Słowo metropolity katowickiego, wygłoszone podczas pielgrzymki kobiet 20 sierpnia.
Drogie Siostry i Drodzy Bracia,
bardzo serdecznie was wszystkich witam i jak najserdeczniej pozdrawiam z piekarskiego szczytu naszym śląskim „Szczęść Boże”. Pozdrawiam także tych, którzy łączą się z nami za pośrednictwem mediów. Wszyscy jesteśmy dziś pątniczkami i pątnikami. Pozwólcie, że w waszym i swoim imieniu pozdrowię Księży Biskupów: przewodniczącego dzisiejszym uroczystościom, JE księdza biskupa Wiesława Lechowicza, Biskupa Polowego WP, bp. Mirosława Gucwę, ordynariusza diecezji Bouar w Republice Środkowoafrykańskiej, biskupa pomocniczego diecezji tarnowskiej Artura Ważnego, biskupa pomocniczego diecezji opolskiej Waldemara Musioła oraz naszych biskupów z Katowic: arcybiskupa seniora Wiktora i biskupów: Marka, Adama i Grzegorza. Wiem też, że łączy się z nami arcybiskup senior Damian. Wszystkich serdecznie pozdrawiam, dziękuję za obecność i podjęte posługi.
Już teraz dziękuję każdemu, kto pomógł w przygotowaniu dzisiejszej uroczystości. To jasne, że przygotowania te były żmudne i długie. Bóg zapłać! Te podziękowania składam na ręce kustosza piekarskiego sanktuarium ks. kan. Mirosława Godźka oraz dyrektora Wydziału Duszpasterstwa Kurii Metropolitalnej ks. dr. Romana Chromego, któremu dziękuję również za organizowanie piekarskich pielgrzymek w ostatnich latach.
Dziękuję moim braciom księżom za to, że od wczesnego rana służą wam w konfesjonale. Skorzystajcie z tej posługi!
Każdy pewnie miał w swoim życiu jakiś moment szczególnego stresu i przejęcia. Oczekiwanie na wynik egzaminu albo diagnozę lekarską, pierwsza wizyta u rodziców narzeczonego, a nawet reakcja gości na sernik upieczony pierwszy raz według nowego przepisu. Zwykle stres związany jest z czymś, co robimy pierwszy raz, a w każdym razie bez wprawy. Przypominając sobie taką stresującą sytuację, dobrze mnie teraz rozumiecie. Tak, stojąc tu po raz pierwszy jako biskup katowicki, by wygłosić to Słowo, mom pierońskiego stresa.
Jako chłopak przychodziłem tu parokrotnie. Słuchałem ważnych przemówień bp. Herberta Bednorza. Nie pamiętam już tego, co mówił, ale pamiętam, z jaką uwagą był słuchany. Mówił wtedy o nas za nas. Ludzie mieli zamknięte usta, nie mogli powiedzieć, co myślą, musieli myśleć to, co mówiły władze, a jeśli myśleli inaczej, musieli milczeć. Wtedy płynął stąd głos kogoś, kto się nie bał. Głos nie tyle i nie tylko biskupa, ile Kościoła. To Kościół mówił wtedy za ludzi i w ich imieniu.
Gdzież by mi, synkowi z familoków w bytomskim Karbiu, przyszło wtedy pomyśleć, że kiedyś stanę na jego miejscu.
Nie myślałem tak również wtedy, gdy słuchałem raz jeden, już jako ksiądz, słowa społecznego abp. Damiana. Przyjechałem tu wtedy z grupą pallotyńskich kleryków, którym chciałem pokazać piekarską pobożność. Później przez lata wspominali oni tę chwilę - jej dostojność i przejęcie, z jakim pielgrzymi słuchali arcybiskupa.
Równie ważne, aktualne i potrzebne były wygłaszane stąd przemówienia abp. Wiktora.
Dziś to moja rola. Chciałbym kontynuować dzieło moich Poprzedników. Na szczęście dziś nie muszę, nikt nie musi, już mówić o was za was. Każdy może publicznie powiedzieć to, co myśli. Może nawet w dobie social mediów, przydałoby się trochę więcej umiarkowania w wyrażaniu swoich myśli, a na pewno czasem więcej kultury, zwłaszcza gdy jej brak przybiera postać hejtu niszczącego dobre imię niejednej osoby.
