Homilia abp. Adriana Galbasa SAC, wygłoszona w V Niedzielę Wielkanocną w Lublińcu podczas Kongresu Eucharystycznego diecezji gliwickiej 28 kwietnia.
Bracia i Siostry,
dzisiaj, w tę piątą już Niedzielę Wielkanocną otrzymujemy przepiękny ewangeliczny obraz, pokazujący związek Chrystusa i Kościoła. Chrystus porównuje go do obrazu winnego krzewu i latorośli. To jest związek ściślejszy niż ten sprzed tygodnia, czyli między pasterzem i stadem, więcej nawet: to jest związek ściślejszy niż ten, który jest między matką, a dzieckiem, które nosi w swoim łonie. Dziecko przez dziewięć miesięcy żyje dzięki matce, ale po tym czasie musi zostać odcięta pępowina, gdyby tak się nie stało, dziecko by umarło. Dotyczy to zresztą także relacji psychicznych między matką a dzieckiem. Mówi się przecież o nieodciętej pępowinie, gdy mamy do czynienia z życiowym uzależnieniem dorosłego już człowieka od swojej matki. Matka wciąż jakby żyje za dziecko i zamiast dziecka. To jednak jest patologia.
W życiu duchowym, w naszej relacji z Chrystusem jest całkowicie inaczej. Odcięcie latorośli od winnego krzewu sprawia, że ta automatycznie obumiera. Bez soków czerpanych z krzewu nie może istnieć i nie może owocować.
Tak, bez Chrystusa nie możemy istnieć w życiu wiary i nasza wiara nie może owocować. Do duchowego życia wiary potrzebne jest nam Jego życie, co wspaniale powie św. Paweł, mówiąc: „dla mnie bowiem żyć to Chrystus, a umrzeć to zysk” (Flp 1,21), a Założyciel Zgromadzenia z którego pochodzę, św. Wincenty Pallotti doda: „niech przepadnie moje życie, a życie Chrystusa niech się stanie moim życiem”.
To duchowe zjednoczenie z Chrystusem dokonuje się dzięki Eucharystii i przez Eucharystię. To tu i stąd czerpiemy te ożywcze soki. Z tego zjednoczenia bierze się nasza świętość. Na tym ona polega. Na zjednoczeniu z Chrystusem, na trwaniu w tej jedności i budowaniu z Nim jednego organizmu. W Modlitwie Eucharystycznej mówimy, że Bóg jest święty i jest źródłem wszelkiej świętości.
Bardzo pięknie na temat świętości napisał papież Franciszek w adhortacji Gaudete et exultate. Papież przypomniał tam, że jest ona naszym pierwszym i podstawowym powołaniem. Nie jest nim bycie mężem, żoną, księdzem, a tym bardziej nauczycielem, lekarzem, czy geodetą. Choć to wszystko jest bardzo ważne! Pierwszym powołaniem jest być świętym. Przejść przez życie jak Chrystus, czyli dobrze czyniąc (por. Dz 10,38), a po tej krótkiej części życia tu na ziemi, kontynuować je w niebie, w całkowitej już jedności z Bogiem.
Jestem żoną, chcę być święta i chcę uświęcać ciebie mój mężu. Jestem mężem, chcę być święty i chcę uświęcać ciebie, moja żono. Jestem księdzem, chcę być święty i chcę uświęcać tych, których Bóg postawił na mojej drodze. I tak dalej. Pierwsze i podstawowe powołanie!
„Nie bójmy się świętości”, pisze papież!
I już w pierwszym zdaniu tej adhortacji papież wskazuje na główną przeszkodę w realizacji powołania do świętości, którą wcale nie jest grzech, ani nasze słabości, czy popełnione w przeszłości głupstwa! Tą przeszkodą jest bylejakość naszego życia, umiłowanie przeciętności.
Papież pisze: Bóg „chce, abyśmy byli świętymi i nie oczekuje, że zadowolimy się życiem przeciętnym, rozwodnionymi i pustym”. Życie przeciętne, rozwodnione i puste! Życie bez ambicji, życie, w którym mi nie zależy, a najgorsze: przeciętność, z której czerpię zadowolenie.
