Homilia abp. Adriana Galbasa, wygłoszona w uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa w Katowicach 30 maja.
Bracia i siostry,
czytania mszalne, które Kościół w tym roku daje nam do rozważenia w uroczystość Bożego Ciała, koncentrują naszą uwagę na Eucharystii jako sakramencie nowego przymierza. Nowego, bo było i stare przymierze, które – jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu (Wj 24,3-8) – zostało zawarte u stóp góry Synaj, a jego potwierdzeniem było ciało i krew cielców i kozłów. Zwierzęce ciało zostało przez Mojżesza ofiarowane Bogu, a zwierzęca krew została wylana na kamienne stele. Mojżesz pokropił nią także lud. „Oto krew przymierza – mówił – które zawarł Pan z wami na podstawie wszystkich tych słów” (Wj 24,8).
To wszystko było właściwe, ale nie było wystarczające. I gdy nastały nowe czasy, czasy Nowego Testamentu, naznaczone obecnością Nowego Mojżesza, czyli Chrystusa, zostało zawarte też i nowe przymierze, już nie przy pomocy ciała i krwi cielca, ale dzięki Ciału i Krwi samego Pana, czyli niepokalanego Bożego Baranka, który się wydał za nas w ofierze. I oto w każdej mszy świętej, to nowe przymierze jest uobecniane, a my uczestnicząc w niej, mamy w nim udział. „Bierzcie i pijcie – powtarza ksiądz słowa samego Chrystusa – to jest Krew moja, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów” (por. Mk 14,24).
„Jeśli krew kozłów i cielców oraz popiół z krowy, słyszeliśmy przed chwilą, którymi skrapia się zanieczyszczonych sprawiają oczyszczenie ciała, to o ile bardziej Krew Chrystusa, który przez Ducha wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczynków, abyście służyć mogli Bogu żywemu” (Hbr 9,13n)!
Nie ma porównania między starym przymierzem Mojżesza, a nowym, zawartym przez Chrystusa. Dlatego pełni zdumienia i wdzięczności powtarzamy za św. Tomaszem z Akwinu:
„przed tak wielkim Sakramentem,
Upadajmy wszyscy wraz,
niech przed Nowym Testamentem
starych praw ustąpi czas”.
Bracia i siostry,
Bóg, w każdej mszy świętej się z nami sprzymierza, „przy-mierza” się do nas, do ludzi, i do każdego z osobna, zbliża się tak bardzo, że bardziej już nie można.
Ale przymierze nie może być przecież jednostronne. Ono potrzebuje wzajemności, potrzebuje naszej odpowiedzi. A tą jest wiara. I dzisiaj, w tę przepiękną uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, jesteśmy przede wszystkim zaproszeni do tego, by potwierdzić i wyznać przed światem naszą wiarę w obecność Chrystusa w Eucharystii. „Wierzę Panie, że tu jesteś. Wierzę, że jesteś obecny w Najświętszym Sakramencie. Wierzę, że tu jest schowana Twoja potęga, Twoja moc i Twoje miłosierdzie, jak kiedyś schowane były w łonie Maryi. Wierzę, że biała hostia to nie wigilijny opłatek, nie chips i nie tylko znak Twojej obecności, ale, że tam jest sama Twoja Obecność”.
Obyśmy umieli dzisiaj i podczas każdej mszy świętej, gdy ponad ołtarzem wznoszona jest mała konsekrowana hostia, a potem, gdy jest nam ona przekazywana w komunii świętej, powiedzieć szczerze za św. Tomaszem Apostołem: „Pan mój i Bóg” (J 20,28) i otrzymać błogosławieństwo Pana i Boga, przeznaczone dla tych, co choć nie widzieli Go fizycznie, wierzą w Jego obecność (por. J 20,29).
I mówmy dziś szczerze, pełni wiary: „Panie Jezu, Ty ofiarowałeś mi swoje Ciało i swoją Krew, swoje życie, więc i ja także chcę Tobie ofiarować moje: moje relacje, zajęcia, sprawy, zadania, całą moją codzienność, a także moje pragnienia, myśli, zamiary. Niech wszystko moje będzie Twoje. Niech ja będę cały Twój, niech będą cała Twoja”!
Papież Benedykt XVI powiedział ładnie: „potrzebujemy mszy świętej, aby sprostać trudom życia i stawić czoła zmęczeniu”. Nie unikniemy trudów życia, nie unikniemy codziennego zmęczenia, ale - dzięki przymierzu z Chrystusem – możemy je unieść. Chrystus pomoże nam się nie załamywać naszym wnętrzem i naszym zewnętrzem, naszymi porażkami, nawet życiowymi przegranymi, da nam siłę, byśmy szli dalej, byśmy umieli się odbudować. Powstać z największych nawet osobistych ruin i pogorzelisk.
