Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Zabrakło kartek na podpisy

50 lat temu doszło od wydarzeń, które wstrząsnęły Jastrzębiem i zmieniły to miasto na lepsze. Doprowadziła to tego mała grupa jego mieszkańców.

W Jastrzębiu-Zdroju miał się „wykuwać” człowiek socjalistyczny, dlatego kościołów miało tu nie być. Kto miał Boga w sercu, ten wbrew komunistom chodził do kościołów w Jastrzębiu Górnym i Zdroju. Były one jednak położone hen, daleko od wyrosłych wśród pól wielkich osiedli. Wielu młodych mężczyzn przyjechało tu do pracy w kopalniach z innych części kraju. Żyli w nowych blokach z dala od rodziny i z dala od świątyni.

Niektórzy z nich w tych warunkach stopniowo stawali się obojętni religijnie. Mieszkańcy nowego os. Przyjaźń mieli do kościoła w Zdroju prawie 4 km. Problemem było dla nich też wysyłanie dzieci na religię, bo wtedy trzeba było tam iść przez błota i ruchliwe drogi. Właśnie wtedy swoje pole postanowiła oddać Kościołowi rodzina Szotków. Państwo Zofia i Józef nie planowali dłużej uprawiać ziemi, bo ich synowie pracowali już na kopalni.

Schody w chlewni?

Ksiądz Anzelm Skrobol, proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Zdroju, poprosił więc państwa Szotków, żeby wystąpili do władz o pozwolenie na wzniesienie budynku gospodarczego. Wyjaśnił, że później „metodą faktów dokonanych” poświęci się go na kaplicę. Uprzedził, że władze zapewne nałożą na gospodarzy jednorazową grzywnę.

Odważni darczyńcy mimo to nie wycofali się. W ten sposób ruszyła budowa sporego gmachu, w którym – według wydanego pozwolenia – miały znaleźć się chlewnia, pralnia i garaże. Mieszkańcy osiedla widzieli, że coś nie pasuje, bo po co w chlewni okazałe schody? Nikt jednak nie doniósł władzom. Wreszcie 14 listopada 1971 r. ks. Skrobol poświęcił kaplicę. A wtedy zaskoczone władze komunistyczne zaczęły z furią mścić się na budowniczych. Pani Pieleszowej, jednej z najbardziej pomagających w budowie, kazały podpisać oświadczenie, że nie będzie chodziła do tej kaplicy. Kiedy odmówiła, 15 stycznia 1972 r. została wyrzucona z pracy w kopalni Jastrzębie.

Niektórzy mężczyźni, jak Tadeusz Gawin czy synowie państwa Szotków, Krystian i Franciszek, zostali karnie przeniesieni z „dołu” do znacznie gorzej płatnej pracy na powierzchni. Młody i zdolny architekt Gerard Kroczek stracił stanowisko kierownika budowy osiedla. Zofię Szotek, starszą panią, milicja wywiozła do Wodzisławia. „Po przesłuchaniu zostawili ją na korytarzu. Nawet nie wiedziała, gdzie jest” – wspominał w 2013 r. w rozmowie z „Gościem” Krystian Szotek, jej syn. A żona Krystiana, Gertruda, dodała: „Teściowa, zdaje się, nie miała też ze sobą pieniędzy, żeby kupić bilet do domu”.

Esbecy otoczeni

Pewnego dnia pod kaplicę i dom Szotków zajechały dwie czarne wołgi z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa. – Stali w kuchni nad teściową i wrzeszczeli nad tą płaczącą, starszą kobietą, że ma natychmiast podpisać nakaz rozbiórki kaplicy. Teść nic nie powiedział, tylko podszedł do furtki, zawołał dzieci i kazał im biec po pomoc do rodziców – wspominała przed ośmiu laty Gertruda Szotek. Wiadomość jak błyskawica niosła się od bloku do bloku.

