Straciła wymiar archidiecezjalny. Z Katowic do Lourdes pielgrzymują ze wszystkich stron Polski: Jarosławia, Krasnegostawu, Pomorza, diecezji legnickiej, bielsko-żywieckiej, opolskiej.
Marta jest w trzeciej ciąży. Kiedy decydowała się na wyjazd do Lourdes, jako asystent osoby niepełnosprawnej, nie sądziła, że sama tak bardzo będzie potrzebowała modlitwy i opieki Maryi. Badania lekarskie przyniosły wiadomość: przeciwciała cytomegalii, a to oznacza, że dziecko może urodzić się całkowicie zdrowe, ale może też być ciężko chore. Więc Marta przyjechała, by zawierzyć ten niepokój Maryi. W domu pozostało dwoje starszych dzieci Marysia i Julka. Dołączyć ma do nich Krystian. Stres, niepokój, obawa ciągle są. "Przeczytałam w internecie, co się może zdarzyć, widziałam dzieci niepełnosprawne moich znajomych i bardzo się boję" - Marta nie ukrywa, że ratunku szuka u Maryi, bo kto lepiej rozumie cierpienie matki? Podjęła wyzwanie pielgrzymowania aż z diecezji legnickiej. Ale odległość nie ma znaczenia, liczy się jedynie zdrowie dziecka.
W opiekę Maryi
Celina jest z diecezji bielsko-żywieckiej, w sumie niedaleko. O pielgrzymce dowiedziała się od koleżanki . W to miejsce pielgrzymuje po raz pierwszy, niesie ze sobą pakiet próśb do omodlenia. Na pewno będzie modlic się za męża, dzieci, całą rodzinę, bo każdy potrzebuje modlitwy. A tu modlitwa płynie inaczej, dołącza czynnik emocjonalny, bo jak nie przeżywać miejsca, w którym Maryja objawiła się świętej Bernadecie. Co ważne, jest to długi pobyt w Lourdes, bo liczący cztery pełne dni plus te dwa, kiedy się przemieszczamy, więc to sprawia, że człowiek ma czas na wyciszenie, modlitwę, chwile zwyczajnego relaksu, spaceru nad rzeką i cieszenia się chwilą, nawet w tym 35-stopniowym upale, To też tworzy klimat miejsca i prawdziwego pielgrzymiego trudu.
Samolotu się nie bała
Powody do radości ma Henryka, która w Lourdes jest z dwiema dorosłymi córkami. W dzisiejszych czasach to naprawdę szczęście, kiedy dzieci nie odchodzą od kościoła. Ale jak miałyby odejść, skoro urodziły się w małej miejscowości pod Jarosławiem. "Tam sobie nikt nie wyobraża, by w niedzielę iść na zakupy, to przecież dzień świętowania, wszystkie porządki muszą być zakończone w sobotę. Tak nakazuje wielowiekowa tradycja" - mówi córka Henryki Zofia. Nie było jej łatwo, kiedy przyjechała na Śląsk, bo chodź to też miejsce, gdzie kultywuje się wiele tradycji, ludzie żyją bliżej Boga, to jednak zmiany dotarły już tu większe niż na Podkarpacie. Tam jednak wszystko wygląda inaczej. Nawet wojnę na Ukrainie przeżywa się tam bardziej. Kilkanaście kilometrów od granicy niemal słychać, co dzieje się u sąsiada. Dlatego boją się bardzo i każdego dnia modlą się o pokój. W razie czego będą uciekać na Śląsk, gdzie mieszka jedna z nich. Na razie jednak wybrały Lourdes. Tu oprócz troski o pokój na świecie zanoszą prywatne intencje, a każda niesie ich sporo. Mają rodziny, dzieci - trzeba się za nich modlić, o potrzebne łaski, o zdrowie, o właściwe wybory, o życie zgodne z wolą Bożą i o szczęśliwy powrót do domu. Chociaż Henryka ma 76 lat, to bardzo lubi latać samolotem: nad polskie morze, do Grecji, do Ziemi Świętej i teraz do Lourdes, a potem będzie Turcja. "Mamusia bardzo dużo w życiu pracowała i chcę żeby teraz miała swój czas" - mówi jedna z córek, a że cyfrowy świat, w tym również podniebne loty nie są jej straszne, to Henryka korzysta, na ile pieniądze pozwalają.
Oby nie brakowało pracy
Głowę Stanisława zaprzątają sprawy związkowe. Przyjechał z Krasnegostawu do Lourdes z żoną i siostrą, ale w sercu niesie wszystkich, z którymi działa służbowo. - Jest za co dziękować Bogu. W jako takim zdrowiu przeżyłem 63 lata, jestem aktywny zawodowo, stworzyłem wiele inicjatyw związkowych. Staram się, jak mogę, ale modlitwa jest dla mnie ważnym dopełnieniem tych działań" - mówi Stanisław, dlatego zanosi intencję: "Oby nikomu z bliskich nie brakowało pracy", bo jak mówi, kiedy jest praca, to człowiekowi chce się żyć, a jak jej nie ma zaczynają się tragedie. Jego siostra Krystyna podziwia brata, ale też wszystkich schorowanych, którzy mimo swoich fizycznych słabości przyjechali do Lourdes. Będzie się modlić jak brat za życie jej dane, ale nie zapomina o tych, którzy w tych dniach życie tracą, więc o pokój na Ukrainie i na całym świecie.
Nie gniewa się na Maryję
Czesława choruje od 12. roku życia. Dziś ma 69 lat. Rachunek łatwy 56 lat choroby, ale życie trudne, bo stwardnienie rozsiane to choroba, która dzień po dniu odbiera kolejne radości życia. Mimo to udało jej się wychować czworo dzieci. Najmłodsza jest Monika. W tym roku udało się jej z mężem Grzegorzem, dwójką dzieci i rodzicami wybrać do Lourdes. Są z diecezji opolskiej, ale właśnie dzięki mamie dowiedzieli się o pielgrzymce i postanowili pojechać. Przywieźli ze sobą wiele intencji. Jakich? Rozlicznych, ale jak mówi Grzegorz "Matka Boża wie, co w głowie i sercu każdego się znajduje i nawet niewypowiedziane będzie pobłogosławione". Czesława też się modli, od dawna. Od kiedy dowiedziała się o chorobie i trzeba było z tym bagażem wyruszyć w drogę. Znalazła szkołę, potem pracę, męża, urodziła dzieci. Do Lourdes przyjechała prosić o to, by Maryja dodała jej choć trochę zdrowia. Nie gniewa się jednak na Maryję, że nie uzdrowiła. "Nie można prosić Maryi o wszystko, daje tyle, ile jest nam potrzebne". Wystarczy jej obecność Matki Bożej, a w Lourdes jest bardzo blisko.