Niech nasza wiara w Eucharystię wyraża się najpierw w jak najczęstszej obecności na mszy świętej, a już obowiązkowo na każdej mszy świętej niedzielnej. Jakież bałamutne jest to mówienie, że przecież mogę się spotkać z Chrystusem na łonie przyrody: w parku, nad jeziorem, albo w górach. Nie potrzebuję przychodzić do kościoła. Gdyby tak było, to Chrystus zamiast do Wieczernika, poszedłby z Apostołami nad jezioro galilejskie i powiedział im: „zawsze, gdy tu będziecie przychodzić, Ja będę z wami”, albo zabrałby ich raz jeszcze, już teraz wszystkich, na Górę Tabor, zapewniając, że zawsze, gdy w ciszy będą podziwiać stamtąd rozległe, piękne widoki, On będzie z nimi.
Jednak Chrystus zabrał ich do Wieczernika i powiedział to, co powiedział, a co słyszeliśmy przed chwilą „Bierzcie, to jest Ciało moje». Potem wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie dał im, i pili z niego wszyscy. I rzekł do nich: «To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana” (Mk 14,22-24). A wcześniej, zapowiadając tajemnicę Wieczernika powie: „kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew jest we Mnie, a Ja w nim” (J 5,56).
I w tę prawdę Kościół niezmiennie wierzy i od wieków nieskażenie ją przekazuje. Za nią tylu męczenników oddało życie. Oczywiście, że można się modlić na łonie przyrody, ale oprócz, a nie zamiast tej największej i najbardziej owocnej modlitwy, którą jest każda msza święta i z którą sam Chrystus związał swoją szczególną obecność.
To samo dotyczy też uczestnictwa w mszy świętej poprzez telewizję, internet, czy radio. Ono zastępuje udział w mszy świętej tylko tym, którzy nie mogą przyjść do kościoła, tym, dla których fizyczna wyprawa do kościoła jest niemożliwa (na przykład z powodu poważnej choroby, niedołężności, albo braku księdza), ale nie tym, dla których taka wyprawa jest jedynie trudna. Uważajmy tu na rozmaite wykręty i pospieszne usprawiedliwienia. Znana jest zasada sportowców, która mówi, że jeśli ci na czymś zależy, to zawsze znajdziesz sposób, żeby to zrobić, a jeśli ci na czymś nie zależy, to zawsze znajdziesz wymówkę, żeby tego nie zrobić.
Kiedy nie uczestniczymy w mszy świętej, sami sobie wyrządzamy krzywdę. I jeśli Kościół tak natarczywie i usilnie przypomina nam o uczestnictwie w mszy, to nie dlatego, że jest taki wstrętny, ale dlatego, że tak bardzo zależy mu na naszym dobrym życiu i pewnym zbawieniu. I tu nie ustąpi. Wciąż i wciąż, do końca świata będzie wznosił kielich i łamał hostię i głosił śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, aż przyjdzie. I będzie powtarzał słowa dzisiejszego Psalmu:
„Czym się Panu odpłacę
Za wszystko co mi wyświadczył
Tobie złożę ofiarę pochwalną
I wezwę imienia Pana” (Ps 116,12-13).
Ale, Bracia i siostry, żeby mówić o pełnej odpowiedzi na Boże przymierze, to sama obecność fizyczna na mszy św. jeszcze nie wystarczy. Chrystus zaangażował się w przymierze z nami nie jakoś połowicznie, nie na dziesięć procent, nie jako tako. Byle by było. On się zaangażował na całego: na śmierć i życie. Więc my się też angażujmy na całego, bądźmy na mszy świętej: z całego serca, z całej duszy i ze wszystkich sił swoich.
Wszyscy chyba znamy słynny obraz Ostatniej Wieczerzy Leonarda da Vinci. Podobno Mistrz długo pracował nad tym dziełem. Najwięcej czasu zabrało mu znalezienie motywu dla swojej pracy. Był już zrezygnowany i chciał odstąpić od malowania i wtedy natknął się na słowa Chrystusa z Wieczernika wypowiedziane do Piotra: „dokąd Ja idę, ty teraz ze Mną pójść nie możesz” (J 13,36). I Leonardo miał krzyknąć: „Chryste jakiż ty musiałeś być wtedy samotny”.
Przyjrzyjmy się sławnemu Dziełu. Niby wszyscy są tam blisko, są obok, gestykulują, pokazują, rozmawiają, są ożywieni, a jednak Chrystus, siedzący na środku zdaje się być gdzieś dalej, jakby między Nim, a nimi wisiał jakiś niewidzialny parawan. „Wszyscy uciekniecie, a mnie zostawicie samego” (J 16,32) – powie przecież do Apostołów. Czy nie zostawili Go samego już wtedy?