– Mama przybiegła po nas do szkoły. Z innymi dziećmi polecieliśmy do kaplicy, żeby jej bronić przed zamknięciem, zanim przyjdą mężczyźni ze zmiany. Staliśmy tam i płakaliśmy – wspomina Jan Gawin, wtedy mały chłopiec, dzisiaj informatyk w Instytucie Gość Media. Wkrótce dom państwa Szotków został otoczony przez gęsty tłum. Była tam mniej więcej połowa mieszkańców 4-tysięcznego os. Przyjaźń. Wołgi o mało nie zostały przewrócone. Przerażeni funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa nagle spokornieli. Grzecznie poprosili, aby w takim razie ludzie podpisali petycję, że sprzeciwiają się rozbiórce. – To było niesamowite. Przez naszą kuchnię przeszło wtedy co najmniej pół osiedla! Wszyscy się podpisywali, niedługo zabrakło nawet kartek na podpisy – mówiła w 2013 r. Gertruda Szotek.

Zgłoś się na kościelnego

Co ciekawe, nawet ci mieszkańcy osiedla, którzy byli dalej od Kościoła, po tych wydarzeniach bardzo zbliżyli się do Pana Boga. Ci, którzy wcześniej nie wpuszczali księdza chodzącego z kolędą, zaczęli to robić. Jeden z mieszkających tu milicjantów podczas wizyty duszpasterskiej opowiedział księdzu o pretensjach, jakie mieli do niego przełożeni za to, że nie zauważył budowy kaplicy. Tę rozmowę cytuje kronika parafialna. Milicjant tłumaczył się: „»Czy budowano kościół, nie zauważyłem, ale zauważyłem, że po otwarciu kościoła zmniejszyła się liczba interwencji MO w restauracji Zacisze«. Na to stwierdzenie otrzymał odpowiedź: »Zgłoś się tam za kościelnego«”.

Mieszkańcy osiedla masowo przychodzili do kaplicy, a od 1974 r. – do prawdziwego, drewnianego kościółka. W zamian za zamknięcie kaplicy władze zgodziły się bowiem na przeniesienie do Jastrzębia świątyni z Wodzisławia Śląskiego-Jedłownika. Dawna kaplica jest obecnie, po przebudowaniu, probostwem. Stojący obok drewniany kościół nosi wezwanie św. Barbary i św. Józefa. Jest dzisiaj najstarszym zabytkiem Jastrzębia-Zdroju. Pochodzi z pierwszej połowy XVII wieku. Jak na budowlę drewnianą, jest dość szeroki i pojemny. – Zanim zaczęła się pandemia, w środku mieściło się naraz ponad 400 osób. W samych ławkach mamy sto miejsc – mówi ks. proboszcz Czesław Szaforz.

Róża i relikwie

Kościół został przed kilku laty ocieplony i choć to drewniana budowla, zimą jest w nim ciepło. Na ścianie widać obraz nowego błogosławionego – ks. Jana Machy. To prawdopodobnie pierwszy po katedrze kościół w archidiecezji, w którym zawisł jego wizerunek. Obok XIX-wiecznego ołtarza z obrazem św. Barbary lśni złota róża, która jest współczesnym wotum jednej z jastrzębskich rodzin. – Kiedy urodziła się nasza parafianka Paulinka, lekarze nie dawali szans na to, żeby w przyszłości umiała chodzić. Jej rodzice bardzo się modlili, modliliśmy się też w kościele z parafianami. I ta dziewczynka chodzi! Jest teraz uczennicą szkoły podstawowej. W dowód wdzięczności rodzice ofiarowali tę różę – wyjaśnia ks. Szaforz.

– Innym wotum jest obraz ojca Pio, ofiarowany przez panią Grażynę, parafiankę, która jest lekarką. Ona już żegnała się z tym światem i z najbliższymi. Sprowadzono jednak do niej z Pszczyny relikwie św. ojca Pio. Wyzdrowiała. Po pewnym czasie pojechała z pielgrzymką do San Giovanni Rotondo i przywiozła stamtąd relikwie o. Pio dla naszej parafii. Od tego czasu modlimy się za wstawiennictwem tego świętego zawsze 23. dnia miesiąca po Mszy św. rano i wieczorem – mówi. Co miesiąc odbywają się też w tym kościele na os. Przyjaźń Dni Patrona. Każdego 4. dnia miesiąca po Mszach św. o 7.00 i 17.00 (latem o 18.00) wierni modlą się tu przez wstawiennictwo św. Barbary, a każdego 19. dnia miesiąca – za wstawiennictwem św. Józefa.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy