Na wzgórzu kalwaryjskim przybywa pań z różnych stron archidiecezji, które przychodzą do Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej z wieloma intencjami. To dla nich wyjątkowe spotkanie. Zapytaliśmy, dlaczego ruszają w drogę.
Barbara Błach przyjechała na piekarską pielgrzymkę z Pszczyny. Towarzyszy jej mąż. Pierwszy raz jest w sanktuarium w czasie spotkania kobiet. – Co roku przychodziły zaproszenia od metropolity, ale wakacyjny czas sprawiał, że zawsze coś się działo, czas urlopu. Gdzieś tam te Piekary mi umykały. Cały czas była jednak taka wola, mała iskra: „A może by się wybrać?”. W tym roku oprócz tego ogólnego zaproszenia, ks. Roman Chromy zapytał: „a może wartałoby jechać?” Pomyślałam: „może w końcu się uda”. I jestem – cieszy się. – Jest to zupełnie inna pielgrzymka niż to doświadczenie, które miałam jako młoda dziewczyna, idąc pieszo do Częstochowy. Czuję już atmosferę modlitwy – zauważa. – Maryja od zawsze była mi bliska. W dzieciństwie byłam w Dzieciach Maryi, więc Ona zawsze miała szczególne miejsce w moim sercu. Matkę Piekarską teraz odkrywam.
Barbara Błach z mężem przyjechała z Pszczyny. Marta Sudnik-Paluch /Foto GośćZ Rybnika przyjechała wspólnie rodzinna grupa. – Moja mama Irena, chrześnica Julia, mama Julii i moja siostra Renia – przedstawia panie Beata. – Parę lat jeździłam sama, później z córką. Ale ona jest w trzeciej ciąży, więc jest z nami tylko duchowo – tłumaczy. – Przyjechałyśmy samochodem z Boguszowic. Wcześniej jeździłam autobusem z grupą parafialną. Motywuje to, że wiele łask można wyprosić. Każdego roku coś innego dzieje się w moim życiu, co powierzam Matce Bożej. Trzeba to wszystko tutaj zostawiać i jakoś się wszystko układa dobrze – mówi Beata. – Jestem pierwszy raz i musiałam tego doświadczyć – przyznaje Renata. – Mnie namówiły mama i matka chrzestna. Chciałam być z babcią. Mam wiele codziennych spraw, o które chcę się pomodlić – wyjaśnia Julia. – Mam dużo problemów, więc jest o co prosić. Jestem po operacji. Ale jest też za co dziękować – zamyka opowieść Irena.
Z Rybnika przyjechały: siostry Renata i Beata (od lewej, stoją), Julia i Irena (od lewej, siedzą). Marta Sudnik-Paluch /Foto Gość– Przyszłam z Siemianowic, z Bytkowa – oddycha z ulgą Ela. – Nie wiem, ile to kilometrów, w trasę z parafią wyszliśmy o 6 rano. To chyba moja dziesiąta pielgrzymka, przestałam liczyć. Zaczęłam jeździć z moją babcią autobusem, ona wtedy już nie dawała rady chodzić. Potem sama chodziłam, był czas, kiedy towarzyszyły mi córki. Mam za co dziękować i o co prosić. I tyle – tłumaczy swoje motywacje.
Elżbieta przyszła pieszo z Siemianowic Śląskich. Marta Sudnik-Paluch /Foto Gość