Bracia i siostry,
dbajmy więc nie tylko o fizyczną, ale i duchową jakość naszej obecności na mszy świętej. Nie przyzwyczajajmy się do mszy. Jak święty Tomasz z Akwinu, powtarzajmy często: „O! Święta uczto”. „O!”. To „o” jest bardzo ważne, pełne zachwytu, pokory i drżenia. Dbajmy też o jakość naszych śpiewów, modlitw, o punktualność, o piękno stroju i wystroju. Niech Chrystus nie będzie samotny na mszach, w których uczestniczą tłumy.
I wreszcie niech nasza wiara, wyraża się także w jakości naszego chrześcijańskiego życia, które oby było przeniknięte i prześwietlone Eucharystią. Niech przymierze z Chrystusem trwa także wówczas, gdy wyjdziemy z kościoła. Róbmy sobie, kochani, po każdej mszy świętej procesje eucharystyczne. Nie – rzecz jasna – tak uroczyste jak ta dzisiejsza – z feretronami, sypanymi kwiatami i orkiestrą. Procesje prywatne; skromne, lecz wymowne. Stylem swojego życia, szacunkiem dla innych, kulturą, cierpliwością, rzetelnością w wykonywaniu codziennych obowiązków, uczciwością i dobrocią, niczym złocista monstrancja ukazujmy innym Chrystusa.
Święty Ignacy, biskup Antiochii, definiował chrześcijan, jako tych, którzy „żyją według Eucharystii”. Piękne określenie: „chrześcijanin to ktoś, kto żyje według Eucharystii”! Obyśmy umieli tak żyć: według Eucharystii, a nie według naszych, pokręconych egoistycznych zasad i manier. Niech rzeczywiście będzie tak, jak śpiewamy w popularnej pieśni:
„Jak ten chleb co złączył złote ziarna,
Tak niech miłość złączy nas ofiarna.
Jak ten kielich łączy kropel wiele
Tak nas, Chryste, w swoim złącz Kościele…”
Bo jeśli przychodząc tu mówię: „Panie zmiłuj się nad nami” i doświadczam tego, a potem – idąc ku innym – nie mam dla nich ani odrobiny miłosierdzia, jeśli przychodząc tu mówię: „Panie powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja” i doświadczam tego, a potem – idąc ku innym – nie mam dla nich ani jednego dobrego słowa, to coś jest nie tak. Czy żyję wtedy według Eucharystii?
Powtarzam to często: nie dlatego zmniejsza się liczba obecnych na niedzielnych mszach, że jest niż demograficzny, że pandemia i postpandemia, że media, że laicyzacja, że i materializm i liberalizm i ateizm. Nie dlatego, a w każdym razie nie tylko dlatego. Na mszy jest mniej, bo my, którzy z niej wychodzimy, za rzadko żyjemy według Eucharystii.
Bracia i siostry,
Chrystus w Eucharystii wychodzi nam naprzeciw. Zawiera z nami przymierze. Sprzymierzmy się więc i my z Nim. Bądźmy z Nim przez wierną wiarę w Jego obecność, wiarę, którą wciąż będziemy wyrażać, w naszej dobrej obecności na mszy świętej i w naszym dobrym życiu po mszy świętej.
I sprawa ostatnia: ponownie bardzo was proszę o modlitwę o nowe powołania do kapłaństwa, tak, by i następne pokolenia miały mszę świętą i komunię świętą.
Gdy jako prowincjał odwiedzałem pallotyńskich misjonarzy, wielokrotnie słyszałem błagalne prośby, choćby od mieszkańców Papui Nowej Gwinei: ojcze poślij nam księdza. My umieramy bez sakramentów, zwłaszcza bez komunii świętej. Wiele osób już porzuciło Kościół katolicki i poszło do sekt, bo tam lider jest na stałe. Sami możemy się pomodlić, nawet zorganizować sobie jakieś nabożeństwo, ale nie możemy odprawić mszy świętej, nie możemy konsekrować chleba, nie możemy się rozgrzeszyć. Duchowo umieramy.
Czy to będzie też nasz los? Módlcie się o księży. A jeśli jest tu ktoś, kto słyszy dzisiaj w swoim sercu wezwanie by pójść drogą powołania kapłańskiego, aby kiedyś ściągać na ziemię chleb aniołów, to niech się nie boi i niech się nie waha.
Na koniec raz jeszcze znane słowa św. Tomasza z Akwinu, które – choć w innym tłumaczeniu – śpiewamy często podczas mszy św.:
„Uwielbiam Cię nabożnie, Bóstwo utajone,
Co kryjesz się prawdziwie w tych figur osłonę,
Me serce Tobie całe się ufnie poddaje,
Bo Ciebie rozważając - zupełnie ustaje!
Wzrok, dotyk, smak o Tobie nie mówią nic do mnie,
Słuchowi wierzy tylko me serce niezłomnie:
We wszystko, co Syn Boży rzekł, wierzę w pokorze,
Nic nad to słowo prawdy brzmieć pewniej nie może!”. (Tomasz z Akwinu, Adoro Te, devote).
Amen.
+ Adrian J. Galbas SAC