Bez wątpienia czasy wolności słowa i wypowiedzi, demokracja, którą z trudem, ale konsekwentnie od lat w Polsce budujemy, nie wymagają już tak bardzo, aby biskup zabierał głos w sprawach politycznych. Oczywiście bardzo zachęcam katoliczki i katolików świeckich do aktywnego i odważnego udziału w życiu politycznym. To jeden ze sposobów apostolstwa świeckich, który nie tylko możecie, ale powinniście podejmować, wprowadzając w różne aspekty życia publicznego standardy wypływające z Ewangelii i chrześcijańskie wartości.
Zachęcam was również do udziału w zbliżających się wyborach. Pamiętajmy, że jest to jeden z trzech sposobów (obok militarnej obrony ojczyzny i płacenia podatków), przez który wyrażamy nasz patriotyzm (por. KKK 2240). Przypomina o tym Katechizm Kościoła Katolickiego, omawiając czwarte przykazanie Boże, czyli gdy mówi o miłości do rodziców. To zrozumiałe. Ojczyzna to nasza matka! Kościół zachęca zarówno do biernego, jak i czynnego udziału w wyborach; do tego, by pozwolić się wybrać, jeśli mamy ku temu kwalifikacje i by wybierać tych, którzy najlepiej będą reprezentować, czy to w parlamencie, czy w samorządzie lokalnym, chrześcijańskie poglądy i zasady życia.
Katechizm poucza również, że „władze polityczne są zobowiązane do poszanowania podstawowych praw osoby ludzkiej. Powinny w sposób ludzki służyć sprawiedliwości, szanując prawa każdego, zwłaszcza rodzin i osób potrzebujących” (KKK, 2237). To bardzo ważne nie tylko przedwyborcze wskazanie: zawsze potrzebna jest władza, która w ludzki sposób będzie umiała służyć ludziom.
Wystąpienia, które – jak Bóg pozwoli – będę stąd wygłaszał dwa razy w roku, chciałbym potraktować jako szeroko rozumianą katechezę. Kościół jej dzisiaj bardzo potrzebuje. „Jak więc przejęliście naukę o Chrystusie Jezusie jako Panu, pisze św. Paweł w Liście do Kolosa, tak w Nim postępujcie: zapuśćcie w Niego korzenie, na Nim dalej się budujcie, i umacniajcie się w wierze, jak was nauczono, pełni wdzięczności” (Kol 2,6-7). O to właśnie chodzi, o to „dalej”, o zapuszczanie korzeni, o pogłębianie swojej wiary. Byśmy wiedzieli, dlaczego wierzymy, jak wierzymy i w co wierzymy i byśmy – cytując św. Piotra – umieli zdać sprawę z nadziei, jaka w nas jest (por. 1P 3,15).
Bardzo utkwiło mi w pamięci to, co śp. papież Benedykt napisał we wstępie do Katechizmu dla młodych Youcat. „Po Soborze Watykańskim II (1962‒1965 ) – pisał ten wielki papież – i w sytuacji głębokich zmian kulturowych wielu ludzi nie wiedziało dobrze, w co właściwie wierzą chrześcijanie, czego naucza Kościół i czy on w ogóle może o czymkolwiek nauczać oraz jak to wszystko pasuje do całkowicie zmieniającej się kultury. Czy chrześcijaństwo jako takie nie zdezaktualizowało się? Czy człowiek rozsądny może być dzisiaj jeszcze wierzącym? Były to pytania, które stawiali sobie także dobrzy chrześcijanie”. I dalej: „Musicie wiedzieć, w co wierzycie. Musicie pojmować waszą wiarę tak precyzyjnie, jak informatyk zna system operacyjny komputera. Musicie ją opanować jak dobry muzyk swoją partię utworu”.
Przyznajcie, że żadne z tych słów nie straciło aktualności.
