Homilia abp. Adriana Galbasa wygłoszona w uroczystość Zesłania Ducha Świętego z okazji Archidiecezjalnego Święta Rodziny w Katowicach, 19 maja 2024 roku.
Bracia i Siostry,
przeżywamy dzisiaj w Kościele uroczystość, która w swojej randze ustępuje tylko Wielkanocy. Chrześcijanie pierwszych wieków doskonale to rozumieli. W Rzymie, w katakumbach świętego Kaliksta, znaleziono napis pochodzący z samego początku Kościoła: „Żyj w Duchu Świętym”.
Dla nas ta uroczystość to dziś często po prostu kolejna niedziela w roku. Jeszcze w czasach, które wielu pamięta, gdy poniedziałek po Zesłaniu Ducha Świętego był dniem wolnym od pracy, bardziej uświadamialiśmy sobie wielkość tego dnia, dziś jest trudniej...! O wyjątkowym charakterze tego święta, przypomina nam często jedynie Sekwencja, którą śpiewaliśmy przed chwilą i to uroczyste Alleluja, które zabrzmi na koniec mszy.
Żyj w Duchu Świętym, bo Duch Święty to Pan i Ożywiciel, jak mówimy w wyznaniu wiary. I nie ma właściwszych słów na określenie tego, Kim Duch Święty jest – jest Panem, a więc Bogiem, jedną z Osób Trójcy Świętej, i nie ma właściwszego określenia na to, co Duch Święty robi: jest Ożywicielem, to znaczy, że On ożywia, przywraca życie naszej wierze, naszemu duchowemu życiu, naszemu chrześcijaństwu, naszemu doświadczeniu Pana Boga, ba: naszemu życiu w ogóle. Jeżeli nie dam Mu się prowadzić będę nieożywiony, zrobi się ze mnie duchowy truposz!
Ten obraz z Wieczernika, z dzisiejszego pierwszego czytania mówi wszystko na ten temat (por. Dz 2,1-11). Być może wzbudzi w nas nawet pewien rodzaj zazdrości. Oto bowiem przed nami Apostołowie, półprzegrani, słabi, wystraszeni, mizerni, zdrajcy. Nie tylko Piotr i Judasz. Pan Jezus zapowiedział na Ostatniej Wieczerzy, że wszyscy uciekną, a Jego zostawią samego (por. J 16,32) i tak się stało. Potem zostali pozbierani przez zmartwychwstałego Chrystusa, po czterdziestu dniach widzieli jak wstępuje do nieba, a w końcu, zgodnie z Jego poleceniem (por. Dz 1,4), poszli do Wieczernika. Modlą się. Jest z nimi Maryja. I co? Co się dzieje? Najpierw pojawia się szum – żeby słyszeli, potem języki jakby z ognia – żeby widzieli, a potem wszyscy „zostali napełnieni Duchem Świętym” (Dz 2,4). Wzięli Go. Wszedł w nich.
I oto stają się innymi ludźmi. Ci sami, ale nie tacy sami. Wychodzą z Wieczernika i - widząc, że są niezwykle mocni - nie boją się tłumów zgromadzonych w Jerozolimie, nie boją się cesarzy, nie boją się adwersarzy, nie boją się prześladowców, nikogo się nie boją, poza Bogiem. I nie tracą ani chwili czasu, by dzielić się swoją radością, pewnością Dobrej Nowiny, że Jezus jest Panem (por. Dz 2,14-42). Zostali ożywieni, dostali. I dzięki temu my tu jesteśmy dzisiaj. A ilu ich było? Tych „wieczernikowych”? Dwanaście milionów? Dwanaście tysięcy? Tysiąc dwustu? Nie! Dużo, dużo mniej, ale byli napełnieni Duchem Świętym. Więc byli silniejsi niż całe armie.