W Apokalipsie Bóg mówi: „znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust (Ap 3,15-16). Gdy to było pisane do Kościoła w Laodycei, on był kwitnący, a jedźcie tam dzisiaj. Kamieni kupa! Czy może zdarzyć się tak, że za wieki ktoś przyjechawszy na nasz Śląsk, zobaczy jedynie ruiny kościołów, o które teraz tak dbamy? Tak, może tak być, jeśli dziś będziemy byle jacy! Jeśli będziemy czcić Boga jedynie wargami, a sercem swym będziemy daleko od Niego (por. Mk 7,6), jeśli nie będziemy troszczyli się o stałą więź z Chrystusem w Eucharystii. Zostanie kamieni kupa. Zostaną uschłe gałęzie odpadłe od krzewu.
Codzienna realizacja powołania do świętości wiedzie przez ołtarz. Nie da się jej zrealizować inaczej niż poprzez mozolne, systematyczne trzymanie się łaski Bożej. „Święty jesteś Boże, źródło wszelkiej świętości”. Trzeba się trzymać źródła! I to w sposób stały. Byśmy umieli powtórzyć jako swoje słowa Poety: „miłość moja do Ciebie jest taka, że i w słońcu i w deszczu jednaka”. I w słońcu i w deszczu, i w pogodzie i w niepogodzie. I jak z górki i jak pod górkę...
A po wyjściu stąd, o czy mówiliśmy już przed chwilą, nasze powołanie do świętości realizujemy wypełniając zasady chrześcijańskiego życia. W świetnym filmie Łukasza Palkowskiego „Najlepszy” (prawdziwa historia Jerzego Górskiego, narkomana, który dzięki wytrwałej pracy nad sobą został mistrzem świata w podwójnym triatlonie!), jest piękna scena (dla mnie najlepsza w „Najlepszym”), gdy główny bohater, będący już na odwyku w Monarze, przyjeżdża na chwilową przepustkę do domu rodzinnego. I przychodzi jego dawny kompan, wciąż aktywny narkoman, który chce się z nim spotkać. Jerzy mówi do matki, by go wytłumaczyła przed kolegą, że się nie spotkają, bo takie są zasady w ośrodku. „A kto to będzie wiedział, że je złamałeś”? pyta matka. „Ja”! – pada odpowiedź.
Otóż to! Ja będę wiedział, że jestem niespójny, że gram, że moje życie to liche przedstawionko w marnym teatrze. Może nie poznają tego moi najbliżsi, przełożeni, parafianie, krewni, czy współpracownicy, ale przecież ja będę to wiedział. A jeśli oszukuję siebie, to już jestem oszustem. Jeśli nie szanuję siebie, to kogo uszanuję!?
I to musi być w konkrecie życia. Dla małżonków zasady, to przede wszystkim to, co wynika z małżeńskiej przysięgi: ślubuję ci miłość, wierność, uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę aż do śmierci. Dla rodziców i wychowawców zasady to takie podejście do wychowywanego, że on jest traktowany jak konieczne dobro, a nie jak konieczne zło. Dla tych, co nie żyją w małżeństwie już, albo jeszcze i nie są obciążeni tyloma obowiązkami, zasady, to takie wykorzystanie czasu, aby był z tego jakiś pożytek dla innych, np. przez zaangażowanie w wolontariat. Dla chrześcijańskich pracodawców zasady, to traktowanie swoich pracowników zgodnie z zasadami sprawiedliwości społecznej i pamięć o tym, że zatrzymywanie słusznej zapłaty robotnikom, to grzech wołający o pomstę do nieba. Dla pracowników, zasady to świadomość, że z brakoróbstwa, lenistwa, spóźnialstwa, niepodnoszenia kwalifikacji zawodowych trzeba się spowiadać, jak z grzechów przeciwko miłości bliźniego. Dla polityków zasady to traktowanie polityki, jak dobra wspólnego, a nie jak prywaty, własnej, osobistej, swojej.