Dlatego bardzo was zachęcam do systematycznej katechezy w waszych parafiach. Księży proszę, aby – wraz z radami duszpasterskimi – szukali takich jej form, które najlepiej będą odpowiadały lokalnej wspólnocie. Nie ma co marnować czasu na rzeczy zbędne. Dobrze się spotkać, by pośpiewać, czy wypić herbatę, ale to za mało. Wykorzystujcie czas przede wszystkim na katechezę, na odważne stawianie pytań dotyczących Boga, wiary, Kościoła, moralności, spraw społecznych. Punktem wyjścia niech będzie Katechizm Kościoła Katolickiego. „On – to raz jeszcze papież Benedykt XVI – nie będzie wam schlebiał. Nie będzie dla was łatwą lekturą. Będzie bowiem wymagał od was nowego życia. Odsłoni przed wami orędzie Ewangelii jak »drogocenną perłę« (Mt 13, 4-6 ), dla której trzeba się wszystkiego pozbyć”.
Półtora roku temu, podczas pielgrzymki mężczyzn, w ramach popołudniowego nabożeństwa mówiłem w tym miejscu o nadziei, teraz chciałbym powiedzieć o sprawie najbardziej fundamentalnej, czyli o wierze. Skłania mnie do tego temat dzisiejszej pielgrzymki: „Błogosławiona, która uwierzyła”. O kim to mowa? Kto jest tą błogosławioną? Odpowiedź jest jasna: najpierw i przede wszystkim jest nią Maryja. Ta, która nas tu dziś zgromadziła. Słyszeliśmy przed chwilą słowa Elżbiety, która tak właśnie przywitała Maryję, która przyszła ją odwiedzić: ”Błogosławiona, która uwierzyła, że spełnią się Słowa wypowiedziane od Pana” (Łk 1,45).
Na tym właśnie polega wiara. Na przekonaniu, że Słowo Pana jest prawdą, także wtedy, gdy wydaje się ono trudne, a nawet absurdalne; także wtedy, gdy wielu, albo większość tych, którzy są obok nas, mają je za nic, za trociny i bzdurę. Czasem są to osoby najbliższe. Mają ten sam adres, to samo nazwisko i ten sam kawałek złota na palcu, ale wybierają inaczej.
„Wiara – powie Katechizm – jest odpowiedzią, jaką człowiek daje Bogu, który Mu się objawia i udziela, przynosząc jednocześnie obfite światło człowiekowi poszukującemu ostatecznego sensu swojego życia” (KKK, 26).
Wiara to decyzja życia, by iść za Panem, by z Nim być!
Taka decyzja jednak to nie wszystko. To jeden z aspektów wiary. Ważny, ale nie wystarczający. Musi być coś jeszcze. Oprócz wierzenia, potrzebne jest powierzenie się. Katechizm mówi, że wiara jest „przylgnięciem” całego człowieka do Boga (por. KKK, 176). Bardzo lubię to słowo „przylgniecie”. Przylgnięcie to dużo więcej niż przytulenie. Lgniemy do kogoś, kto nie tylko jest dla nas autorytetem, ale kogo kochamy. Mam nadzieję, że macie takie osoby. Kogoś do kogo możecie przylgnąć bez obawy odrzucenia i odtrącenia. Mam także nadzieję, że macie takie doświadczenie Boga – Boga, do którego możecie przylgnąć ze swoją historią, ze swoim „dzisiaj”, ze swoimi problemami, ze swoim charakterem, ze swoją niedoskonałością, ze swoimi obawami, ze swoimi nadziejami. Boga, który jest obok. Boga, który jest „przy” i który mówi: przylgnij do Mnie, jak Ja lgnę do ciebie. Chciej Mnie, jak Ja chcę ciebie!
To jest wiara w jej podwójnym wymiarze: gdy wiem, że Bóg jest Prawdą, ale także – i to jest ważniejsze – gdy wiem, doświadczam tego i czuję, że Bóg to Miłość!
Tak jest z Maryją – Ona jest błogosławioną, która uwierzyła. To kobieta, która przylgnęła i która, jak modlimy się w prefacji, przyjmując niepokalanym sercem Boże Słowo, poczęła Je w dziewiczym łonie, a potem „wzięła za swoje dzieci wszystkich ludzi, którzy przez śmierć Chrystusa narodzili się do życia wiecznego”.
Do Niej, stojąc przed piekarskim wizerunkiem, wołamy, powtarzając słowa akatystu:
„Witaj, pełna wiary w sprawy milczenia godne,
Witaj, któraś przedsmakiem cudów Chrystusowych,
Witaj pełnio wszystkiego, co o Nim jest prawdą (…).
