47 uchodźców wojennych goszczą służebniczki w swoim domu prowincjalnym w Katowicach-Panewnikach. Przyjęły też ukraińskie dzieci do przedszkola.
Dzieci dochodzą tu do siebie po trudach ucieczki z ogarniętego wojną kraju. W czasie zabawy szybko uczą się od rówieśników języka polskiego. W drugą stronę też to działa, bo mali Polacy zaczynają używać zwrotów ukraińskich.
– Dzieci naszych uchodźców chodzą też do szkoły podstawowej. Pani dyrektor mówiła, że jeden polski pierwszak wołał już pierwszego dnia: „Ja tebe lublu!”. Ukraińskie dzieci wróciły ze szkoły przeszczęśliwe – mówi siostra przełożona Bonomia.
W dniu, w którym odwiedziliśmy siostry służebniczki, w ich przedszkolu było dziewięcioro Ukraińców. – Nasze polskie i ukraińskie przedszkolaki uczyły się ostatnio liczyć na cukierkach, robiąc z nich paczki po 10 i 15 sztuk. Rozdamy je dzieciom uchodźców na dworcu w Katowicach. Nasze dzieciaki bardzo się cieszyły, że też pomagają. Nie zjadły żadnego z tych cukierków, bo „to jest dla dzieci ukraińskich” – relacjonuje siostra Cypriana, dyrektor przedszkola.
Bilety od Carantuohill
26 uchodźców dostało od zespołu Carantuohill darmowe bilety na koncert. Siostra Gracja zawiozła ich busem do NOSPR-u. – Kiedy o 21.45 wrócili, widziałam, że na moment zapomnieli o tym, co przeszli. Po raz pierwszy byli na luzie, radośni, a nie przytłoczeni – mówi siostra Bonomia.
Uchodźcy, którzy z czasem znajdują mieszkanie „u ludzi”, opuszczają dom sióstr w Panewnikach. Ich miejsce zajmują kolejni wymizerowani przybysze z Ukrainy. Wielu nie spało normalnie od początku wojny, jak Natalia Halay z Kijowa. – 24 lutego o 5.00 rano obudził nas wybuch. Cały nasz dziewięciopiętrowy blok strasznie się zatrząsł – wspomina. Tak kijowianie dowiedzieli się, że napadła na nich Rosja.
Co noc budziło ich wycie syren oznaczające alarm przeciwlotniczy. Nauczyli się kłaść spać w ubraniach. Przy łóżkach leżały przygotowane wcześniej torby z niezbędnymi przedmiotami i dokumentami. Wystarczyło włożyć buty, sięgnąć po torbę oraz kurtkę – i już można było zejść do piwnicy, która pełniła rolę schronu. Wiedzieli, że gdyby blok po ostrzale runął, i tak zostaliby przysypani tonami gruzu. – Najbezpieczniejszym miejscem w Kijowie jest metro, ale tam nie chodziłam, bo jest przeznaczone w pierwszej kolejności dla matek z dziećmi i ludzi starszych – wyjaśnia Natalia.
Gdy syreny obwieszczały odwołanie alarmu, Natalia i jej sąsiedzi wracali do łóżek. Chwilę później zaczynał jednak wyć kolejny alarm... Do rana powtarzało się to po kilka razy.
Natalia nie chciała opuszczać Kijowa, ale poprosił ją o to 28-letni syn Dmitrij. Chłopak skończył prawo, wcześniej nie miał do czynienia z bronią, ale dla ocalenia ojczyzny wstąpił do Obrony Terytorialnej. – Powiedział: „Mamo, wyjedź, będzie mi lżej ze świadomością, że jesteś bezpieczna. Będę mógł się skupić na działaniu”. Często dzwoni, mówi: „U mienia wsjo charaszo” [u mnie wszystko dobrze], „ja nie głodny”. Mówi, że jest spokojnie, choć ja z wiadomości wiem, że tam spadają bomby – mówi Natalia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się