Nie ma bata, w Lourdes każdy choć raz musiał się wzruszyć. Mężczyzna czy kobieta, nieważne, bo u Mamy wolno płakać.
Strażak to twardy chłop. Nie powinien zalewać się łzami. A Wojciech Piechaczek wzruszał się co chwila. Głowa dużej pięcioosobowej rodziny, ojciec trzech wspaniałych chłopaków, brat sześciorga rodzeństwa, a w Lourdes jest jak małe dziecko. Doświadczył emocji, które każdemu uświadamiają, że nie da się tu pielgrzymować i nie poczuć, że to miejsce jest wyjątkowe, że tu Maryja działa cuda, przemienia serca, dodaje sił, przytula. Wraz z żoną Moniką właściwie w ostatnim momencie zdecydowali o wyjeździe. W przypadku ich rodziny nie było to łatwe, bo mieli z nimi podróżować ich chłopcy, jeszcze dość mali i wymagający dużej uwagi. Ale dla Moniki to żadne wyzwanie, w matczynym boju jest już mocno zaprawiona: "Dla nas Lourdes to miejsce spokoju i modlitwy. Trochę mi tego brakowało, by się wyciszyć, pobyć ze sobą, na modlitwie. A tu się udało". Pewnie trudno uwierzyć w słowa Moniki, bo każda matka wie, co znaczy mieć małe dzieci, ale Piechaczkowie doskonale to ogarniali i cieszyli się, kiedy inni zwracali uwagę na wielodzietność ich rodziny. "Podchodzili np. Włosi i wołali bella familia z takim entuzjazmem i radością. To było wspaniałe". Gdybyż ci Włosi wiedzieli, że w Lourdes są też Celina, Mirka, Genia, siostry Wojciecha, i brat Damian. Ach, i jeszcze córka Eugenii Klaudia. Zdjęcie mieli naprawdę imponujące.
Rodzina to dla nich skarb
Mirosława Piechaczek jechała do Lourdes po raz czwarty. Prosiła o zdrowie, ale też o łaski dla całej rodziny. "Modliłam się, żeby rodzina potrafiła być razem, bo rodzinom dziś tak trudno. Bo jest nas siedmioro rodzeństwa, a jeszcze siostrzeńcy, bratankowie, jest za kogo i o co się modlić".
Dla Damiana Piechaczka jest oczywiste, że trafił do Lourdes dzięki papieżowi Janowi Pawłowi II, a miejsca świadczące o jego obecności w Lourdes odkrywał w różnych punktach. Dlaczego papież? Bo dla Damiana to wyjątkowo bliska osoba, a przecież jego zawołaniem było "Totus tuus", więc to on musiał doprowadzić całą rodzinę do Lourdes.
Czytaj więcej:
Do Lourdes drugi raz pojechała Eugenia Węglorz. Zależało jej, by właśnie w tym miejscu modlić się o łaski potrzebne dla rodziny. Eugenia wzrusza się, gdy myśli o swojej dużej rodzinie. "Jest nas dużo, oprócz tych, którzy przyjechali do Lourdes, jest jeszcze siostra, jadwiżanka. Bardzo się kochamy, zawsze się wspieramy i jesteśmy naprawdę szczęśliwą rodziną". Wszyscy mocno angażują się w życie Kościoła. Celinę Piechaczek raz po raz można w czasie pielgrzymki zobaczyć, jak pełni różne funkcje, a to poczet sztandarowy w czasie procesji eucharystycznej, a to czytanie w czasie mszy, śpiewanie czy na wieczornej procesji różańcowej. Takie dotykanie Boga przez służenie zostawi trwały ślad w jej sercu.
Służba do końca
Służenia drugiemu w czasie tego pielgrzymowania uczą się wszyscy i doświadczają radości płynącej z dawania. Wolontariusze i cała służba medyczna będąca ciągle w pogotowiu, by pomagać, jeśli tylko zdarzy się jakakolwiek sytuacja wymagająca interwencji. Księża, którzy służą spowiedzią, ale też zwykłą rozmową czy pomocą w pchaniu wózka inwalidzkiego, bo i takich pielgrzymów jest sporo, a nie każdy przyjechał z kimś bliskim, kto mógłby się nim zaopiekować.
Krystyna Sander przyjechała do Lourdes z mężem Józefem, który się nią wspaniale opiekuje, bo pani Krystyna porusza się na wózku i potrzebuje silnego męskiego wsparcia. Są ze sobą już od 52 lat i mają receptę na tak długie trwanie związku małżeńskiego: "Trzeba się naprawdę kochać i sobie służyć. Nie można się też gniewać ani jednego dnia. Gdy mąż był w szpitalu, to ja się nim opiekowałam, a teraz on się mną opiekuje". I za to dziękują Maryi i Bogu. Krystyna przygotowywała się do wyjazdu do Lourdes bardzo intensywnie, sporo czytała, obejrzała film o świętej Bernardeccie. To jeszcze bardziej utwierdziło ją w tym, że bardzo chce te miejsca zobaczyć. I udało się. Jest ogromnie szczęśliwa, ale też wzruszona biedą i niedostatkiem, który towarzyszył życiu Bernadetty. Kiedy Krystyna oglądała skromne miejsca, w których żyła dziewczyna, nie potrafiła nie myśleć o tym, jak ludziom jest dziś dobrze, a jak narzekają. Nawet ona czasem zmagając się ze swoją niepełnosprawnością, ponarzeka, ale w obliczu trosk Bernadetty wszystko staje się takie małe. Józef jest trochę zmęczony, trudno nie narzekać. Temperatura, która towarzyszyła pielgrzymom, była trudna do zniesieniadla osób starszych. Ponad 35 stopni towarzyszyło im przez 3 dni. "Jestem momentami zmęczony, ale wzruszenie i radość z odwiedzanych miejsc są ogromne. Cieszę się, że tu byłem". Józef chciałby jeszcze coś dodać, ale wszyscy muszą pojechać pod bazylikę. Tam na schodach jeszcze pamiątkowe zdjęcie. Bo wszyscy pielgrzymi po powrocie dostaną specjalnie przygotowane albumy. Za kilka tygodni, kiedy je otworzą, jeszcze raz będą mogli przenieść się do Lourdes, pod grotę, do sanktuarium, na procesję i wrócić do wspomnień ukrytych gdzieś głęboko w sercu, do wzruszeń, których zwłaszcza mężczyźni nie chcą pokazywać kobietom, no może jedynie Maryi.