Witaj, która wierzącym rozjaśniasz umysły,
Witaj, Oblubienico Dziewicza”.
Katechizm uczy nas także, że w wierze Maryi szczególnie cenna jest Jej stałość. „Przez całe Jej życie – czytamy – aż do ostatniej próby, gdy Jezus, Jej Syn, umierał na krzyżu, nie zachwiała się wiara Maryi. Maryja nie przestała wierzyć w wypełnienie się słowa Bożego” (KKK, 149).
Łatwo jest przylgnąć do Boga, kiedy wszystko idzie dobrze. Ale co zrobić, gdy dobrze nie idzie. Gdy moja wiara napotyka trudności spowodowane na przykład cierpieniem, którego nie jestem w stanie zrozumieć, a tym bardziej wytłumaczyć, czy przyjąć. Czasem jest to cierpienie duchowe, czasem fizyczne, czasem psychiczne, czasem wszystkie razem. Chodzi o sytuacje, gdy wszystko staje się gorzkie, pogmatwane, odwrócone do góry nogami, kiedy to, co powinno być – niestety nie jest, gdy u samych podstaw zostają zachwiane fundamenty wszystkiego, na czym było budowane dotychczasowe życie. Wszystko, co dotychczas wydawało się obiecujące i pełne sensu, nagle zaczyna się kołysać, trząść, a w końcu wali się, jak przysłowiowy domek z kart. Atak choroby, umieranie kogoś bliskiego, świadomość ubytku sił fizycznych, upokorzenie w pracy, zawód w miłości, zdrada przyjaciela, depresja, samotność, wykluczenie. Lista jest długa. Każdy może dopisać swoje punkty. Życie staje się, jak ciemna dolina, o której mówi psalmista w poruszającym Psalmie 23. Modlitwa wydaje się wtedy martwa, wiara bezsensowna, chodzenie za Chrystusem – chodzeniem bez celu, bez sensu i bez światła.
Dla wielu ludzi ciemna dolina jest ona koszmarnie trudna. Czasem za trudna. Niczym bohaterowie Dostojewskiego oddają Bogu bilet. Jeśli Ty jesteś kierownikiem tego pociągu, to ja z niego wysiadam, zdają się mówić. Nie ma co się dziwić. Tym bardziej nie należy potępiać. Trzeba zrozumieć i modlić się! Trzeba pomóc. Nie każdy przecież w takiej sytuacji umie powiedzieć to, co Romano Guardini, człowiek bardzo wierzący: „Na Sądzie Ostatecznym nie tylko pozwolę Panu Bogu zadawać pytania, ale również sam będę pytał (…). Zadam mu pytania, na które odpowiedzi nie jest mi w stanie udzielić żadna książka, nawet samo Pismo święte, ani żaden dogmat i urząd kościelny: przede wszystkim to jedno pytanie: dlaczego Boże, do zbawienia konieczne są te okropnie okrężne drogi, a zwłaszcza krzywda niewinnych”.
Kryzys wiary może być także spowodowany sytuacją w Kościele. Ilu ludzi porzuciło Boga z powodu Kościoła. Są przekonani, że Kościół ich zawiódł, a nawet oszukał. I nie chodzi tylko o skandale z udziałem duchownych o rozmaitym charakterze, tle i wymiarze, choć o nie, oczywiście, też. „Wszyscy wiecie – pisał Benedykt XVI – jak bardzo w ostatnim okresie wspólnota wierzących została zraniona przez ataki zła, przez przedostawanie się zła nawet do wnętrza, do serca Kościoła”. Tak, wszyscy to wiemy i jeszcze długo będziemy się mierzyć z tą głęboką raną. Robimy to w Kościele i będziemy robić.
Ale zawód, który wielu odczuwa w związku z Kościołem i który ich oddala nie tylko od Kościoła, ale i od wiary, dotyczy jeszcze czegoś. Chodzi o to, że Kościół wydaje im się zbyt ziemski, zbyt zajęty doczesnością, za bardzo socjalny, społeczny, czasem nawet polityczny. Jakby skapitulował wobec swojego podstawowego zadania i powołania, którym jest przekazywanie wiary i prowadzenie ludzi do życia wiecznego, a stał się ludzki i doczesny.
