O wyjątkowych datach, lekcji pokory i katechezie z cierpienia opowiada Dagmara Drzazga, reżyserka filmu „Bez jednego drzewa las lasem zostanie”.
Marta Sudnik-Paluch: Jako twórczyni filmów dokumentalnych zawodowo zajmuje się Pani wyszukiwaniem bohaterów, ciekawych historii. Co ujęło Panią w postaci ks. Jana Machy?
Dagmara Drzazga: Najpierw trafiłam na historię gilotyny opisaną w magazynie „Śląsk”. Wstrząsnęła mną informacja, że to narzędzie – kojarzone przede wszystkim z rewolucją francuską – było wykorzystywane w czasie II wojny światowej, że w Katowicach odbywały się egzekucje. Pomyślałam, że to może być temat na dokument, i tak, szukając dalej, zetknęłam się z postacią Hanika. Od razu mnie zachwycił! Często powtarzam, że to historie wybierają mnie; zaczynają we mnie rezonować, same się układają.
Tak się stało z księdzem – pamiętanym właściwie tylko w rodzinie – straconym przez hitlerowców?
Spotkałam jego bliskich, którzy przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Dostałam od nich mnóstwo materiałów. Te dokumenty, zdjęcia, listy pozwoliły mi obserwować, jak ks. Jan dojrzewał. Z chłopaka, który uwielbiał tańczyć i chętnie uczył tego kuzynki, grał na skrzypcach, był świetnym zawodnikiem w piłce ręcznej, stał się kapłanem, który czekając na śmierć, jeszcze bardziej zbliżył się do Boga. Dla mnie ta historia okazała się niezwykłym doświadczeniem, katechezą z przyjęcia cierpienia. Jestem ogromnie wdzięczna Opatrzności, że udało mi się zrobić ten film. To było możliwe dzięki wspaniałemu zespołowi, z którym współpracowałam, m.in: Hannie Suchorabskiej, naszej kierowniczce produkcji, operatorowi Mieczysławowi Chudzikowi, Izabeli i Norbertowi Rudzikom, którzy zajęli się produkcją i montażem. Ten czas był dla nas taką wspólną medytacją...
…i zaprzyjaźnianiem się z księdzem Machą
Zawsze muszę się zaprzyjaźnić z bohaterem! Nie umiałabym zrobić filmu przeciwko niemu. Śmiało mogę powiedzieć, że Hanik stał się bliski nie tylko mnie, ale całej mojej rodzinie. W moim salonie stoi jego zdjęcie. U Hani Suchorabskiej w redakcji też wisi jego portret. Ona codziennie na niego spogląda. To drobnostki, ale czujemy jego obecność.
Panią i sługę Bożego łączy również szczególna data.
Tak, 27 czerwca mam urodziny. Tego dnia kilkadziesiąt lat wcześniej ks. Jan w swojej rodzinnej parafii sprawował Mszę prymicyjną.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się