piotr wiedział jednak, że gdy tylko minie noc, skuty podwójnym łańcuchem zostanie doprowadzony przed oblicze Heroda, a ten zrobi z nim to samo co z Jakubem, tym bardziej, że podoba się to Żydom (por. Dz 12, 3). Nie od dziś wiadomo, że mali ludzie zrobią wszystko, najgorsze nawet świństwa, by przypodobać się innym, licząc, że w ich oczach staną się przez to wielcy.
Jednak uwięziony Piotr nie był przerażony. Był gotowy. Kiedyś w Cezarei Filipowej, co też słyszeliśmy przed chwilą (por. Mt 16,13-19) wybrał Chrystusa i wybrał Jego drogę. Potwierdził ten wybór później, nad jeziorem galilejskim, trzykrotnie odpowiadając na zadane przez Chrystusa pytanie o miłość (por. J 21, 15-19). Wiedział więc, że droga z Panem, choć przez mękę i śmierć, zawiedzie go ku zmartwychwstaniu i życiu.
Ostatecznie sprawy nieco się odwlokły. Tamtej nocy Piotr został uratowany. Opadły kajdany, przyszedł anioł i przyszła wolność, choć z początku nie było wiadomo, czy to jawa czy sen. Ale po latach Piotr znajdzie się w innym więzieniu, rzymskim już, nie jerozolimskim i – jak mówi tradycja – odda życie za swego Pana poprzez śmierć krzyżową, ostatecznie i definitywnie potwierdzając swój wybór spod Cezarei Filipowej.
Podobnego jak Piotr wyboru Chrystusa dokonał także Paweł. Jego Pan zapytał o siebie nie pod Cezareą, a pod Damaszkiem (por. Dz 9,1-9). Znamy tę historię doskonale. Paweł powalony na ziemię, usłyszawszy w wewnętrznym głosie swego serca, że Ten, którego prześladuje istnieje naprawdę, że jest Bogiem żywym, zmartwychwstałym i prawdziwym, wybierze Go jako Pana swego życia, całkowicie Mu to życie oddając. Powie to wprost: „żyję już nie ja, żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20).
Jego życie stanie się jednym wielkim biegiem. Ziemska śmierć, w tym samym mieście co Piotr, będzie jak meta. Biegnąc ku niej, Paweł będzie pewny zwycięstwa. Gdy więc i on znajdzie się w rzymskim więzieniu, opuszczony przez ludzi, wie, że nie jest sam, bo stanął przy nim Pan (2 Tm, 17). Pan go wzmocni, wyrwie z paszczy lwa. Lwa, którym nie jest śmierć fizyczna, ale wyrzeczenie się Chrystusa. Przez śmierć Paweł przejdzie, ale przez paszczę lwa nie. Pan go ocali.
Dzisiaj obaj Apostołowie zgodnie powtarzają za Psalmistą:
„Wysławiajcie razem ze mną Pana
Wspólnie wywyższajmy Jego Imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał
I wyzwolił od wszelkiej trwogi” (Ps 34, 4-5).
Drodzy Bracia, którzy za chwilę macie przyjąć święcenia, czy jesteście gotowi oddać dla Chrystusa życie?
To pytanie nie brzmi tak dramatycznie, jak w 1939 roku, gdy, podczas uroczystości takiej jak ta, zadawał je nowo wyświęcanym bł. Michał Kozal. Pytał jeszcze mocniej: Czy jesteś gotowy umrzeć dla Chrystusa? Wiedział, że wielu z tych, których święci może zginąć w czasie nadciagającej wojny. Tak się zresztą stało. W obozie w Dachau zginał i sam Biskup.
Czy jesteś gotowy oddać dla Chrystusa życie?
Być może nie będziecie musieli robić tego tak jak Piotr i Paweł, w jednej chwili, choć kto to wie. Ważniejsze jest jednak byście byli gotowi oddać dla Niego życie nie tyle w jednej chwili, ile w każdej chwili. Byście byli gotowi robić to codziennie, poprzez życie poświęcone Kościołowi; gorliwe, pobożne, dojrzałe i mądre.