Wybitny szwajcarski teolog Hans Urs von Balthasar pisał lata temu: „Kościół posoborowy w dużej mierze zagubił swój mistyczny charakter. Stał się Kościołem niekończących się rozmów, organizacji, komitetów doradczych, kongresów, synodów, akademii, grup, funkcji, struktur i przebudowywania ich, eksperymentów socjologicznych, statystyk…”. Dzisiaj by pewnie te słowa powtórzył.
Przytaczam je w czasie, gdy trwa synod, z którym wiążę nadzieje. Jeśli jednak synod ma być pożyteczny dla Kościoła, nie może być kolejnym krokiem jego „uziemienia” i uczynienia go bardziej strawnym dla świata, bo wówczas jedynie pogłębi on kryzys wiary u wielu, którzy potrzebują bardziej wzniesienia niż uziemienia. Są jak ci z wiersza Herberta, co klęczą w upale w ponumerowanej ławce przytwierdzeni do ziemi nitką potu i widząc księdza, mają nadzieję, że on zrobi za nich coś, czego oni nie mogą już zrobić, że ten ksiądz może „się choć trochę wzniesie”. Wiersz nazywa się „Ostatnia prośba”. Ludzie ci wychodzą z kościoła zawiedzeni, bo ksiądz się nie wzniósł.
Muszę wam powiedzieć, że bardzo to przeżywam. Droga do odnowy Kościoła wiedzie przez powrót do duchowości, do mistyki. „Jeśli chcesz zbudować statek – pisał Antoine de Saint-Exupéry – nie gromadź ludzi, by zbierali drewno i rozdzielali obowiązki, ale wzbudź w nich tęsknotę za rozległym i niekończącym się morzem.”
Gdy już jestem przy tym wątku, i to na pielgrzymce kobiet, muszę powiedzieć i to, że słyszałem nieraz, że dla wielu kobiet trudne w Kościele (a ma to przełożenie na ich przeżywanie wiary), jest to, że czują się źle traktowane, jakby z góry, nieszanowane, mniej ważne. Ten głos często wybrzmiewał podczas spotkań synodalnych i trzeba go usłyszeć.
Trzeba też powtarzać po wielokroć, że wszyscy mamy taką samą godność, która płynie stąd, że jesteśmy ludźmi, kobietami i mężczyznami, dziećmi i dorosłymi. Ten obok mnie jest człowiekiem, od swojego poczęcia, aż po ostatnie tchnienie i nic ani nikt nie może naruszyć tej godności. Żaden drugi człowiek, a tym bardziej żadna instytucja.
Ponadto wszyscy i kobieta, i mężczyzna, mamy taką samą godność dziecka Bożego. „Wszyscy bowiem dzięki tej wierze jesteście synami Bożymi – w Chrystusie Jezusie”– pisze św. Paweł w Liście do Galatów. – Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa. Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,26-28).
Papież wyraźnie napisał w Evangelii Gaudium, że trzeba poszerzyć przestrzenie dla bardziej znaczącej obecności kobiety w Kościele, że musi być więcej miejsca dla misji, którą z powodu swej kobiecości może podjąć kobieta (por. EG 103).
Poczucie niedocenienia może być przyczyną kryzysu wiary niejednej kobiety, ale powodów, że trudności w wierze, a nawet poważne kryzysy wiary się zdarzają, jest bardzo wiele. Są nim także nasze świadome zaniedbania w życiu duchowym. Brak modlitwy, życia sakramentalnego, brak regularnego kontaktu ze Słowem Bożym.
Sam przeżyłem ich już parę. Pierwszy na pewno był związany z obrazem Boga, jaki miałem dzięki śląskiej religijności, która ma wiele zalet, ale dla mnie miał też wady. Bóg, którego w dzieciństwie poznałem, był bardzo kategoryczny, chłodny, wymagający, a co gorsze, trzeba było Mu się zasłużyć. Nie mogę powiedzieć, że wówczas nie wierzyłem, przeciwnie: wierzyłem. I była to wiara szczera, uczciwa, ale gdy dorastałem, nie była zdolna utrzymać mnie przy Bogu, od którego w końcu uciekłem. Powiedziałem: jeśli Ty taki jesteś, to ja Cię nie chcę. Stopniowy powrót nastąpił po bierzmowaniu. Wtedy bardzo pomogli mi duszpasterze z mojej rodzinnej parafii. Jeszcze chyba się nie mówiło o Kościele z indywidualnym podejściem, raczej wszystko było masowe, wielkie, a ja tego indywidualnego podejścia doświadczyłem. Wtedy zrozumiałem, że nie mam, bo ona nie istnieje, żadnej karty przetargowej wobec Boga. Że On mnie kocha i przyjmuje bez tej karty i że dobre uczynki są konsekwencją dojrzałej relacji z Panem Bogiem, a nie jej warunkiem.