Bracia i siostry,
myśmy mieli już taki dzień. Dzień Zesłania Ducha Świętego. Osobiście. To się zdarzyło najpierw w sakramencie chrztu św., a potem przy bierzmowaniu. Wtedy zostaliśmy napełnieni Duchem Świętym, który w nas jest i chce działać. My Go mamy, tylko czy On ma nas?
Właśnie dzisiejszy dzień, ta piękna uroczystość Zielonych Świąt, jest po to, byśmy Mu powiedzieli: tak, masz mnie! Działaj Duchu Święty, działaj w całym Kościele i działaj we mnie, przemieniaj mnie, nawracaj, zabieraj moje serce kamienne, a daj mi serce z ciała (por. Ez 36,26n), daj mi serce wrażliwe, serce, które umie kochać. Działaj Duchu Święty, zabierz mi strach i wstyd, które niczym kajdany często krępują moją odwagę i sprawiają, że zamiast być apostołem Chrystusa, świadkiem tego, że to On jest Panem świata i Panem mnie, jestem niczym struchlała kura, która ucieka na tyły kurnika, gdy po podwórzu przejdzie byle pudelek.
Tak, jestem często zaryglowany, schowany nie przed Żydami, jak apostołowie w Wieczerniku (por. J 20,19), ale przed kolegami, przed sąsiadami, a często nawet przed członkami własnej rodziny, bojąc się przyznać do mojej wiary. Działaj Duchu Święty i spraw, bym się wstydził tego, co jest godne wstydu, bym żałował tego co jest godne pożałowania i bym był dumny z tego, co jest godne dumy, a nie odwrotnie! Działaj Duchu Święty, daj mnie i wszystkim „twoim wierzącym, w Tobie ufającym siedmiorakie dary: daj zasługę męstwa, daj wieniec zwycięstwa, daj szczęście bez miary”!
Bracia i Siostry,
w tę uroczystość Zesłania Ducha Świętego obchodzimy kolejne już Archidiecezjalne Święto Rodziny. Na tej mszy świętej wy, drodzy małżonkowie, odnowicie swoje małżeńskie ślubowanie. To się bardzo pięknie łączy, bo małżeństwo i rodzina, będąca jego owocem jest wielkim dziełem Ducha Świętego. Zanim zawarliście sakrament cały Kościół śpiewał uroczyście: „Veni Creator Spiritus”, „O Stworzycielu Duchu Przyjdź” i On także wtedy przyszedł. Ksiądz błogosławiący wasz ślub, przepasał wasze dłonie stułą, a On, Duch Święty, Duch miłości, jedności i pokoju, opasał wasze serca niewidzialną nicią łaski Bożej.
Katechizm Kościoła Katolickiego powie, że w sakramencie małżeństwa „małżonkowie otrzymują Ducha Świętego jako komunię miłości Chrystusa i Kościoła. Jest On pieczęcią ich przymierza, zawsze żywym źródłem ich miłości, mocą dzięki której będzie odnawiać się ich wierność” (KKK 1624).
Duch Święty jest źródłem waszej miłości. Źródłem, a więc absolutnym początkiem. Stąd, z Jego wnętrza, wypływa prawdziwa miłość. Ona, jak powie św. Paweł, rozlana jest w sercu człowieka przez Ducha Świętego (por. Rz 5,5).
Ta miłość nie jest jedynie przelotnym uczuciem, wzruszeniem i emocjonalnym stanem. Ona jest relacją, takim związkiem z drugą osobą, gdy mogę powiedzieć za Abbą Pierre: „kocham cię, czyli jak ciebie boli, to mnie boli i zrobię wszystko, aby ciebie bolało mniej”. Taka miłość jest szczerą radością ze wzrostu drugiej osoby i szczerym smutkiem z każdego jej upadku. Taka miłość, to, jak powie Poeta „jest to w człowieku coś takiego, co niepodobne do niczego”. Jedyne, niepowtarzalne i piękne.
Bez takiej miłości człowiek nie może żyć, napisze św. Jan Paweł II w "Redemptor hominis". „Człowiek – pisze papież - pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie pozbawione jest sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa” (RH 10).