Dla każdego chrześcijanina zasady, to to jedno zdanie Chrystusa z Ewangelii, mówiące wszystko: „cokolwiek byście chcieli, by ludzie wam czynili – wy im czyńcie” (Łk 6,31). Niezależnie, czy ten, komu mam uczynić to dobro myśli tak, czy może myśli inaczej, czy jest za tą partią, za którą jestem ja, czy może za inną, czy jest homo, czy heteroseksualny, czy ma dużo, mało, czy nie ma nic. Czy w oczach tego świata jest kimś, czy nikim!
„Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą” (1 J 3,18) – powiedział nam przed chwilą św. Jan. W ten sposób najbardziej skutecznie będziemy mogli chwalić Pana w wielkim zgromadzeniu.
Bracia i siostry,
w realizacji tak rozumianego powołania do świętości bardzo nam także pomaga adoracja Najświętszego Sakramentu i o niej chciałbym na koniec powiedzieć jeszcze kilka słów. Byłoby wspaniale, gdyby jednym z owoców tego Kongresu był wzrost pobożności adoracyjnej. By w diecezji było wiele miejsc stałej adoracji Najświętszego Sakramentu. Uwaga: stałej adoracji, a nie stałego wystawienia. Nie wystarczy Pana Jezusa wystawić w złocistej monstrancji, trzeba żeby ktoś był z Nim. „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię” (Mt 11,28).
Św. Alfons Maria Liguori, pisał: „Wśród różnych praktyk pobożnych adoracja Jezusa sakramentalnego jest pierwsza po sakramentach, najbardziej miła Bogu i najbardziej pożyteczna dla nas”.
Słowo adoracja ma w sobie coś z pocałunku: „ad-orare”, czyli: przy ustach. Jest to modlitwa bardzo intymna, osobista, w czasie której wyznajemy za św. Tomaszem: „Pan mój i Bóg mój” (J 20,28). Nie jakiś, nie w ogóle, nie Bóg i Pan wszystkich. On jest mój, obecny w moim konkretnym, często samotnym i nieszczęśliwym życiu, a często w życiu spełnionym, uporządkowanym i dobrym. Przychodzę na adorację, aby wyznać Mu miłość i aby usłyszeć Jego wyznanie miłości, aby przyjąć Jego pocałunek i na Jego Najświętszym Sercu złożyć mój.
„Adoracja – mówi pięknie Katechizm – jest zasadniczą postawą człowieka, który uznaje się za stworzenie przed swoim Stwórcą. Wysławia wielkość Pana, który nas stworzył, oraz wszechmoc Zbawiciela, który wyzwala nas od zła. Jest uniżeniem się ducha przed "Królem chwały" (Ps 24, 9-10) i pełnym czci milczeniem przed Bogiem, który jest "zawsze większy" . Adoracja trzykroć świętego i miłowanego ponad wszystko Boga napełnia nas pokorą oraz nadaje pewność naszym błaganiom”.
A św. Jan Paweł II w encyklice Ecclesia de Eucharistia pisze, że jest „zadaniem pasterzy Kościoła, aby również poprzez własne świadectwo zachęcali do kultu eucharystycznego, do trwania na adoracji przed Chrystusem obecnym pod postaciami eucharystycznymi, szczególnie podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu.
Pięknie jest zatrzymać się z Nim, pisze papież i jak umiłowany Uczeń oprzeć głowę na Jego piersi (por. J 13,25), poczuć dotknięcie nieskończoną miłością Jego Serca. Jeżeli chrześcijaństwo ma się wyróżniać w naszych czasach przede wszystkim «sztuką modlitwy», jak nie odczuwać odnowionej potrzeby dłuższego zatrzymania się przed Chrystusem obecnym w Najświętszym Sakramencie na duchowej rozmowie, na cichej adoracji w postawie pełnej miłości? Ileż to razy (…) przeżywałem to doświadczenie i otrzymałem dzięki niemu siłę, pociechę i wsparcie”!
Tak może powiedzieć każdy, kto adoruje Chrystusa w Najświętszy Sakramencie: otrzymałem siłę, pociechę i wsparcie.
I kończy papież swoją myśl w ten sposób: „Eucharystia jest nieocenionym skarbem: nie tylko jej sprawowanie, lecz także jej adoracja poza Mszą św. pozwala zaczerpnąć z samego źródła łaski. Wspólnota chrześcijańska, która chce doskonalej kontemplować oblicze Chrystusa (…) nie może zaniedbać pogłębiania tego aspektu kultu eucharystycznego, w którym znajdują i mnożą się owoce komunii z Ciałem i Krwią Pana”.
