55-letni ks. Kazimierz Sobol, administrator parafii w Katowicach-Ochojcu, spoczął 9 grudnia na cmentarzu w rodzinnej parafii w Jastrzębiu-Zdroju-Szerokiej.
Zmarł 6 grudnia na COVID-19 w szpitalu w Katowicach; miał też choroby współistniejące. Dopiero od wakacji był administratorem parafii św. Jacka w Katowicach-Ochojcu.
Przeżył tylko 55 lat, w tym 23 lata w kapłaństwie. – Polecając ks. Kazimierza w codziennych modlitwach, proście też o nowe powołania kapłańskie, żeby ktoś go zastąpił – zaapelował biskup Marek Szkudło, który 9 grudnia przewodniczył liturgii pogrzebowej ks. Sobola w Jastrzębiu-Zdroju-Szerokiej.
Ksiądz Kazimierz Sobol urodził się w 1966 roku w Rybniku-Boguszowicach w religijnej rodzinie górnika Antoniego i Heleny z d. Szymura. Miał trzy młodsze siostry. Dwie z nich i matka już zmarły. Wśród bliskich, którzy go żegnali 9 grudnia, byli między innymi ojciec, siostra, siostrzeńcy.
Nie od razu poszedł do seminarium. Po podstawówce w Szerokiej skończył zawodówkę i Technikum Samochodowe w Pszczynie. Po maturze w 1987 r. chciał studiować historię na UŚ, ale ze względu na stan zdrowia nie mógł przystąpić do egzaminów wstępnych.
Choć problemy zdrowotne ciągnęły się za nim przez całe dorosłe życie (później stracił też nerkę), był znany wśród kolegów jako znakomity gracz w piłkę nożną i w siatkówkę. Od października 1987 r. pracował na powierzchni w kopalni Borynia w Jastrzębiu. Był tam magazynierem. W każdą niedzielę udzielał się też w kaplicy Zakładu Karnego w Szerokiej. Ćwiczył pieśni, prowadził Różaniec, rozmawiał z więźniami.
Kapelusz pielgrzyma
Kazanie na pogrzebie ks. Sobola wygłosił ks. Artur Więcek, jego kolega rocznikowy i serdeczny przyjaciel. Zacytował słowa Pana Boga do Abrahama z Księgi Rodzaju: „Wyjdź ze swojej ziemi”. – Ksiądz Kazimierz tak właśnie zrobił. Za głosem Boga wyszedł ze swojej Szerokiej, ze swojego bloku, wyszedł ze swojej kopalni, w której pracował. Trochę później niż jego koledzy z rocznika, ale usłyszał głos Pana i poszedł. Szedł zawsze w takim duchu posłuszeństwa. Nie wybierał parafii, nie narzekał, że mu gdzieś jest źle, że gdzie indziej może byłoby mu łatwiej, nie prosił o zmianę. Nawet jak 1 września przyszedł dekret, to bardzo szybko się z nim zgodził, przyjął i poszedł do Mysłowic-Wesołej. Był jak Abraham, który podążył za głosem Pana Boga – mówił.
Księża Kazik Sobol i Artur Więcek w niejedne wakacje jeździli na dalekie wyprawy i pielgrzymki. Byli razem w Santiago de Compostela w Hiszpanii i w Ameryce Łacińskiej. – Jak wchodziło się do jego pokoju na Ochojcu, jako pierwsze rzucały się w oczy kapelusz pielgrzyma i muszla św. Jakuba – mówi ks. Więcek. – Choć był starszy od kolegów z rocznika, choć miał problemy ze zdrowiem, nigdy nie mówił, że jest słaby. Jemu zawsze chciało się działać i angażować na sto procent. Był bardzo ciekawy świata i miał wielkie serce dla innych ludzi – wylicza.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się