Taką miłość otrzymaliście jako dar w sakramencie małżeństwa, miłość Ducha Świętego, miłość, którą jest Duch Święty i taką miłość mogliście potem sobie wzajemnie ofiarować.
Św. Paweł, jak słyszeliśmy przed chwilą, jako pierwszy owoc działania Ducha Świętego w sercu człowieka i w całym Kościele, wymienia właśnie miłość. Zanim powie o radości, pokoju, cierpliwości, uprzejmości, dobroci, wierności, łagodności i opanowaniu, mówi o miłości (por. Ga 5,22n). Bo te pozostałe owoce bez miłości nie mogłyby zaistnieć.
Tam, gdzie nie ma Ducha Świętego, tam, gdzie Jego moc jest nieprzyjęta, tam – jak słyszeliśmy - jest nierząd i nieczystość, wyuzdanie i bałwochwalstwo, czary, nienawiść, spory, zawiść, gniewy, pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne (por. Ga 5,19-21).
Drodzy małżonkowie, Drodzy jubilaci,
chciałbym wam bardzo podziękować za to piękne świadectwo miłości. To, że tu dzisiaj jesteście w takiej liczbie, jest dla mnie wielką katechezą i wielkim wzmocnieniem. Nie tylko dla mnie osobiście, ale dla całego naszego lokalnego Kościoła. Dziękuję za to!
Dzisiaj swoje ślubowanie miłości odnowicie, prosząc jednocześnie Ducha Świętego, aby i On odnowił swoje działanie w was!
„Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący, w Trójcy Jedyny i wszyscy święci”. To jest piękne, że pierwsze co nowożeńcy robią tuż po udzieleniu sobie ślubu, to modlitwa. Nowi małżonkowie najpierw się modlą. Pierwsze słowa męża, to modlitwa. Pierwsze słowa żony, to modlitwa. Oboje pokornie proszą Boga, aby im pomagał przejść przez małżeńskie, a potem rodzinne życie. Wiedzą, że to do czego się przed chwilą zobowiązali, a więc miłość, wierność, uczciwość małżeńska i decyzja by trwać ze sobą aż do śmierci, w zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, że to wszystko jest nie do osiągnięcia tylko o ludzkich siłach. Skoro tu dziś jesteście, to znaczy, że tamta modlitwa ze ślubu nie była jedyną w waszym życiu.
Bardzo was zachęcam, byście się nadal modlili. Najlepiej codziennie i najlepiej razem, a jak się nie da razem, to przynajmniej za siebie nawzajem, o miłość wierną i żywą. Jak się człowiek modli za drugiego, to nigdy nie będzie chciał temu drugiemu zrobić krzywdy, nigdy nie będzie chciał dla niego niczego złego.
Kiedy mąż ani się nie modli o miłość do żony, ani o miłość dla żony, wówczas, w sytuacji konfliktu, nieuniknionej przecież, najpierw będzie chciał zmienić żonę, a ona jego. Kiedy natomiast nawzajem się za siebie modlą, w sytuacji konfliktu, każde z nich najpierw będzie chciało zmienić siebie. A to jest wielka różnica!
Bardzo was też proszę, abyście wciąż pamiętali, że w każdym małżeńskim wieku, wzajemna miłość małżonków jest przed jakąkolwiek inną miłością.
Zawsze pierwsza jest miłość męża do żony i miłość żony do męża. Nigdy nie może być najpierw miłość do dzieci, albo do kogoś lub czegoś innego. Bo jak mamusia byłaby bardziej zakochana w synusiu, niż w mężu, to nigdy nie pozwoli, by ten synuś się ożenił z inną kobietą. A nawet jak on się formalnie ożeni, to wewnętrznie nadal na to nie pozwoli i wciąż będzie śmiertelnie zazdrosna o syna, wykańczając albo siebie, albo małżeństwo syna.