Tak było w życiu św. Ignacego. Nie jest męczennikiem, ale – od pamiętnego nawrócenia w 1521 roku - oddał Chrystusowi życie. Wybrał Chrystusa! Wcześniej sam dla siebie był panem. „Aż do dwudziestego szóstego roku życia był człowiekiem oddanym marnościom tego świata” wyzna w trzeciej osobie w autobiograficznej „Opowieści pielgrzyma”. Przed nawróceniem żył jak włóczęga, po - jak pielgrzym. Wcześniej jego życie było snuciem się bez celu, potem zostało podporządkowane większej chwale Bożej. „Ad maiorem Dei gloriam”. Wcześniej życie przelatywało mu przez palce, potem nie zmarnuje ani chwili. Będzie i Manresa, i wspomniane Ćwiczenia Duchowe, i Towarzystwo Jezusowe. Wszystko podporządkowane Chrystusowi. Jednemu Panu i jednemu, nowemu, celowi.
Również więc i on, Ignacy, może zaśpiewać za dzisiejszym Psalmistą:
„Skosztujcie i zobaczcie jak dobry jest Pan,
Szczęśliwy człowiek, który się do Niego ucieka” (Ps 34,9).
Drodzy Bracia,
życie dla Chrystusa można tylko oddać po tym, jak się Go osobiście wybierze. I mam nadzieję, że tak się u was stało; że wybraliście już Chrystusa jako swego Pana. Prawdopodobnie nie dokonało się to ani pod Cezareą Filipową, ani pod Damaszkiem, ani pod Pampeluną. Mam jednak nadzieję, że się dokonało. Gdzieś, Kiedyś. Ostatecznie. I że wszystko, co dokonało się potem, w tym także wybór drogi powołania kapłańskiego i zakonnego, kolejne śluby, a także to, co dokonuje się teraz, jest konsekwencją tamtego wyboru. Z tym wyborem, wasze święcenia są aktem wiary, nadziei i miłości. Bez niego byłyby aktem rozpaczy i hipokryzji.
Właśnie o ten wybór Chrystusa i w konsekwencji - o zdolność oddania dla Niego życia - za chwilę was zapytam. Pytania będą szczegółowe i będą dotyczyć różnych aspektów kapłańskiej codzienności. Odpowiecie na nie swoim „chcę”. Wśród nich będzie jednak pytanie, ostatnie, na które odpowiecie: „chcę z Bożą pomocą”. Czy dlatego, że jest najtrudniejsze? Takie, które bez Bożej pomocy jest niemożliwe do wykonania?
Pytanie będzie brzmieć: „Czy chcesz coraz ściślej jednoczyć się z Chrystusem, najwyższym kapłanem, który z samego siebie złożył Ojcu za nas nieskalaną Ofiarę i razem z Nim poświęcać się Bogu za zbawienie ludzi?”.
„Chcę z Bożą pomocą”. Mam nadzieję, że wasza odpowiedź nie będzie jedynie liturgiczną formułą, ale prawdą! Bardzo was proszę, abyście codziennie oddając życie za Chrystusa, robili to codziennie służąc ludziom. Szczególnie byście, jako Jezuici, formowali ich do dojrzałej, chrześcijańskiej wiary, nieustannie prowadzili w głąb.
W wierszu „Ostatnia prośba”, Zbigniewa Herberta, w wierszu, który jest dla mnie trudny, wwiercający się głęboko w duszę, bolesny, oskarżycielski, o którym nie mogę powiedzieć, że jest jednym z moich ulubionych, ale o którym mogę powiedzieć, że jest jednym z tych, do których bardzo często wracam, opisany jest wewnętrzny dramat ludzi, którzy przytwierdzeni do ziemi ciężarem śmierci bliskiej osoby, i jeszcze „strużką potu”, klęczą w upale, w ponumerowanej kościelnej ławce i mają w sobie maluteńki, nikły jak sen, cień nadziei, że ksiądz, który stoi przed nimi, zrobi za nich coś, czego oni sami zrobić już nie potrafią; że „choć trochę się wzniesie”. Niestety, ta nadzieja nie zostaje spełniona. Ksiądz się nie wzniósł. Wiersz kończy się smutnymi słowami:
„Wreszcie koniec
wychodzimy pośpiesznie
i zaraz za progiem
następuje akt strzelisty
głębokiego oddechu”.
Oddech ulgi, że mają to już za sobą. W tym oddechu jest jednak i gorzki zawód, że się nie udało. Zostaje im już tylko przyziemność. Niczego wyżej i niczego więcej. Nikt się nie wzniósł. Nawet ksiądz.