Kryzys wiary miałem też krótko po święceniach. Seminarium przeszedłem bez większych problemów. Byłem raczej grzeczny, nawet dobrze się uczyłem, angażowałem się w życie Seminarium. I myślałem, że będę dobrym księdzem, jak będę dużo działał. Krótko po święceniach dostałem takiej zadyszki od tego działania, że gdyby nie pewien mądry karmelita, najpierw w Łodzi, a potem w Poznaniu, to nie wiem, jak to wszystko by się skończyło.
Jeszcze przynajmniej ze dwa kryzysy mógłbym wymienić. Także w okolicach czterdziestki. Kiedy nic mi nie smakowało: ani Słowo Boże, ani Komunia, ani rozgrzeszenie. VII stacja Drogi Krzyżowej. Bolesny środek. Wszędzie masz daleko. Blisko tylko do tego, co ciemne. Jakie kryzysy jeszcze przyjdą, nie wiem. Wspomniany Hans Urs von Balthasar mówi, że w życiu wiary „wiadomo dokąd idziemy, ale nie wiadomo którędy”, a św. Grzegorz dodaje, że ważniejsze od mówienia o Bogu, jest to, by się oczyścić dla Boga. I myślę, że Pan Bóg mnie prowadził przez te kryzysy, jak i każdego, kto ich doświadcza, właśnie do takiego oczyszczenia.
„Jak często trzeba tracić wiarę, urzędową, nadętą – to oczywiście ks. Jan Twardowski – zadzierającą nosa do góry, asekurującą, głoszoną stąd dotąd. Żeby odnaleźć tę jedyną, Wciąż jak węgiel jeszcze zielony, Tę która jest po prostu spotkaniem po ciemku. Kiedy niepewność staje się pewnością. Prawdziwą wiarę, bo całkiem nie do wiary”.
Kryzys wiary, choć jest czymś bolesnym i trudnym, jeśli jest dobrze przeżyty, z mądrym towarzyszeniem mądrych ludzi, zawsze prowadzi do wzrostu wiary. Pomaga zrozumieć, że – owszem – przeciwieństwem wiary jest niewiara, ale wrogiem wiary jest fundamentalizm religijny, który uważa, że zna odpowiedź na wszystkie pytania, dla którego Bogiem jest ideologia i który tak samo zagraża wierzącym, jak i niewierzącym.
Jest piękny tekst z Księgi Proroka Habakuka, który w trudniejszych chwilach bardzo mi pomaga:
„Drzewo figowe wprawdzie nie rozwija pąków,
nie dają plonu winnice,
zawiódł owoc oliwek,
a pola nie dają żywności,
choć trzody owiec znikają z owczarni
i nie ma wołów w zagrodach.
Ja mimo to w Panu będę się radować,
weselić się będę w Bogu, moim Zbawicielu.
Pan Bóg – moją siłą,
uczyni nogi moje podobne jelenim,
wprowadzi mnie na wyżyny” (Ha 3,17-19).
Nic nie wychodzi, nie ma żadnych owoców, wszystkiego brak: fig, winogron, oliwek, żywności, owiec i wołów. A prorok mówi: „Ja mimo to w Panu będę się radować”! Mimo to! Oto czysta wiara. Oto Maryja pod krzyżem. Błogosławiona, która uwierzyła!
Pomocą w kryzysach wiary – choć może to zabrzmi dziwnie – jest wierność, stałość, niepodejmowanie raptownych i gwałtownych decyzji, korzystanie z pomocy mądrych i przyjaznych ludzi, trzymanie się tego co pewne, zwłaszcza Słowa Bożego (por. KKK 162), nawet jeśli się zdaje, że ono nic nie mówi, Maryja jest tego najpiękniejszym przykładem.