Często mówię przy ślubach, że od tej pory wszyscy muszą zrobić krok w tył. Nikt nie może być bliżej żony, niż jej mąż, ani nikt nie może być bliżej męża niż jego żona. Krok w tył. Mamusie, tatusiowie, teściowe, teściowie, dzieci, wszyscy: krok w tył. A kto by tego nie zrobił, albo – nie daj Boże – zrobił krok w przód i chciał być bliżej żony niż jej mąż, albo bliżej męża niż jego żona, naraziłby małżeństwo na osłabienie.
Pamiętajmy też, że miłość, aby mogła być żywa, oprócz modlitwy wymaga także od małżonków stałej pracy nad sobą. I w tym wymaganiu jest bardzo wymagająca.
Św. Paweł mówi nam dzisiaj, że mamy postępować według ducha, a nie iść tylko za tym, co cielesne, przyrodzone i przyziemne (por. Ga 5,16). Duch Święty nas w tym wspomaga. Tak, otrzymaliśmy Go w darze, ale Jego działanie nie jest w nas automatyczne, potrzebuje naszej wolnej odpowiedzi i zgodnej współpracy.
W pracy nad sobą i nad swoją miłością bardzo jest potrzebny czas wzajemnie sobie ofiarowany. Miłość nie rozwinie się zaocznie, na odległość, miłość nie umie być zdalnie sterowana. Ona potrzebuje spotkania, rozmowy, i to nie takiej, że wszyscy przy ławie patrzą w telewizor, albo, że każdy zerka w monitor swojego laptopa i smartfona, od niechcenia wypluwając jakieś zdania.
„I że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Tak ślubowaliście sobie nawzajem lata temu. W każdym wieku można siebie w małżeństwie opuścić. I w ogóle nie myślę o rozwodzie. Czasem ludzie się opuszczają, wcale się nie rozwodząc. Po prostu stają się sobie obcy. Nawet po wielu wspólnie spędzonych latach. Nic ich już nie łączy; ani bawialnia, bo dzieci wyfrunęły, ani jadalnia, bo każdy ma swoją dietę, ani sypialnia, bo to już nie te lata. Mają oddzielne sprawy, oddzielne tajemnice, oddzielne portfele i oddzielne seriale, które oglądają na oddzielnych telewizorach. Wspólny mają jedynie adres, nazwisko i ten sam identyczny kawałek złota na palcu. Dwoje opuszczonych, choć nierozwiedzionych ludzi.
Praca nad sobą oznacza więc także uczciwość w komunikowaniu sobie swoich stanów, obaw, lęków, gasnących nadziei. To dialog, w którym jest miejsce na pytanie i na odpowiedź. Na to, by – jak mówi papież Franciszek – „słuchać, wysłuchać i posłuchać”. Siebie słuchać, siebie wysłuchać i siebie posłuchać.
Także w tym tak bardzo potrzebny jest nam Duch Święty, o którym słyszeliśmy dzisiaj, że ma moc, by doprowadzić nas do całej prawdy (J 16,13). Do całej Prawdy, czyli przede wszystkim do Chrystusa, który jest Prawdą (por. J,14,6), ale także do całej prawdy o nas samych i o naszej relacji. Nie do półprawd i ćwierćprawd, nie do przypudrowanych kłamstw. Do całej prawdy.
Oczywiście miłość, nawet ta, o którą będziemy się codziennie modlili i o którą będziemy codziennie bardzo dbali, nie uwolni nas od kłopotów i sytuacji trudnych, albo bardzo trudnych, nie oszczędzi nam stresów, nie uchroni naszych nerwów, nie zrobi z naszego życia zaczarowanej bajki, ale zrobi coś innego: da nam siłę, byśmy umieli przetrwać największe nawet nieszczęścia.
Bez miłości zawsze jest samotność. Bez miłości są samotne żony i nie mniej samotni mężowie, samotne dzieci i samotni rodzice.
„Spójrz, umieramy i już nas nie będzie - to kawałek mojego ulubionego wiersza -
za lat czterdzieści albo za dwa lata,
lecz pozostanie to, co w nas jest święte, miłość
ta przepustka do lepszego świata”!
