O „dopuszczaniu” świeckich i karmieniu zdrowym duchem mówi franciszkanin o. Euzebiusz D. Skorupa, delegat ds. zakonów męskich archidiecezji katowickiej.
Marta Sudnik-Paluch: W przypadku kapłanów sprawa jest prosta – są dusz-pasterzami, czyli świeccy są niezbędni. A jak to wygląda w przypadku osób konsekrowanych? Potrzebni są świeccy czy wystarczy tylko własna wspólnota?
o. Euzebiusz Skorupa: Istnieje niebezpieczeństwo zamknięcia się w kręgu zakonnym – tam, gdzie czujemy się dobrze, bezpiecznie. To jest tylko korzystanie z bogactwa wspólnoty zakonnej. Ale swoim współdziałaniem ze świeckimi mogę też dać świadectwo moim braciom (nie mówimy oczywiście o wspólnotach kontemplacyjnych). Najprościej mówiąc: ważne jest, żeby nie popadać w skrajności, nie zamykać się we wspólnocie, ale także nie uciekać od niej do ludzi.
Czasem można obserwować braci lub siostry, którzy bardzo jaskrawo manifestują swoją obecność wśród świeckich, a w zgromadzeniu praktycznie nie żyją ze współbraćmi, współsiostrami. Przeżywają jakąś trudność, biedę wewnętrzną, ale kreatywnością starają się to przykryć, nie uświęcają drugiego, ale szukają w innym kompensacji braków, nieodkrytych pragnień. A wspólnota, nasze bycie ze sobą, rozmowy mają prowadzić do szukania narzędzi, metod służenia współczesnemu człowiekowi, odczytywania ducha czasu i prowadzenia do Ducha Bożego.
Jakim duchem czasu może zachwycać młodego człowieka życie zakonne?
Na pewno duchem zdrowym! Święty Franciszek u nas w regule zapisał, że „Pan da braci”. To jest przepiękne i niepodważalne, że Pan Bóg jest dawcą życia i powołania. Co mogę dać ja jako zakonnik i co może dać moja wspólnota? Przede wszystkim wskazać na dar Boży, nieustannie nam dawany. Moim zadaniem jest m.in. pomoc współczesnemu człowiekowi w dostrzeżeniu, że Bóg powołuje go do rzeczy wielkich, do odkrywania Jego daru. Ta pomoc jest teraz szalenie potrzebna, zwłaszcza w czasie, który charakteryzujemy jako kryzys powołań. Muszę tu zacytować ks. Marka Dziewieckiego, który przypomniał, że to nie Pan Bóg jest w stanie kryzysu, On zawsze jest pełen dobra, miłości i piękna. W kryzysie możemy być my jako osoby, Kościół jako instytucja, a nie Bóg! I właśnie dlatego widziałbym zadanie osób konsekrowanych jako pomoc w odkrywaniu piękna, w pierwszej kolejności piękna człowieczeństwa przez stwarzanie zdrowych przestrzeni, w których wzrasta dar Boży. Towarzyszyć, być bliżej, być „dla”, to najpiękniejsza postawa, którą możemy zachwycać, a która w świecie często jest ulotna. Nie mamy wciągać do wspólnot, ale pomagać odkrywać tożsamość jako osoby. Profesja zakonna nie zastąpi pewnych braków. Niestety to może być dla nas trudne, bo często jesteśmy zmęczeni innymi nakładanymi na wspólnoty zadaniami. Jest nas coraz mniej, a współczesny świat proponuje nam wiele przestrzeni do działania, więc to naturalne, że pojawia się zmęczenie.
Gdzie w takim razie widzi Ojciec przestrzeń dla świeckich, którzy chcieliby pomóc osobom konsekrowanym w realizacji ich zadań? Czy, w kontekście tego zmęczenia, oni mogą jakoś pomóc?
Jestem za jak najszerszym dopuszczaniem świeckich do życia Kościoła i zgromadzeń. Potrzeba nam nowych liderów, którzy są w pełni świadomi swojej misji i miejsca w Kościele. Tu pojawia się pytanie o gotowość sióstr i braci do takiego kroku. Czasem trzymamy się jeszcze kurczowo przekonania, że „my konsekrowani dla was świeckich”. Świeccy są potrzebni, co najprościej pokazać na przykładzie parafii, gdzie mogą być liderami wspólnot czy planować funkcjonowanie parafii (w najprostszym wymiarze – trasy kolędowe). Są zadania, które spokojnie możemy wspólnie z parafianami przedyskutować, by w następnym kroku im je powierzyć. Tyle że ta zmiana wymaga też uczciwego przemyślenia sprawy, jak rozliczać taką pracę (w każdym wymiarze), bo to przecież nie może być traktowane tylko jako wolontariat.
Mówi Ojciec o odejściu od „my konsekrowani dla was świeckich”. A „my świeccy dla was konsekrowanych” w zakresie modlitwy? Jak ważna jest świadomość, że jest ktoś, kto pamięta w modlitwie?
To jest bardzo ważne, ta świadomość, że nie jestem sam w moim zadaniu! Jeżeli chcę, żeby moje powołanie się rozwijało, to naturalne, że napotkam na chwile kryzysowe. To one są impulsem do pójścia naprzód. Pan Bóg posyła to, co jest najpiękniejsze, ale posyła do tego, co jest niedoskonałe. Dlatego potrzebujemy wsparcia. Wzrusza mnie, kiedy słyszę, jak moja mama mówi, że odmówiła już za mnie Różaniec. We Franciszkańskim Centrum Młodzieżowo-Powołaniowym stworzyliśmy projekt: Pomoc Powołaniom. Może do niego włączyć się każdy, a w odpowiedzi otrzymuje konkretnego brata z naszej prowincji, za którego się modli. Stawiamy w nim na spersonalizowaną modlitwę. Wiem, że wiele zgromadzeń ma podobne inicjatywy. Warto do nich dołączać!
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się