To z Jej przykładu czerpało tylu ludzi wiary. W tym także tyle śląskich kobiet. Myślę tu np. o Franciszce Kożdoń zamordowanej w Auschwitz z powodu jej zaangażowania w ruch oporu, o Marii Kujawskiej, lekarce, nazywanej „śląską doktor Quinn” i „aniołem z Ravensbruck”, gdzie – mimo osobistego zagrożenia niosła pomoc uwięzionym tam kobietom, czy o Anieli Wolnik, „śląskiej Ince”, sanitariuszce, działaczce plebiscytowej, odznaczonej krzyżem Virtuti Militari.
Czy to nie Ona, Maryja, pomogła także Rodzinie Ulmów, która za kilka tygodni zostanie beatyfikowana? Cóż za wspaniali ludzie: jaśni, przejrzyści, prości, którzy Ewangelię czytali dosłownie i wypełniali konkretnie, także jej najtrudniejsze strony. Już dziś ich prosimy: módlcie się za nami, abyśmy stając przed mniejszymi trudnościami niż wy, nie spartaczyli sprawy. Módlcie się za nami, niebawem już błogosławieni: Wiktorio, Józefie, Stasiu, Basiu, Władku, Franku, Antosiu, Marysiu. Módl się za nami także i Ty, którego imienia nie znamy, któreś wtedy od siedmiu miesięcy żyło w łonie swojej mamy. Módl się za nami, Człowieku Nienarodzony. Błogosławiony!
Kochani Siostry i Bracia,
chciałbym wam podziękować za waszą wiarę, której znakiem jest także dzisiejsza obecność. Dziękuję za wiarę, która, jak powie św. Paweł, działa przez miłość (por. Ga 5,4). Przez miłość matki, żony, siostry, babci, osoby konsekrowanej. Przez miłość kobiety. Przez miłość po prostu!
Dziękuję szczególnie starszym kobietom. Dużo dziś w Kościele mówimy o młodzieży, że trzeba młodych przyciągać, że trzeba z nimi być, poświęcać im czas, indywidualnie traktować. To jest prawda. Ale jesteście też wy! Jak mówi ks. Janusz Pasierb, poeta i teolog, stare kobiety, najwierniejsza publiczność Pana Boga, wy, które lubicie być w kościele i macie Kościół na sercu. Ks. Pasierb pisze, że czasem nawet proboszcz ofuknie was z konfesjonału, nawet wikary nie ma dla was czasu,
„Tylko Jezus, który jest wiecznie młodzieńcem
Widzi w nich ciągle swoje narzeczone
Widzi w nich zawsze tę piękne dziewczyny
Które w czerwcowe wieczory stroiły w klonowe wieńce w peonie i jaśminy
Girlandy i wstążki feretrony na Boże Ciało na procesję”.
Dziękuję wam, piękne, młode dziewczyny, grubo po sześćdziesiątkach, za waszą wiarę, obecność i za ten Kościół, który macie w sercu i na sercu.
Na koniec zwróćmy się do Maryi, naszej Matki, słowami z encykliki "Lumen Fidei":
„Matko, wspomóż naszą wiarę! Otwórz nas na słuchanie Słowa, byśmy rozpoznali głos Boga i Jego wezwanie. Obudź w nas pragnienie, by iść za Nim, wychodząc z naszej ziemi i przyjmując Jego obietnicę. Pomóż nam, abyśmy pozwolili dotknąć się przez Jego miłość, byśmy mogli dotknąć Go wiarą. Pomóż nam w pełni Mu się zawierzyć, wierzyć w Jego miłość, zwłaszcza w chwilach zgryzoty i krzyża, gdy nasza wiara wezwana jest do dojrzewania. Zasiewaj w naszej wierze radość Zmartwychwstałego. Przypominaj nam, że ten, kto wierzy, nigdy nie jest sam. Naucz nas patrzeć oczami Jezusa, aby On był światłem na naszej drodze. Niech to światło wiary wzrasta w nas coraz bardziej, aż nadejdzie ten dzień bez zmierzchu, którym jest sam Chrystus, Twój Syn, a nasz Pan!” (LF 60). Amen.
Czytaj także:
Piekary kobiet 2023. Najwierniejsza publiczność Pana Boga
Piekary kobiet 2023. Powitanie pielgrzymów
Piekary kobiet 2023. Świadectwa pątniczek