Umieramy, Kochani, i już nas nie będzie za lat czterdzieści, albo za dwa lata, albo za mniej. Wystarczy spojrzeć do lustra: kolejny siwy włos, brak kolejnego włosa. Kiedyś to się wbiegało bez problemu na trzecie piętro, a teraz trzeba się zatrzymywać na każdym półpiętrze, by chwilę odsapnąć. Umieramy i już nas nie będzie, za lat czterdzieści, albo za dwa lata, lecz pozostanie, to, co w nas jest święte i to, co najbardziej się liczy, miłość, ta przepustka do lepszego świata.
Obyśmy ją mieli zawsze przy sobie, bo jak nie od dziś wiadomo, ten „lepszy świat”, czyli Królestwo Boże, nie jest w układzie z Schengen i by tam wejść - przepustki potrzebne!
Bracia i Siostry,
niech zstąpi Duch twój i odnowi ziemię, tak śpiewaliśmy przed chwilą, powtarzając refren Psalmu i sam Psalm 104 (por. Ps 104,30). Te słowa czterdzieści pięć lat temu wypowiedział w Warszawie św. Jan Paweł II. Wówczas odnosiliśmy je przede wszystkim do tej ziemi, którą jest Polska. Jakiż miały one wtedy wielki skutek.
Dziś także myślimy o Polsce, która wciąż potrzebuje odnowy, ale myślimy też i o tej ziemi, którą jest nasze życie i życie waszych małżeństw i rodzin. Tak, niech zstąpi Duch i odnowi nas w miłości. Niech zstąpi Duch i odnowi naszą miłość. Obyśmy, mając od Niego życie, do Niego się też stosowali (por. Ga 16,25).
Dziękując wam raz jeszcze, proszę, byście nadal swoim chrześcijańskim życiem świadczyli o zbawiennym działaniu Ducha. I oby to świadectwo było wyraźne, donośne i stałe. Bo, słuchając tego, co często mówi się dzisiaj o małżeństwie i rodzinie, zwłaszcza w tak zwanej „przestrzeni publicznej”, można mieć wrażenie, że życie w rodzinie w taki sposób do jakiego zachęca nas Kościół katolicki jest albo niemożliwe, albo nieszczęśliwe, albo nienormalne. Że szczęśliwie to można żyć tylko w różnych związkach „małżeńskopodobnych”: partnerskich, konkubinackich, wolnych, czy jak tam je jeszcze zwał, ale nie w katolickim małżeństwie i nie w katolickiej rodzinie! Dlatego wasze świadectwo jest tak dziś niezbędne.
Temu co na temat małżeństwa głosi ksiądz, złośliwi zawsze zarzucą, że jest teorią, głoszoną przez kogoś nieznającego się na rzeczy, wam takiego zarzutu postawić się nie da. Jeśli więc doświadczacie prowadzenia i działania Ducha, jeśli dzięki Jego łasce – pomimo oczywistych trudności - macie ochotę do życia w małżeństwie i w rodzinie - mówcie o tym! Świadczcie o tym. To będzie wasza akcja powołaniowa do małżeństwa.
Na wasze świadectwo być może nie czekają już Elamici, Partowie i Medowie, którzy byli odbiorcami świadectwa tamtych w Jerozolimie (por. Dz 2,1-11), ale czekają Polacy i czeka Europa, czekają ludzie żyjący tuż obok; z wami i przy was. Wyjdźcie ku nim, aby swoim życiem poukładanym, sensownym, szczęśliwym i pełnym perspektyw, zaświadczyć o tych wielkich dziełach Bożych, które Pan dokonuje wśród was i w was (por. Dz 2,11). „Nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości oraz trzeźwego myślenia, powie św. Paweł. Nie wstydź się zatem świadectwa Pana naszego (…), lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii…” (2 Tm 1,7-8).
Amen.
+ Adrian J. Galbas SAC