Myślę o tym wierszu często! Bardziej jeszcze o ludziach z tego wiersza, przytwierdzonych dziś do ziemi nie tylko strużkami potu, ale ciężarami życia, o skrzywdzonych na tyle sposobów, także w Kościele, o ludziach, których tak chętnie dotyka dziś śmierć. Nawet jeśli nie mają duszy Poety, mają tę samą nadzieję, że Kościół da im choć kropelkę sensu, odrobinę pokoju, że ktoś się za nich choć trochę wzniesie… I myślę o tym wierszu, gdy sam klęczę w ławce, przytwierdzony do ziemi swoim grzechem, słabością, nieumiejętnością, bezradnością i tyloma innymi magnesami.
Drodzy Bracia, pomóżcie nam! Wznieście się, wznoście codziennie; za nas, dla nas, a może w końcu i z nami.
Proszę was także, byście jako jezuiccy księża, oddawali za Chrystusa życie, stale budując Kościół synodalny w najlepszym rozumieniu tego słowa; Kościół - wspólnotę, Kościół otwarty, Kościół dialogu, Kościół rozeznania.
Jest w historii św. Piotra i Pawła zdarzenie, o którym opowiada sam Paweł w Liście do Galatów (por. Ga 2,11n). „Gdy Kefas (Piotr) przybył do Antiochii — pisze Paweł — otwarcie mu się sprzeciwiłem, bo na to zasłużył”. Przypomnijmy, że chodziło o to, że Piotr w Antiochii spożywał posiłki wspólnie z chrześcijanami pochodzącymi z pogaństwa. Kiedy jednak pojawili się tam wysłannicy z Jerozolimy, reprezentujący ochrzczonych Żydów, przeciwnych kontaktom z poganami, Piotr zaczął wycofywać się ze wspólnych posiłków, by nie dawać powodów do nowych konfliktów i nieporozumień. To samo uczynił Barnaba i inni chrześcijanie antiocheńscy. Paweł wystąpił wówczas zdecydowanie przeciw brakowi konsekwencji w ich postępowaniu (por. Ga 2,11—14). Piotr był głową Kościoła, a jednak Paweł jawnie go skrytykował i upomniał. Zarzucił mu nieszczerość i udawanie (por. Ga 2,13). Dlaczego to zrobił? Odpowiedź jest prosta: bo kochał Kościół i był pewien, że także Piotr kocha Kościół. Zależało mu więc na tym, by Piotr, „filar Kościoła” nie był dwuznaczny, chwiejny w postępowaniu, gdyż mogłoby to zaszkodzić młodej wspólnocie.
To przykład Kościoła, o który chodzi, przykład wewnątrzkościelnego dialogu, który wyrasta z jasnych zasad i który nie ma na celu osobistego zabłyszczenia, ale prawdziwe dobro i żywotność Kościoła. Taki Kościół budujcie.
I jeszcze słowa waszego Współbrata, wypowiedziane przed kilkoma tygodniami do rzymskich księży, chyba bardzo a propos tego o czym tu rozważaliśmy: „Pamiętajmy o naszym powołaniu, mówił, przyjmujmy je każdego dnia i trwajmy przy Panu. Są trudne chwile opuszczenia, wtedy pamiętajmy o pierwszym powołaniu i nabierzmy siły (…). Nie zatrzymujmy się w chwilach rozczarowania, ale stawiajmy opór. Życie jest pełne radości, ale także mrocznych chwil, stawiajcie opór! Miejcie odwagę iść naprzód i stawiać opór”.
Drodzy Bracia,
dziękuję wam za waszą odwagę i za waszą decyzję. Za gotowość oddania życia dla Chrystusa i dla Kościoła. Dziękuję też waszym Rodzicom za to, że stworzyli dla tej decyzji dobry grunt. Dziękuję za ich pokorną miłość, która przejawiła się także w tym, że nie stanęli w poprzek waszym wyborom, ale je uszanowali i wspierali. Niech Pan wynagrodzi im tę dobroć.
Gratuluję Ojcom Jezuitom tych nowych księży. Oby do waszej wspólnoty wstępowali następni.
A na koniec módlmy się słowami dzisiejszej Kolekty: „Boże, Ty nam dałeś dzień świętej radości w uroczystość apostołów Piotra i Pawła, spraw, aby twój Kościół wiernie zachowywał naukę Apostołów, od których otrzymał zaczątek wiary”. Amen
+ Adrian J. Galbas SAC