Bardzo więc was zachęcam, drodzy bracia i siostry, aby zdobyć się na systematyczną adorację Najświętszego Sakramentu. Potrzeba do tego czterech „P”: przyjść, pozostać, podjąć i powrócić.
Przede wszystkim trzeba przyjść, zdecydować, nie odkładać, nie dać się demonowi acedii, duchowego lenistwa i nie dać się pokusom, że oto teraz mam tyle pilnych spraw do zrobienia, a tu nie zrobię niczego. Zmarnuję tylko czas. Jednym z pięknych owoców adoracji jest doświadczenie cudownego rozmnożenia czasu. Tyle człowiek ma do zrobienia, sprawa goni sprawę, termin, goni termin, ale idzie na adorację. Z ludzkiego punktu widzenia to ewidentna strata, zmarnowanie czasu. Na adoracji nic nie czuje, cały czas myśli o sprawach, które ma do załatwienia, nie opuszcza go poczucie marnotrawstwa i bezsensu. Gdy jednak po modlitwie wraca do swoich niecierpiących zwłoki spraw, okazuje się, że da się je załatwić lepiej, skuteczniej, mądrzej i jeszcze zostaje czas na odpoczynek.
Trzeba też na adoracji pozostać. „Wytrwajcie we Mnie” (J 15,4) – mówi dziś Pan. Nie wolno się zrażać znużeniem, rozproszeniem, nudą, brakiem natchnień. To nic. Lepiej się nudzić przed Najświętszym Sakramentem, niż gdzie indziej. Lepiej planować swoje sprawy w obecności Chrystusa, niż w Jego nieobecności.
Potem jest „podjąć”, czyli adoracja, która uwidacznia się w naszych codziennych sprawach w tym, co robimy, gdy wracamy do zwykłych zajęć. Mówiliśmy już o tym w konferencji. My wychodzimy z adoracji i adoracja wychodzi z nas.
Któż z nas nie był pod wrażeniem św. Matki Teresy z Kalkuty; jej promiennego uśmiechu, wewnętrznego spokoju, a jednocześnie determinacji w podejmowaniu życiowych zadań i trudnych obowiązków. Pytana skąd czerpie do tego siłę, niezmiennie odpowiadała, że z adoracji, którą przyrównywała do opalania się przed promieniami słońca.
I wreszcie jest czwarte „p”, czyli „powrócić”, przyjść ponownie, aby znów stanąć przed Panem z nowym kawałkiem życia i uczynić z adoracji stałą praktykę wiary.
Bracia i siostry,
papież Benedykt XVI jak mantra powtarzał: ”musimy w naszym świecie przywrócić przede wszystkim prymat Boga (…). Trzeba poświęcić czas i miejsce Bogu, aby był On żywym centrum naszej egzystencji”. Tak mówił chociażby podczas Kongresu Eucharystycznego w Ankonie, we wrześniu 2011 roku.
Dobrze, ale jak to zrobić? Jak przywrócić prymat Boga w świecie? Odpowiedź jest tylko jedna: trzeba zacząć od samego siebie. A adoracja jest na to pierwszym i szczególnie skutecznym sposobem. Podejmijmy ją z nową gorliwością.
„Ecclesia de Eucharistia”, pierwsze zdanie ostatniej encykliki św. Jana Pawła II i zarazem jej tytuł. „Kościół żyje z Eucharystii”. Bez Eucharystii nie żyje. Owszem, działa, organizuje, robi, ale nie żyje. Życie płynie tylko z Życia. Dziękując raz jeszcze za zorganizowanie Kongresu Eucharystycznego w diecezji gliwickiej i za zaproszenie mnie do udziału w nim, życzę tej wspaniałej wspólnocie, z której w pewnym sensie się wywodzę, bo przecież Bytom to ta diecezja, życzę, abyście wszyscy żyli tu dzięki Eucharystii. Wszystko inne jest drugorzędne. Życie płynie tylko z Życia! Amen.
+ Adrian J. Galbas SAC